Tragedia wydarzyła się ponad rok temu. W Wielki Czwartek na ,,krajówce'' zderzyły się cztery samochody. Według aktu oskarżenia, osobowe bmw wyprzedzało sznur aut. Gdy wcisnęło się w kolejkę, wszystkie znajdujące się za nim pojazdy gwałtownie zahamowały. Niestety, odstępy były tak małe, że tir zmiażdżył peugeota. Kierujący nim 28-latek w stanie krytycznym trafił do szpitala, gdzie zmarł. Tragedia, jaką tuż przed świętami przeżyła rodzina, była tym większa, że Jakub był zaręczony i miał za cztery miesiące brać ślub.
- Byłem mocno zżyty z synem. Od paru lat razem pracowaliśmy. Naturalną koleją rzeczy miał przejąć po mnie firmę. Staramy się z żoną radzić sobie z emocjami, choć trudno pogodzić się ze stratą dziecka. Tym bardziej w takich okolicznościach, przez nieostrożność i kompletny brak wyobraźni osób trzecich - powiedział na sali sądowej występujący w roli oskarżyciela posiłkowego ojciec zmarłego chłopaka.
Ostatni telefon
Na pierwszej rozprawie sąd podjął próbę odtworzenia zdarzeń tamtego feralnego dnia. Przed godziną 17 Jakub z pracownikiem przygotowywał się do zamknięcia hurtowni, ale otrzymał telefon, że trzeba odebrać towar od klienta. Pojechali ulicą Staroprzygodzką i Osiedlową. Mijając wiadukt rozmawiali jeszcze o świętach. Po chwili skręcili w lewo i ruszyli Wrocławską w stronę centrum. Dalej już trudno o precyzyjne fakty.
- Z tego, co było potem, mam już tylko przebłyski, które nie wiem, czy wydarzyły się naprawdę. Pełną świadomość odzyskałem dopiero po kilku tygodniach w szpitalu. Wtedy dowiedziałem się, że był wypadek i Kuba nie żyje - powiedział jadący z nim pracownik.
Zabrakło mi 2 metrów
Kierowca ciągnika siodłowego nie przyznał się do spowodowania wypadku, a jedynie do udziału w nim. Nie wyjaśnił, dlaczego w śledztwie nie tylko przyznał się, ale nawet rozważał dobrowolne poddanie się karze. Według niego, na 100-200 m przed sygnalizacją bmw wyprzedziło jego i inne auta.
- W końcu musiało wrócić na prawy pas, bo z przeciwka zaczęły jechać samochody. Wjechało przed peugeota. Poruszałem się wtedy z prędkością 40-50 km/h. Zacząłem hamować, ale ze względu na 36-tonowy ładunek nie udało mi się. Zabrakło 2 metrów, by zatrzymać się przed peugeotem - mówił kierowca ciągnika.
Wyprzedzałem, ale wcześniej
Zgoła inną wersję przedstawił kierowca bmw, który według prokuratury ponosi główną winę. Mieszkaniec Koła zaprzeczył, aby tuż przed kraksą wyprzedzał jakikolwiek samochód.
- Jeśli to robiłem, to dużo wcześniej. Na pewno przez kilka ostatnich minut jechałem za lawetą, bo zapamiętałem nawet, jakie auta wiozła i rozmawiałem o tym z kolegą. W pewnym momencie poczułem uderzenie w tył. Nie wykluczam, że wtedy mogłem podjąć manewr obronny i skręcić - wyjaśniał, odmawiając jednocześnie odpowiedzi na pytania prokuratora i pełnomocników stron. Wyjaśnił jedynie podniesione przez sąd wątpliwości co do rozbieżności między jego wersją a powypadkowym położeniem auta. Wytłumaczył, że jego samochód został wyrzucony w powietrze, a spadając w taki właśnie sposób ustawił się.
Jego pasażer zeznał, że poczuł uderzenie z tyłu i stracił przytomność, którą odzyskał na chwilę w karetce.
- Jeśli kogoś wyprzedzaliśmy, a nie jestem tego pewien, to musiało to być kilka minut przed tym, zanim znaleźliśmy się za lawetą, czyli na odcinku Antonin - Przygodzice - podał pasażer bmw.
Fakty podawane przez obu mężczyzn z bmw odbiegają od wyników ekspertyzy biegłego z dziedziny ruchu drogowego.To właśnie na jej podstawie prokuratura postawiła zarzuty obu kierującym. Grozi im do 8 lat więzienia.
ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?