MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ostrowianin na górskich bezdrożach Słowacji i Czech [FOTO]

Marek Weiss
Grzegorz Leśniak prowadzi w Ostrowie znany warsztat samochodowy. Jego pasją jest jednak kolarstwo. W tegoroczne wakacje aż na dwa tygodnie całkowicie przesiadł się z czterech na dwa kółka, by podjąć wielkie wyzwanie. Takim bowiem był start w ultramaratonie ,,1000 Miles Adventure'' prowadzącym przez góry Słowacji i Czech.

- Dowiedziałem się o tej imprezie ze specjalistycznego magazynu poświęconego kolarstwu. Spodobało mi się, że trasa wiedzie przez dziki teren. Postanowiłem spróbować - wspomina ostrowianin, który jest amatorem i wcześniej nie startował w żadnych tego typu zawodach.

Jego żona była przekonana, że żartuje. Potem po cichu liczyła, że start nie dojdzie do skutku. On jednak dopiął swego. Maraton poprzedziły wyjazdy weekendowe w góry - zarówno polskie, jak i do naszych południowych sąsiadów. Pan Grzegorz zabierał na nie rowery i całą rodzinę. Szlifował formę, aż przyszedł dzień, w którym rozpoczęła się wielka przygoda. W niedzielę, 5 lipca, o godzinie 16.00 znalazł się w gronie śmiałków, którzy wyruszyli z Novej Sedlicy, leżącej na wschodnich krańcach Słowacji. Organizatorzy przygotowali trasę prowadzącą aż do Skalnego, przy granicy czesko - niemieckiej.
Wydawać by się mogło, że wyścig odbywający się w sercu Europy nie sprawi uczestnikom żadnych trudności, jeśli chodzi o warunki naturalne. Zwłaszcza w porównaniu z imprezami rozgrywanymi na dzikich i rozległych obszarach Australii, Afryki czy Azji. Nic bardziej mylnego! Nie bez powodu hasło czesko-słowackich zawodów brzmi: "Bieg, w którym poznasz samego siebie". Wyznaczono jedynie miejsce startu i mety oraz trasę. Zaś to, w jaki sposób zawodnicy ją przemierzą, co będą jedli, gdzie odpoczywali i spali, zależało tylko od nich samych.

- To istny Dakar dla rowerzystów. Trzeba było jechać przez tereny, gdzie trudno byłoby nawet przejść na nogach. Trasę wyznaczono tak, aby było jak najmniej szutrówek i asfaltu, a jak najwięcej kamieni, gliny, korzeni i wertepów. Do tego spanie w lesie i w polu oraz cztery przeprawy przez rzeki. Na jednej z nich prąd o mało co nie porwał mi roweru, a na innej pogubiłem klapki, okulary i lampkę. Było też spotkanie z małym niedźwiedziem w Tatrach Niskich, który znienacka wyskoczył z lasu. Chwilę zatrzymałem się, a gdy się schował pojechałem dalej. Dopiero potem ktoś mi powiedział, że jak był mały, to i duży musiał być w pobliżu - wspomina pan Grzegorz.

Mimo że przemierzano odludne bezdroża, nikt z uczestników nie pogubił się, bo warunkiem startu był GPS. Cała trasa została wgrana w nawigację i jechało się dokładnie po szlaku. W żadnym wypadku nie można było z niego zboczyć. Na punktach kontrolnych ślad w nawigacji był dokładnie sprawdzany. Co do serwisu rowerowego, każdy był zdany na siebie, ale to akurat najmniejszy problem dla człowieka, przed którym tajemnic nie mają samochody.

- Na jednym z podjazdów pękł mi łańcuch i sam go naprawiałem. W razie poważniejszych usterek można było zjechać z trasy do jakiejś miejscowości i poszukać serwisu. Problem polegał jednak na tym, że takich miejscowości było bardzo mało. Miałem też inne przygody. Przytrafił mi się zjazd ze skarpy podczas burzy, po którym do dzisiaj bolą mnie żebra. Ponadto pięć razy przeleciałem przez kierownicę, więc można powiedzieć, że teraz mam to już opanowane do perfekcji - śmieje się nasz rozmówca.

Po jedenastu dniach jego przygoda życia dobiegła końca. Cały i zdrowy, bardzo zmęczony, ale pełen wrażeń, emocji i wspomnień stanął na mecie krótszego, liczącego 500 mil wariantu maratonu. Wyznaczono ją w Jesenikach pod Smrekiem, nieopodal granicy czesko - polskiej. Według nawigacji przejechał 900 km. Zaliczył Bieszczady Słowackie, Tatry Niskie, Wielką i Małą Fatrę, całe Morawy, Jeseniki oraz wiele innych pasm górskich.

- Bardzo jesteśmy z niego dumni, bo to wyczyn nie lada. Śledziliśmy na bieżąco jego postępy. Byłam zdenerwowana, zwłaszcza gdy mąż spał w polu. Na koniec we czwórkę, razem z dziećmi odbieraliśmy go na mecie - mówi Magdalena Leśniak.

Ostrowianin nie kryje podziwu dla tych, którzy przejechali cały dystans. Mówi, że było fajnie, ale nie spodziewał się aż tak ciężkiej trasy. Jego osiągnięcie jest trudne do wyobrażenia dla przeciętnego Kowalskiego, któremu rower służy tylko do jazdy na zakupy lub do niedzielnego wypadu za miasto.

- Kto nie jeździ na MTB, w ogóle nie ma świadomości, czego dokonałeś. To tak mniej więcej jak wejście na Mount Everest! - to jeden z dziesiątków wpisów z gratulacjami na FB.

- Teraz już wiem dlaczego organizatorzy i uczestnicy twierdzą, że jest to najtrudniejszy maraton w Europie. Plusem są przepiękne widoki, obcowanie z dziką przyrodą i sprawdzenie swojego organizmu. To bezcenne doświadczenia. Chciałbym bardzo podziękować wszystkim tym, którzy trzymali za mnie kciuki i dopingowali mnie. Na trasie mówiłem sobie, że już nigdy, za żadne skarby, nie zdecyduję się na coś takiego drugi raz. Ale gdy dojechałem do mety i odsapnąłem trochę pomyślałem, że trzeba będzie spróbować ponownie. Mam nadzieję, że za rok zaliczę całą trasę, czyli 1600 km - wybiega już myślami w przyszłość Grzegorz Leśniak.

Pomysłodawcą i organizatorem ultramaratonu ,,1000 Miles Adventure'' jest znany przed laty czeski rowerzysta górski Jan Kopka (rocznik 1963). Dzięki swojemu 30-letniemu doświadczeniu nabytemu na trasach rowerowych na całym świecie stworzył imprezę dającą uczestnikom szansę na zmierzenie się z własnymi ograniczeniami i poznanie swoich możliwości. Poprowadził trasę przez tereny Czech i Słowacji, bo, jak sam mówi, te dwa kraje są nierozłącznie ze sobą związane. On sam, urodzony w Czechosłowacji, czuje się obywatelem obydwu państw i wierzy, że kiedyś znów dojdzie do ich połączenia.

Po raz pierwszy zawody te odbyły się w lipcu 2011 roku, a na starcie stanęło 89 uczestników. Triumfowali wówczas zaprawieni w bojach MTB kolarze górscy, a zwycięzca uzyskał rezultat 8 dni, 7 godzin i 58 minut. Najlepszy z pieszych uczestników przebył wtedy dystans 277 kilometrów w czasie 3 dni, 1 godziny i 44 minut. Przed rokiem najlepszemu kolarzowi pokonanie trasy maratonu zajęło 8 dni i 58 minut, a ostatniemu ze sklasyfikowanych - nieco ponad 20 dni. W tegorocznej, piątej edycji organizatorzy ustalili limit 160 miejsc. Impreza skierowana jest nie tylko do rowerzystów i piechurów, ale także do biegaczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski