18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od 27 lat nie znają okoliczności śmierci syna

KMK
- Wierzyć się nie chce, że minęło już 27 lat od śmierci Piotrka, a my ciągle nie znamy całej prawdy o tym zajściu - mówią Teresa i Jerzy Majchrzak
- Wierzyć się nie chce, że minęło już 27 lat od śmierci Piotrka, a my ciągle nie znamy całej prawdy o tym zajściu - mówią Teresa i Jerzy Majchrzak M. Zakrzewski
11 maja 1982 roku. Około 19.40 Piotr Majchrzak żegna się z kolegą przy poznańskim Okrąglaku. W dwie godziny później ciężko pobity ląduje w szpitalu i przechodzi trepanację czaszki. 27 lat po tragedii ciągle nie wyjaśniono jej okoliczności. Może uda się to w procesie, który odbędzie się w przyszłym tygodniu. O Piotrze Majchrzaku pisze Paweł Mikos

Większość osób wspomina Piotra Majchrzaka jako młodego wysportowanego chłopaka. Był dobrze zbudowany, szeroki w barach. Taką sylwetkę zapewne ukształtował, pływając. To było jego jedno z ulubionych zajęć. Tuż przed śmiercią zdobył żółty czepek. Ćwiczył także karate. - Czasem zjawialiśmy się wcześniej przed treningiem, żeby zagrać jeszcze w piłkę - wspomina jeden ze znajomych Piotra.

Jednak jego chyba największą pasją były książki. - Czytał niemalże wszystko, co mu wpadło w ręce. W szkole mówiono wręcz, że specjalnie dla niego powinni zbudować drugą bibliotekę, bo z tej co była, wszystko przeczytał - wspomina matka, Teresa. Kiedy miał 16 lat, w jego ręce wpadła książka z drugiego obiegu o zbrodni katyńskiej. Też ją przeczytał. - Z tego powodu byłam wezwana do szkoły, ponieważ Piotr zarzucił nauczycielce historii kłamstwo na temat Katynia i to przy całej klasie.

To nie był jego jedyny kontakt z historią zakazaną w PRL. Obaj dziadkowie opowiadali o II Rzeczpospolitej, wojnie w 1939 roku. Z kolei Jerzy Majchrzak opowiadał o Poznańskim Czerwcu 1956, którego był uczestnikiem. Słuchał zarówno Piotr, jak i młodsi bracia i koledzy.

- Nigdy nie poszedłem spać, póki nie wysłuchałem Radia Wolna Europa, a chłopcy słuchali ze mną. Zatem nic w tym dziwnego, że był przeciw tamtemu systemowi - mówi ojciec Piotrka.

Do socjalizmu zniechęciła go jeszcze jedna, prozaiczna rzecz. - Nie mógł znieść tego, że wszystko było na kartki. Uwielbiał słodycze i bardzo się cieszył, kiedy udało mi się zdobyć czekoladę. Ale i tak zazwyczaj dawał swoją część młodszemu bratu, a sam jadł cukierki przeze mnie zrobione - wspomina matka Piotra. Tym, co usłyszał lub przeczytał, dzielił się ze znajomymi. Dość często jego koledzy wpadali na kolacje do Majchrzaków.

Opornik w klapy wpinamy
Chyba jak większość osób w tym wieku chciał się wyróżniać na tle innych. Dlatego cieszył się bardzo, kiedy matka kupiła mu dżinsową kurtkę. Był pierwszym uczniem w swojej klasie z taką kurtką. A wtedy to było coś.

Także w nową kurtkę wpiął opornik, taki zwykły od telewizora, który wówczas był symbolem opozycji. Nosił go już od jakiegoś czasu. Jak mówią jego znajomi i rodzina, dość ostentacyjnie okazywał niechęć do systemu. Co najmniej kilka razy przez ten właśnie symbol był zatrzymywany przez milicję. Niemal zawsze wyglądało to podobnie.

- Zdejmuj gów... to świństwo albo pożałujesz - krzyczał milicjant, a ponieważ Piotr nie zdejmował, to "stróż prawa" wyrywał opornik wraz z częścią ubrania. Jednak Piotr zawsze wkładał kolejne oporniki. Ze znalezieniem ich nie miał problemu - ojciec były elektrotechnikiem i naprawiał telewizory. Z kurtki, w której został śmiertelnie pobity, również ten opornik został wyrwany.
Piotr był również religijny. Dość często składał wizytę poznańskim dominikanom. Zafascynowany był o. Honoriuszem, który także zginął w czasie stanu wojennego. Piotr zawsze nosił przy sobie różaniec. - Powtarzał, że nic mu się nie stanie, bo ma przy sobie różaniec i on go ochroni... Niestety, nie ochronił - wzdycha Teresa Majchrzak.

Zaczęło się od... Cieślewicza
Dość wcześnie zaczął angażować się w działalność opozycyjną. Razem z kolegami rozrzucali lub rozklejali ulotki antysytemowe między innymi na Ratajach. Po ogłoszeniu stanu wojennego bywał na różnych demonstracjach opozycji. Odbywały się takie chociażby 13. dnia każdego miesiąca po wprowadzeniu stanu wojennego. Po demonstracji 13 lutego ZOMO-wcy pobili śmiertelnie Wojtka Cieślewicza, 29-letniego dziennikarza "Głosu Wielkopolskiego".

- Piotrek widział to zdarzenie i razem z kolegami próbowali odwrócić uwagę ZOMO od leżącego. Część za nimi pobiegła. Nawet Piotrek oberwał pałką po plecach, ale wtedy nic mu się nie stało. Zdążył uciec do domu - mówią jego rodzice. Według nich być może od tamtego momentu był obserwowany przez Służbę Bezpieczeństwa.

Piotr wtedy oberwał pałą po plecach, ale nic mu się nie stało

W pierwsze poważne tarapaty Piotrek wpadł jeszcze w lutym, klika dni po śmierci Cieślewicza. Wracał w sobotę wieczorem do domu, żeby zdążyć przed godziną milicyjną. Jednak funkcjonariusze, którzy go zatrzymali, stwierdzili, że i tak nie zdąży na ul. Wawrzyniaka, gdzie mieszkał. No i miał wpięty opornik. Został zatrzymany i przewieziony na komendę. Rozebrali go niemal do naga i umieścili w celi razem z drobnymi pijakami. Nagle w celi ktoś zaśpiewał "Boże coś Polskę".

Po chwili wpadli rozwścieczeni milicjanci, wyciągnęli Piotra i zaczęli okładać pałkami po plecach. - Ty gn... nie dość, że nie zdążyłeś przed godziną milicyjną, to będziesz jeszcze śpiewał te brednie - krzyczeli milicjanci i dalej pałowali. Wypuścili go w niedzielę rano. Ale wlepili grzywnę w wysokości 1800 złotych, czyli dwukrotnej pensji Teresy Majchrzak.

Gdyby został, pewnie by żył
W maju również miała się odbyć kolejna demonstracja przeciw wprowadzeniu stanu wojennego. Jednak MSW uznało, że akurat w tym miesiącu być może zostanie ona zorganizowana o dwa dni prędzej.

- 11 maja odbywała się wywiadówka w szkole młodszego syna, Radka. Wtedy od żony jednego z ZOMO-ców usłyszeliśmy, żeby dzisiaj nie wypuszczać dzieci z domu, bo mundurowi mają być bardziej aktywni niż zazwyczaj - wspomina Teresa Majchrzak. - Chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu i ostrzec Piotrka. Niestety, jak już weszłam do mieszkania, najmłodszy syn Jarek mi powiedział, że Piotrek wyszedł z domu w południe z jakimś kolegą.

Około godziny 19 byli jeszcze u swojej koleżanki Haliny. Ta im proponowała, żeby zostali na kolację. - Kto wie, może gdyby zostali u Halinki, to Piotrek by żył - zastanawia się Teresa Majchrzak.

Żeby dojść do domu musiał przejść przez ul. Fredry, gdzie znajdowali się funkcjonariusze ZOMO i WSW. Z dokumentów przeprowadzonych śledztw wynika, że dwóch z nich miało legitymować osobę przy kawiarni WZ, a kolejni następną osobę przy kościele Zbawiciela.

Piotr Majchrzak musiał zwrócić ich uwagę ze względu na wpięty opornik. Niewykluczone, że wśród ZOMO-wców byli ci, którzy w lutym pobili Cieślewicza. Został najpierw wylegitymowany, ale jego dowód był cały w strzępach. Później kilkunastu milicjantów pobiło go pałkami. Kilka ciosów trafiło prosto w głowę. Miały uszkodzić podstawę czaszki oraz prawe oko.

- Podobno dwie godziny musiał czekać, aż karetka zabierze go do szpitala, bo nikt nie wiedział, jaką podjąć decyzje - irytuje się Jerzy Majchrzak. W szpitalu przy ul. Lutyckiej trafił na oddział intensywnej opieki medycznej, gdzie operowali go lekarze MSW.

Horror w domu
W tym czasie jego rodzina odchodziła od zmysłów. - Zbliżała się godzina milicyjna, a jego ciągle nie było. Coraz bardziej się denerwowaliśmy. W pewnym momencie zbiłam szklankę i poczułam wtedy, że Piotrkowi się coś stało. Radek, nasz młodszy syn, nawet położył się na łóżku Piotra, żeby ściągnąć go myślami. Praktycznie nie spałam. Jak tylko minęła szósta i skończyła się godzina policyjna, pobiegłam do telefonu. Obdzwoniłam wszystkie szpitale, komendy i nic. Nikt mi nic nie powiedział - mówi matka.

Po południu, kiedy wróciła do domu, dostała wiadomość, że ma odebrać telegram. - Syn Piotr Majchrzak leży na intensywnej terapii w szpitalu na Lutyckiej - tylko tyle napisano w telegramie. Miał go wysłać doktor Górny.

- Pojechałam tam i mówię, że chcę zobaczyć syna. Ale nie pozwolono mi, tylko przysłali lekarza w obstawie dwóch panów ubranych w sposób charakterystyczny dla SB. Ten ze spuszczoną głową powiedział mi tylko, że jest 1 procent szans na to, że Piotr przeżyje. I dodał, że nie mogę go zobaczyć. Zresztą i tak byłoby to chyba niemożliwe, bo cały czas pilnowało go SB - wspomina Teresa Majchrzak.

Po kilku latach Majchrzakowie dowiedzieli się od dr. Rosieckiego, internisty z pogotowia, że kiedy zabierał Piotra spod kościoła Zbawiciela, jego stan nie był jeszcze aż taki zły. Tydzień po pobiciu zmarł w szpitalu, nie odzyskując przytomności.

Milczenie i zastraszanie
Rodzice Piotra próbowali dowiedzieć się, dlaczego Piotr został skatowany i przez kogo. Udali się do "WZ". Tam jeden z kierowników lokalu powiedział, że widział zajście i może opowiedzieć. Jednak zanim cokolwiek konkretnego powiedział, został poproszony do telefonu. Kiedy wrócił stwierdził tylko, że niestety teraz już nic nie może powiedzieć. Po przeciwnej stronie kawiarni stała czarna wołga, a jej pasażerowie dość szybko reagowali. Zresztą Służba Bezpieczeństwa obserwowała także mieszkanie Majchrzaków na ul. Wawrzyniaka.

Chodzi o symboliczne przyznanie, że ich syna zabiła milicja

- W czasie pogrzebu nie zgodzili się na otworzenie trumny, żeby nikt nie widział, co mu zrobili. Ale otworzyliśmy wieko. Usłyszeliśmy tylko, że tego pożałujemy. Straszyli mnie także, że jeśli nie przestaniemy pytać o sprawę, to zamordują mi męża i kolejnego syna - mówi Teresa Majchrzak.
Groźby te stały się realne w 1986 r. Młodszy brat Piotrka, Radosław, został sam w Poznaniu z powodu obozu sportowego. Wówczas został napadnięty i pobity do tego stopnia, że nie mógł sam wrócić do mieszkania. Po trzech tygodniach leczenia "Solidarność" przerzuciła go do Niemiec Zachodnich, gdzie mieszkał cztery lata.

Sprawców nie wykryto
Pierwsze śledztwo wszczęto w dzień po śmierci Piotra Majchrzaka. - Z akt sprawy wynika, że było ono prowadzone pod konkretną tezę. Usiłowano przekonać, że Piotr został pobity parasolem przez mężczyznę, który tak naprawdę był świadkiem zdarzenia. Jednak sekcja zwłok i opinia biegłych wykluczyły taką możliwość - twierdzi Aleksandra Graf, prawniczka rodziny Majchrzaków.

Od maja do października nie zrobiono praktycznie niczego, aby wyjaśnić tę sprawę. - Pierwsze śledztwo umorzono z braku dostatecznych dowodów popełnienia czynu zabronionego. To jakiś absurd. Nastolatek zostaje śmiertelnie pobity, a prokuratura nie widzi przestępstwa - denerwuje się prawniczka.

Także kolejne śledztwa w PRL nie wykryły sprawców pobicia. Sprawą zajęła się później tzw. Komisja Rokity, która miała zbadać działalność służb MSW. Przy dość nikłych uprawnieniach posłowie zdołali jedynie zakwalifikować przypadek Majchrzaka jako morderstwo prawdopodobnie popełnione przez funkcjonariuszy MSW. W kolejnych śledztwach udało się jedynie potwierdzić odpowiedzialność ZOMO i WSW za wydarzenia z 11 maja 1982 roku, ale bez imiennego wskazania sprawców.

Teraz rodzice Piotra domagają się od skarbu państwa zadośćuczynienia za "krzywdy wynikłe z pozbawienia życia ich syna". Umożliwia to ustawa o uznaniu za nieważne orzeczeń wydanych wobec osób represjonowanych za działalność opozycyjną w PRL. - Chcemy, aby każde z rodziców dostało po 500 tysięcy złotych - mówi Aleksandra Graf.

Jednak jak podkreślają Majchrzakowie, chodzi im o symboliczne przyznanie, że ich syn został zamordowany przez "stróżów państwa". W poznanie całej prawdy, zwłaszcza tego, kto i dlaczego zabił Piotra, już niemal nie wierzą. - Chyba że któryś z tych ZOMO-wców przyzna się przed śmiercią do tego co zrobił, ale małe są szanse - uważa Jerzy Majchrzak.

11 maja o godzinie 16.00 przed kamieniem upamiętniającym zabicie Piotra zbierze się, jak co roku, grupka osób, które ciągle pamiętają o nim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski