Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznań: Pożyczają tak, że nie wiadomo, jak oddać

Łukasz Cieśla
Kolejne osoby udzielające w Poznaniu "dziwnych" pożyczek znalazły się pod lupą policji i prokuratury. Oprócz sprawy Mariusza T., o którego działalności pisaliśmy już kilkukrotnie, prowadzone są co najmniej dwa inne śledztwa.

Jedno z postępowań wszczęła poznańska Prokuratura Okręgowa. Dotyczy grupy osób, która pożycza pieniądze swoim klientom przy zastosowaniu tzw. "przewłaszczenia na zabezpieczenie". W teorii wygląda to tak, że pożyczkodawca staje się właścicielem mieszkania osoby, która pożycza pieniądze. Dłużnik dostaje lokal z powrotem, jeśli ureguluje zobowiązania.

Grupa poznaniaków pożyczając pieniądze swoim klientom, spisuje umowę w formie aktu notarialnego. W dokumencie mają się już pojawiać znacznie zawyżone kwoty, a co gorsza, nie ma podanego numeru konta, na który można spłacać pożyczkę.

- Nawet jeśli klient chce spłacić ten w dużej części fikcyjny dług, to nie ma takiej możliwości. Bo pożyczkodawcy nie dają numeru konta oraz unikają klienta. Po upływie krótkiego terminu, który dają na spłatę długu, za grosze przejmują mieszkanie czy domy swoich klientów - ujawnia nam osoba znająca szczegóły sprawy.

Prokuratura Okręgowa nie chciała wypowiadać się na temat śledztwa. Nadal jest ono prowadzone. Nikomu nie postawiono zarzutów. Z naszych informacji wynika, że do tej pory ustalono co najmniej kilka, które czują się oszukane.

Podobną sprawę prowadzi Prokuratura Rejonowa Poznań Stare Miasto. Oba postępowania łączy osoba tego samego notariusza, u którego zawierane są transakcje oraz nieco podobny mechanizm. Śledztwo z prokuratury rejonowej dotyczy już jednak innego pożyczkodawcy. Pojawia się dwóch potencjalnie pokrzywdzonych klientów. Dotarliśmy do jednego z nich.

To kobieta, która wzięła pożyczkę od Tomasza L. Jak mówi, znała go od lat, bo w przeszłości zdarzało się jej pożyczać od niego drobne kwoty. "Interesy" szły dobrze, a robili je ponoć w jego samochodzie, którym przyjeżdżał na jej osiedle.

Jak wynika z relacji kobiety, w zeszłym roku potrzebowała nieco większej sumy. - Umówiliśmy się, że wezmę 15 tys. zł i oddam w ciągu pięciu lat. Z rozmowy z nim zrozumiałam, że jeśli nie spłacę długu, to stracę mieszkanie. Ono miało być zabezpieczeniem pożyczki - opowiada emerytka.
Z dokumentów, które podpisała, wynika jednak, że 1 marca 2010 r. wzięła pożyczkę, ale w wysokości 82,5 tys. zł. Miała ją spłacić w ciągu pięciu lat. Co ciekawe, tego samego dnia u notariusza podpisała drugi dokument - akt notarialny. A w nim czytamy już, że na konto Tomasza L. ma spłacić 82,5 tys. zł z odsetkami nie w ciągu pięciu lat lecz w pół roku, czyli do września 2010 r. W przeciwnym razie straci mieszkanie.

- Prawdę mówiąc nie czytałam tych dokumentów, byłam oszołomiona i się popłakałam. Teraz zrozumiałam, że zostałam oszukana przez pana Tomasza, który wykorzystał moją nieświadomość i naiwność - stwierdza kobieta. I dodaje, że nie wyprowadziła się ze "swojego" mieszkania, bo liczy, że prokuratura uzna, iż została go pozbawiona wskutek podstępu.

Tomasz L. nie chciał spotkać się z dziennikarzem "Głosu". Tłumaczył, że taką decyzję podjął po rozmowie ze swoimi prawnikami. Ostrzegł nas także, że jeśli naruszymy jego dobra, to możemy spodziewać się procesu. Zaznaczył, że nigdy nie oszukał żadnego z klientów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski