Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeczytaj fragmenty felietonów Stefana Stuligrosza dla "Głosu Wielkopolskiego"

RED
"Piórkiem Słowika" - tak nazywała się seria felietonów, które w latach 2010 - 2011 Stefan Stuligrosz tworzył dla "Głosu Wielkopolskiego"
"Piórkiem Słowika" - tak nazywała się seria felietonów, które w latach 2010 - 2011 Stefan Stuligrosz tworzył dla "Głosu Wielkopolskiego" Fot. Marek Zakrzewski
"Piórkiem Słowika" - tak nazywała się seria felietonów, które w latach 2010 - 2011 Stefan Stuligrosz tworzył dla "Głosu Wielkopolskiego". Przypomnijmy sobie, o czym pisał dla nas zmarły w piątek artysta.

List do mych Przyjaciół

Upłynęło już sporo czasu od dziewięćdziesiątej rocznicy mych urodzin. Widomy znak, że moje życie znalazło się w fazie późnego wieczoru. Pojawiła się nad nim nieogarniona przestrzeń granatowego w barwie nieba, niekiedy pokrytego rozlicznymi gwiazdami, zgromadzonymi wokół księżyca. Moje serce sędziwego staruszka wypełnia się wówczas radością z doznawanej z różnych stron przyjaźni i szczęścia. Tę radość podzielają ze mną błyszczące na niebie gwiazdy. Przysparzają mi sił do życia, do twórczej pracy.
Zdarza się, że gwiazdy kryją się za gęstą zasłoną chmur, zanikają ich pokrzepiające blaski. W sercu pojawia się tęsknota, za wszystkim, co bezpowrotnie minęło. Rozpamiętywanie przeszłości? Jaki to ma sens, skoro każdemu z nas, młodym czy sędziwym, trzeba myśleć o wyborze właściwych szlaków wiodących do osiągnięcia, jeśli jest to w ogóle możliwe, pełni życiowego szczęścia.

Zawiłe są drogi naszego życia. Od początku aż do samego końca naszej ziemskiej wędrówki musimy walczyć z przeciwnościami. W życiu splatają się radości ze smutkami. Wzloty z upadkami. Cierpienia ze zdrowiem. W momentach bezsilności szukamy oparcia, pomocy. Niekiedy wystarczy silny uścisk dłoni. Pokrzepiające słowo. Serdeczny pocałunek. Z trudem znosimy bezduszną obojętność, lekceważenie. Doskwiera nam samotność wyzwalająca z serca pesymistyczne myśli.

Drodzy, kochani Przyjaciele! Zechciejcie skorzystać z braterskich uwag dziewięćdziesięcioletniego staruszka. Jakkolwiek moje życie w stosunku do innych toczy się może w przyjaźniejszych warunkach, sędziwy mój wiek nie szczędzi mi cierpień, bezsilności, fizycznej niepełnosprawności. Jednak nie poddaję się dokuczliwym ułomnościom. Nie snuję pesymistycznych rozważań. Choć, przyznaję, że nieraz takie myśli napadają mnie znienacka. Gorzkie rozważania pozbawione są jakiegokolwiek sensu. Pamiętam i wiem to z wieloletniego doświadczenia, że pesymizm jest naszym wrogiem.

Optymizm przeciwnie. Magnetyczną siłą przyciąga do nas szeroko pojęte szczęście. Budzi w sercach życzliwość dla otoczenia. Promiennym uśmiechem zdobywa i zapewnia nam powszechną życzliwość.

9 października 2010 roku

Gdy byłem uczniem gimnazjum św. Marii Magdaleny, na moment nie przypuszczałem, że kiedyś będę nauczycielem wychowania muzycznego w mojej szkole.

W roku 1937 zdałem w Marynce tak zwaną "małą maturę". Z jakim wynikiem, chcecie wiedzieć? Proszę bardzo. Na górze świadectwa: Zachowanie i Religia bardzo dobrze. Na końcu Śpiew i Gimnastyka - bardzo dobrze. W tak wspaniałej oprawie znalazły się wszystkie pozostałe "państwowe" przedmioty z ocenami - dostateczny, dostateczny, dostateczny.

Mój gimnazjalny wychowawca, prof. Marian Węgrzynowicz, uznany matematyk i fizyk, zaprosił mego ojca, Piotra, na "ważną rozmowę w sprawie syna". Przekonywał go, że powinienem jeszcze uzupełnić naukę w licealnych klasach, by zdobyć świadectwo dojrzałości. Może mi się przydać w momencie podjęcia ewentualnych studiów muzycznych w Konserwatorium W tym kierunku "pański syn ma wybitne uzdolnienia muzyczne. Tak zgodnie orzekła Wysoka Rada Pedagogiczna". Mimo osiągniętych przeze mnie nie najlepszych wyników w nauce gimnazjalnej, pragnie otoczyć mnie pomocą stypendialną.

Ale mój ojciec miał inne zdanie.

- Stefan ma być przede wszystkim porządnym człowiekiem, a potem może się bawić w muzyka - oznajmił stanowczo. - Pan wybaczy, że powiem, dla mego syna muzyka jest tylko zabawą. Obserwuję go w domu. On gra, śpiewa, coś tam komponuje. Z dzieci naszych sąsiadów tworzy jakieś chóry. On sam nie wie, czego on w ogóle chce? Kim chce być?

18 grudnia 2010 roku

Jest wczesny wigilijny poranek 1981 roku. Świat za oknami powoli się rozjaśnia. A my wciąż jeszcze toczymy rodzinne rozmowy. Mamy sobie tyle do powiedzenia. Wiele spraw do uzgodnienia. Barbarka się zamartwia, że tegoroczne święta Bożego Narodzenia będą nie tylko dla nas bardzo ubogie.

- Na wigilię nie będzie tym razem tradycyjnego karpia. W spiżarce mam tylko mąkę, kiszoną kapustę, trochę buraków, cebuli. Jest chleb i kostka margaryny. Ojciec Kalikst zaopatrzył nas w opłatki. Podarował spory woreczek suszonych grzybów i litrową butelkę oleju. To i tak dużo. Inni nawet tego nie mają - usprawiedliwia się Barbarka.

Nagle zrywa się z krzesła. Ramię z zaciśniętą pięścią zwraca na wschód, w stronę Warszawy. Podniesionym głosem dobitnie akcentuje sylaby słów, skierowanych pod adresem generała: "Niech ci pan Bóg wybaczy poniżające zniewolenie, w jakim nas pogrążyłeś! Niech ci wybaczy gorzkie łzy i palące tęsknoty za naszymi ukochanymi! Najlepszych synów ojczyzny pozbawiłeś radości przeżywania świąt Bożego Narodzenia w rodzinnym gronie. Niech ci to wszystko Pan Bóg wybaczy, bo ja wybaczyć nie potrafię!" - załamała się Barbarka. Zapłakała jak niesłusznie skarcone dziecko.

- Barbarko! Kochanie ty nasze! Uspokój się - tulę w objęciach łkającą żonę. Przylgnęły do nas ukochane córki. Dopiero teraz widzę jak bardzo ją wyczerpały ostatnie dni. Do jej psychicznego załamania przyczyniła się też niewątpliwie plotka o mym rzekomym azylu w RFN. A także internowanie naszego Wojtka. Uświadamiam sobie, że perspektywa przeżywania radosnych świąt Bożego Narodzenia w nastroju bolesnego smutku i piekącej tęsknoty wydała się Barbarce nie do zniesienia. Gorąco pragnę przywrócić jej utraconą równowagę ducha.

15 stycznia 2011 roku

Kocham moich chłopaków. Moje Słowiki dobrze o tym wiedzą, więc ufają mi i chętnie słuchają moich pouczeń. Zasadniczym fundamentem szlachetnego życia jest poszanowanie praw Bożych i człowieczych, postępowanie drogami prawdy, miłości i przyjaźni. A teraz dostrzeganie wartości jakich przysparza nam wszystkim wytrwale mozolna praca. Bez pracy nie ma kołaczy - tak mawiali starzy.

Przecież ci moi, obecnie młodociani śpiewacy przekroczą kiedyś próg dojrzałości, będą musieli zatroszczyć się nie tylko o własny byt. Może staną się w przyszłości wybitnymi specjalistami w różnych dziedzinach życia społecznego. We własnych rodzinach, jakie niewątpliwie większość z nich założy, wierną i dozgonną miłość do małżonki i swoich dzieci winna uzupełniać odpowiedzialna i troskliwa opieka mająca na celu stworzenie im odpowiednich warunków do życia i możliwie wszechstronnego rozwoju.

29 stycznia 2011 roku

W chłopięcych latach garnąłem się przy każdej okazji jeśli nie do organów, to do fisharmonii. Taki instrument o ciekawym brzmieniu, przypominającym organowe dźwięki, był w mieszkaniu rodziny Gabryelów, moich sąsiadów przy ulicy Wioślarskiej na Ratajach. Pan Gabryel był tam kierownikiem szkoły powszechnej i nauczycielem muzyki. Synowie państwa Gabryelów, moi serdeczni przyjaciele, Mieczysław, Bolesław, Antoni i Przemysław biegle grali na różnych instrumentach. Bolek na flecie, Tolek razem z ojcem na skrzypcach, Przemko na wiolonczeli. Mnie, jako trzeciego skrzypka, zaprosili do tej rodzinnej kameralnej orkiestry. Zazdrościłem Mietkowi zasiadającemu do wspomnianej fisharmonii. Codziennie godzinę spędzaliśmy na muzykowaniu. Potem, kiedy Gabryelowie rozchodzili się do własnych zajęć, ja dobierałem się do fisharmonii. W nieudolnej grze z cierpliwością szukałem logicznego powiązania akordów harmonicznych w jakąś muzyczną całość.

Moje zmagania zawsze przerywała dobra pani Gabryelowa

- Stefanku, nie masz ty na jutro do odrobienia zadań szkolnych? Bo moi synowie mają dużo nauki i potrzebują trochę spokoju.

12 lutego 2011 roku

Nieustanna praca była i jest udziałem mego długoletniego życia związanego z umiłowaną przeze mnie muzyczną sztuką. Jest dla mnie niewyczerpanym źródłem witalnej siły, Twórczej energii. Zachętą do pracy. Nieustannie coś robię. Planuję. Dzień bez pracy jest dla mnie dniem straconym. Co więcej, jest dniem o wymownej pustce, Przed senną bezczynnością, nudą, bronię się pracą. Praca bardzo mi przypadła do serca. I dobrze, że jest nieodłączną towarzyszką muzyki, która nie jest dla mnie zawodem, lecz życiowym powołaniem, które wypełnia me serce poczuciem spełniającego się życiowego szczęścia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski