Mosina walczy z MEN o subwencję na szkołę w Krośnie

Przypomnijmy: chodzi o subwencję na dziecko ze szkoły wiejskiej (prawie dwukrotnie wyższą niż na ucznia "miejskiego"), którą gmina dostawała na uczniów Zespołu Szkół w Krośnie. To, co ten zespół szkół różni od innych to fakt lokalizacji drugiego budynku szkoły, już w obrębie Mosiny.

Czy nie można było wybudować go obok starego i w ten sposób uniknąć ewentualnych komplikacji? Tym, co stało na przeszkodzie był brak 2,4 hektara - gmina dysponowała na tym terenie tylko 1,2 hektarem. Tymczasem pod budynek szkoły i boiska potrzebowała trzy razy więcej. Dlatego szkoła stanęła tam, gdzie było na nią miejsce. Dla uczniów poza budynkiem nic się nie zmieniło: te same klasy, ci sami nauczyciele.

Jak w tej sytuacji naliczać subwencję? To gmina sama poprosiła MEN o interpretację. Musiała na nią poczekać kilka miesięcy. W odpowiedzi nie było jednak niczego, co mogło ją zaniepokoić: ministerstwo określiło rozwiązanie jako nie standardowe, ale dopuszczalne. Temat subwencji wypłynął ponownie, gdy radni opozycji złożyli zawiadomienie do prokuratury o możliwości wyłudzenia przez gminę nienależnych jej pieniędzy. Prokuratura po kilkumiesięcznym śledztwie umorzyła jednak postępowanie.

- Czy można jednocześnie złamać prawo i go nie złamać? - pyta retorycznie burmistrz Mosiny, Zofia Springer. - Subwencja jest na ucznia, a nie na budynek szkoły, a uczniowie z Krosna się nie zmienili. Cały problem wziął się z niejasnych przepisów. I to po stronie ministerstwa należy szukać winnych. Jeżeli zapadnie decyzja o zwrocie subwencji, to na pewno się od niej odwołamy.

Kwota nie jest mała - 530 tys. złotych za 2010 i 622 tys. złotych za 2011, a niewykluczone, że także za 2012 rok, bo ministerstwo wypłaca gminie subwencję według starych zasad; tych samych, które próbuje podważyć.