Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tych meczów Lecha nigdy nie zapomnimy

Karol Maćkowiak
Artjom Rudniew w meczach z Juventusem i Manchesterem City zachwycał formą
Artjom Rudniew w meczach z Juventusem i Manchesterem City zachwycał formą Marek Zakrzewski
Dlaczego piłkarze Lecha przed rewanżem z Barceloną nie ćwiczyli karnych? Kto za wszelką cenę chciał wymienić się koszulką z Emanuelem Adebayorem? Na te i wiele więcej pytań odpowiadamy ustami bohaterów pięciu najbardziej pamiętnych meczów Kolejorza w europejskich pucharach.

W swojej 93-letniej historii Kolejorz zagrał w europejskich pucharach wiele meczów wyjątkowych. Nie zapominamy o spotkaniach z Juventusem Turyn, Austrią Wiedeń, Deportivo La Coruna czy Udinese Calcio. Głos oddaliśmy jednak bohaterom tych najbardziej pamiętnych.

Lech - Athletic B. 2:0 i 0:4
Puchar Europy Mistrzów Krajowych 1983/84

Wspomina Czesław Jakołcewicz, wówczas obrońca Lecha

Pierwszy mecz w Poznaniu wygraliśmy 2:0, jednak moim zdaniem był to zbyt niski wynik, by myśleć o awansie. Powinniśmy wygrać wyżej, żeby czuć się pewnie przed rewanżem.

Rewanż to było coś wyjątkowego - do Hiszpanii polecieliśmy trzy dni przed meczem, zostaliśmy zakwaterowani w pięknym hotelu: marmurowe łazienki, klimatyzacja, pełne lodówki, dostaliśmy też kieszonkowe na drobne wydatki.

W każdym pokoju był telewizor. W telewizji cały czas powtarzano faul na Diego Maradonie Andoniego Goikoetxei, słynnego "Rzeźnika z Bilbao", który wcześniej wykluczył z gry Bernda Schustera na mundialu w 1982 roku. Wszystkie stacje telewizyjne, cała Hiszpania żyła tylko sprawą Goikoetxei, nas również proszono o komentarz do tego faulu zamiast o prognozy przed rewanżem. Tak bardzo Hiszpanie byli pewni swego. A Goikoetxea właśnie z nami zdobył pierwszą swoją bramkę w europejskich pucharach. Był wielkim idolem publiczności. Kiedy tylko dochodził do piłki, cały stadion szalał.

Zagraliśmy na nowym, bo oddanym na mundial w Hiszpanii w 1982 roku, stadionie San Mames, na którym pojawiło się 55 tys. widzów. Dla mnie to był pierwszy mecz dla Lecha w europejskich pucharach, a tu jeszcze przed nim miała miejsce piękna uroczystość - piłkarze Bilbao odebrali trofeum za zdobycie mistrzostwa. Byliśmy nieco przytłoczeni tym wszystkim.
Kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę, trawa była sucha, tępa. W momencie, kiedy zeszliśmy się przebrać, gospodarze obiektu obficie zlali boisko wodą, a my nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że mają tu taką tradycję.

Niektórzy z nas wyszli na boisko w lankach i mieli problem, żeby utrzymać się na nogach, zwłaszcza że mieliśmy w swoim składzie kilku dryblasów. Rywale strasznie nas zdominowali, grali szybko, nam jeszcze pokrzyżowała szyki kontuzja Henia Miłoszewicza, który już w ósmej minucie musiał opuścić boisko. Bramki traciliśmy po szybkich akcjach. Kiedy przyjąłem piłkę, nie zdążyłem się zastanowić, co z nią zrobić, a już jej nie miałem, rywal mnie przewrócił i jeszcze po mnie przebiegł.

Lech - Liverpool 0:1 i 0:4
Puchar Europy Mistrzów Krajowych 1984/85

Wspomina Rafał Stroiński, wówczas pomocnik Lecha

Kiedy okazało się, że zagramy z Liverpoolem, trener Wojciech Łazarek powiedział: "Oni mają Rusha, a my mamy Arasia". Wiedzieliśmy, że przejście Liverpoolu będzie szalenie trudne, wiedzieli to też kibice, a mimo to zapełnili stadion przy Bułgarskiej, choć i pora rozgrywania meczu była nietypowa, bo godz. 15. Trener Łazarek przed pierwszym meczem w Poznaniu nam powiedział: "Zobaczcie, ile przyszło tych krokodyli. Nie możemy ich zawieść". Trener Wojciech Łazarek może nie był fanem Formuły 1, nie grał w scrabble, ale był dla nas jak ojciec, a nie pan menedżer.

Z perspektywy czasu muszę powiedzieć uczciwie, że w dwumeczu z Liverpoolem byliśmy bez szans. Rywale przewyższali nas zwłaszcza organizacją gry. Strach było przyjąć piłkę, bo zaraz obok gracza, który ją miał, pojawiało się kilku zawodników The Reds. Można było odnieść wrażenie, że jest ich dwa razy więcej niż nas. Proszę też pamiętać, że w dwumeczu z nami zagrać nie mógł też Ian Rush, gwiazda angielskiej piłki, a i tak rywale przewyższali nas o kilka klas. John Wark i Paul Walsh byli nieuchwytni. Byłem zawodnikiem, który grał w sposób bezkompromisowy, często przerywałem akcje rywali faulem, jednak w tym przypadku nawet nie było szans, żeby ich złapać. Byli zawsze o krok przed nami.

Zobaczyliśmy siedzibę Beatlesów, pojechaliśmy zobaczyć Manchester, a dzień przed naszym spotkaniem dzięki uprzejmości Evertonu mogliśmy obejrzeć ich pucharowe spotkanie. Nasze mecze z Liverpoolem były wyznacznikiem tego, jaka przepaść dzieli czołowe angielskie kluby od czołowych polskich klubów - byliśmy przecież mistrzem kraju, więc był to taki papierek lakmusowy. Bez wątpienia potyczki z Liverpoolem to były najtrudniejsze mecze w mojej karierze.

Lech - Barcelona 1:1 i 1:1
Puchar Zdobywców Pucharów 1988/89

Wspomina Ryszard Rybak, wówczas pomocnik Lecha

Wiele osób wspomina mecz w Poznaniu między Lechem a Barceloną, a w moim odczuciu nawet ciekawszy był ten pierwszy, w Hiszpanii. Nie stawiał na nas absolutnie nikt. Telewizja Polska doszła do wniosku, że meczu nie będzie transmitować, bo po prostu szkoda na to pieniędzy. Nasi wysłannicy: Jerzy Kasalik oraz Andrzej Mrocoszek zostali zaproszeni na mecz przez samych rywali. Obejrzeli Gran Derbi - Barcelona pokonała Real 3:2 w obecności 100 tys. widzów. Po powrocie z Hiszpanii starszyzna spotkała się z władzami klubu i przekazano nam, że będą premie za porażkę poniżej 4:0, bo tylko wtedy jest jakikolwiek szansa zarobić na biletach w rewanżu. Udało nam się zremisować 1:1. Po tym pierwszym meczu zapanowała euforia - na lotnisku przywitało nas 10 tys. kibiców. Przed rewanżem niesamowicie pompowano balonik - klub sprzedawał nawet bilety na trening Barcelony. W samym meczu rewanżowym mieliśmy kilka wyśmienitych okazji, by wygrać.

Naszpikowana gwiazdami Barcelona przez 210 minut nie mogła udowodnić swojej wyższości nad nami. Doszło do rzutów karnych, w których działy się cuda. Alexanco, największa gwiazda zespołu z Katalonii, nie strzelił dwóch rzutów karnych (pierwszy strzał został powtórzony). Nikt mu tego nie miał za złe, wszyscy wybaczyli. U nas również brakowało skuteczności. Pomylił się Jarek Araszkiewicz, którego sam namawiałem do strzału i do dziś mi to wypomina w żartach. My w ogóle nie byliśmy przygotowani do strzelania karnych, bo nikt nie zakładał, że może do nich dojść. Prezes Antkowiak po meczu zapewnił nas, że premie otrzymamy, jak byśmy przeszli Barcelonę, nikt nie miał sumienia zostawić nas z niczym.

A Barcelona w tym sezonie wygrała Puchar Europy, w jej składzie brylował między innymi Jose Bakero, który później został trenerem Lecha, historia więc zatoczyła koło. Bardzo dobry piłkarz - nie było akcji Barcy, która nie przeszłaby przez tego zawodnika. Ciekawe, jak wyglądałaby nasza przygoda, gdybyśmy niesieni euforią po wyeliminowaniu Hiszpanów, mierzyli się z kolejnymi rywalami.

Lech - Olympique M. 3:2 i 1:6
Puchar Europy Mistrzów Krajowych 1990/91

Wspomina Jerzy Kopa, wówczas trener Lecha

Dwumecz z Marsylią to droga od euforii do zawodu. Mogło to być największe osiągnięcie klubu w walce z europejskimi tuzami, bo po tym, jak wygraliśmy pierwszy mecz w Poznaniu 3:2, nie brakowało optymistów. W drużynie z Francji brylowały wtedy takie gwiazdy jak: Cantona, Tigana, Papin, Casoni. Byli to najwspanialsi piłkarze francuskiego futbolu. W rewanżu jakoś jednak tak się stało, że nie mogliśmy zagrać na sto procent naszych możliwości. Jestem dużym chłopcem i swoje prywatne zdanie w tak poważnej kwestii zachowam dla siebie, jednak wiem, że piłkarze tego dnia nie byli sobą. Nikogo nie można posądzać, zwłaszcza że nie mieliśmy dowodów na to, co podejrzewano. Stało się coś niedobrego, ale z doniesień prasowych, jakie do nas docierały, wynikało, że nie jesteśmy pierwszą drużyną, której w Marsylii przydarzyło się coś takiego. Jeszcze przed meczem niektórzy piłkarze mówili, że w świetle jupiterów nic nie widzą. Nie zdążyłem jeszcze zejść do szatni na przerwę, a słyszę, że jest problem. Wchodzę i widzę, jak chłopcy pod kołdrami posnęli cali rozdygotani. Oczywiście w konsultacji z lekarzami musieliśmy robić zmiany w składzie. Można było się zastanawiać, czy takie czy inne decyzje personalne były właściwe, ale przy tym, jak byliśmy zdeformowani, nie miało to w zasadzie większego znaczenia.

Zaraz po powrocie do Poznania zdecydowaliśmy się zrobić badania, z wiadomych względów chcieliśmy uniknąć załatwienia sprawy we Francji. Zwołaliśmy nawet konferencję prasową w telewizji w Poznaniu. Kiedy szedłem korytarzem budynku przy ul. Głogowskiej, spotkałem naszego lekarza. Ten już znał wynik próbki B - był negatywny. Z organizmów zawodników w tak krótkim czasie wszystko już zdążyło wyparować. Jedyny pozytywny aspekt tego dwumeczu to wysokiej klasy sprzęt, jaki dostaliśmy. Jeszcze będąc w Poznaniu przyjął nas trener Olympique, Franz Beckenbauer. Niemiec zorganizował specjalną konferencję i przekazał sprzęt, który wówczas był prawdziwą rzadkością w Polsce.

Lech - Manchester City 3:1
Liga Europy 2010/11

Wspomina Marcin Kikut, wówczas obrońca Lecha

To był jeden z piękniejszych dni w mojej karierze i jeden z lepszych meczów. Magiczny wieczór, choć poprzedzony zmianą trenera. Po odpadnięciu z eliminacji Ligi Mistrzów trafiliśmy do grupy, która z powodzeniem mogłaby stanowić właśnie grupę tych najbardziej elitarnych rozgrywek. Tymczasem w lidze radziliśmy sobie słabo. Przez jakiś czas wydawało się, że roszada na stanowisku trenera wisiała w powietrzu, później jednak wygraliśmy w ciągu tygodnia 4:1 z Cracovią w Pucharze Polski oraz z Wisłą w lidze (również 4:1). Wtedy myślałem, że nadeszło to potrzebne przełamanie, chemia między nami a trenerem Zielińskim cały czas była, dlatego dla nas zmiana szkoleniowca była pewnym zaskoczeniem.

Do dziś pamiętam praktycznie każdą chwilę z tego meczu - wyjście z tunelu przy niesamowitym aplauzie, wspierali nas wtedy kibice z całego kraju. To było coś niepowtarzalnego. Każdy z nas czuł wielką siłę, byliśmy jednością, jeden asekurował drugiego. Byliśmy mocni mentalnie, bo właśnie pomoc kolegi na boisku jest bezcenna.

Ostatnio kolega pokazał mi zabawny filmik z meczu z City. Otóż zaraz po końcowym gwizdku chciałem wymienić się koszulką z najbliższej stojącym graczem z City. Los chciał, że był to Emanuel Adebayor. Od razu się wymieniliśmy koszulkami, a chwilę później poczułem, jak Manu Arboleda mnie poklepał po plecach, bo biegł specjalnie, by złowić koszulkę Adebayora i widać było, że był zawiedziony, bo przebiegł kilkadziesiąt metrów, by mieć zdobycz w swoich rękach. Niedawno się wprowadziliśmy z rodziną do nowego domu, który ma poddasze, zadbaliśmy o to dzięki podpowiedzi wujka budowlańca. Tam też znalazło się miejsce na moje pamiątki. Czasem lubię tam wejść i przypomnieć sobie właśnie ten mecz. To był nasz wielki sukces, choć pamiętam słowa trenera gości Roberto Manciniego, który stwierdził, że na sto meczów między Lechem a City, oni wygraliby 99, a dziś nastąpił akurat ten szczęśliwy dzień. Był rozgoryczony po porażce. Ale piłkarze jakoś bardzo tego nie przeżywali. Spotkałem się z nimi podczas kontroli antydopingowej. Sprawiali wrażenie pewnych siebie, że i tak wygrają tę grupę, co akurat się potwierdziło. Na pewno jednak nie umniejsza to naszego sukcesu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski