18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypadek w Golęczewie. Wieś po tragedii. "Nikt nie wini Pawła"

Anna Kot
Martyna i Michał spoczęli obok siebie. Obydwa groby toną w bieli kwiatów i zniczy, które zapalają wszyscy wstrząśnięci tragedią- znajomi i nieznajomi
Martyna i Michał spoczęli obok siebie. Obydwa groby toną w bieli kwiatów i zniczy, które zapalają wszyscy wstrząśnięci tragedią- znajomi i nieznajomi
Temperatura niemal wiosenna zaczęła spadać już po południu. W powietrzu czuć było chłodzik, który nieuchronnie musiał sprowadzić przymrozek. A księżyc w tę noc wręcz porażał jasnością - świecił całą kulą z całą mocą. W Golęczewie, Wargowie, Zielątkowie i całej okolicy można było spokojnie wyłączyć przydrożne latarnie. Może dlatego Paweł* czuł się tak pewnie za kierownicą i śmiało wduszał pedał gazu - choć zbliżała się północ, widoczność była doskonała, prawie jak w dzień. Może zapomniał, że po słonecznym dniu nocny przymrozek zetnie cieniutką taflą lodu opadłe liście z przydrożnych klonów, tworzących aleję wjazdową do Golęczewa. Michał tego dnia - jak co dzień - był w pracy, potem pomagał koledze naprawiać samochód. A później miał się spotkać z Martyną.

- Oni byli mocno zakochani. Fajna dziewczyna, taka do pogadania - wspomina Jakub. - Chodzili ze sobą chyba z półtora roku.
W tygodniu za dnia nie mieli wiele okazji do spotkań - ona dopiero co skończyła szkołę średnią i zaczęła naukę w kolejnej - Jakub nie pamięta w jakiej. A on już parę lat pracował w serwisie samochodowym w Jelonku. Pozostawały wieczory. Ale Michał nie umiał nikomu odmówić i nawet wtedy chętnie pomagał kumplom grzebać przy autach. Martyna nie marudziła - często nawet do późna była wtedy z nim.

Czytaj także:

Wypadek w Golęczewie: Nie żyje dwoje młodych ludzi [FILM, ZDJĘCIA INTERNAUTY]

- Widziałam ją dwa lub trzy razy, jak do północy albo i dłużej siedziała u nas i czekała aż Michał skończy pomagać bratu naprawiać samochód - wspomina Karolina, siostra Jakuba. - I nawet się dziwiłam, że jej się tak chce. Czasem było zimno, ciemno, a ona tyle godzin czekała przy nim… Nasza mama proponowała jej wtedy ciepłą herbatę czy kawę...

Piątkowy wieczór 18 października wyglądał jak jeden z wielu. Tyle że wieczorem Michał miał wpaść do Soboty, aby zajrzeć do samochodu wuja. Wcześniej nie dał rady, nie miał czasu. A że nie ma prawa jazdy, poprosił Pawła, aby go zawiózł do sąsiedniej wsi. Chłopak, mimo że nazajutrz miał iść do szkoły, nie odmówił kumplowi... Z całej paczki tylko Jakub w końcu zrezygnował ze wspólnej jazdy - wybrał spotkanie z Karolem. Dla niego zaczynał się weekend. Czemu nie wypić piwa?

Kiedy już wracali z Soboty, gdzieś po drodze natknęli się jeszcze na Filipa*, który chciał jechać z nimi. Ludzie mówią, że do Złotnik. Jakub pamięta, że wtedy wszystkim się śpieszyło. Żeby nareszcie odpocząć przed kolejnym dniem pracy? Wyspać się przed całym dniem zajęć szkolnych? Spokojnie pogadać z kumplami? Posiedzieć z dziewczyną? Chłopakiem? Tego Kuba nie wie.

- Zdarzało się, że Paweł jeździł szybko. No ale kto nie jeździ?! - pyta zaczepnie Jakub, jakby chciał bronić przyjaciela przed niespodziewanym atakiem. I nie czekając na odpowiedź, opowiada o drugim.

- Z Michałem znaliśmy się od zawsze, w końcu to sąsiad z jednej ulicy. A kumplowaliśmy się od gimnazjum. Był w porządku - zawsze pomógł, z poczuciem humoru, lubił ludzi, spotkania. Wszędzie go było pełno, miał gadane i z każdym się dogadał. A przy tym był bardzo zżyty z rodziną.

- Fajny, dobry, mądry chłopak - potwierdza Piotr Kaczmarek, prezes OSP z Zielątkowa. - Tylko życzyć ludziom takiego syna.

- Znam Michała od czasów szkolnych - wspomina Angelika Józefiak, jego rówieśniczka. Mieszka niemal naprzeciw jego domu. - Wesoły, pogodny, taka dobra dusza, otwarty na ludzi i na świat. W domu najbliżsi mówili do niego Misiu, ale mama trzymała go krótko - był posłuszny i pracowity. Serio traktował życie - jak poszedł na praktyki zawodowe do serwisu samochodowego, to on jeden tak się starał, że dostał tam pracę na stałe. Jego mama bardzo lubiła Martynkę. Dużo czasu spędzały razem, bo dziewczyna często czekała u nich w domu na wracającego z pracy Michała.

- Zawsze odbierał telefony od mamy, choćby nie wiadomo, gdzie był i co robił. I pytał "Mama, co chcesz znowu..." - dorzuca Michał Kaczmarek, syn Piotra.

A tego wieczoru, jak tylko zawyły syreny, mama dzwoniła i dzwoniła. Na zmianę - do Michała, do Martyny - żadne nie odebrało telefonu.

- Martyna była śliczną, smukłą długowłosą blondynką. Miała w sobie tyle wdzięku, pogody ducha, optymizmu, wciąż się uśmiechała - tak ją pamięta Ela z Zielątkowa.

- Martyna i jej siostra oraz Paweł byli dwa albo trzy razy na letnich obozach, które organizowałem - wspomina o. Mirosław Piątkowski, misjonarz werbista, wtedy jeszcze z pobliskiego Chludowa. - Było widać, że siostry są ze sobą bardzo zżyte. Ich mama też kiedyś pojechała z nami jako opiekunka. Paweł zaś później był także na obozie dla dzieci z Eucharystycznego Ruchu Młodych, ale już w innej roli - jako opiekun sportowy. Całkiem nieźle mu to szło - był zaangażowany i oddany. Dobrze znam ładnych parę lat obie rodziny. Tata Martyny pomagał mi kiedyś malować biuro, a tata Pawła - mechanik samochodowy - przyjeżdżał na każde wezwanie, jak tylko ja czy ktoś ze znajomych miał jakiś kłopot z autem. Paweł ostatnio pracował z tatą i uczył się w weekendy w szkole samochodowej - widziałem, że harmonijnie wkracza w dorosłe życie.
***
W tamtą noc tuż przed północą syreny strażackie słyszeli mieszkańcy kilku wsi. Ale najgłośniej wyły te dwie w Golęczewie - jedna na szkole, druga na remizie. Jednak wcześniej niż wycie syren ludzi z Golęczewa zaalarmował huk. Ewa z Zielątkowa nie nocuje w Golęczewie, ale akurat tej nocy musiała tu zostać. Mówiła potem, że wydawało się jej, że to dach domu wali się jej na głowę. Przerażona wybiegła w koszuli nocnej. I to, co zobaczyła, wbiło ją w ziemię - naprzeciwko jej domu rozegrał się dramat. Nie chce do tego wracać. Nie chce mówić. Nie chce pamiętać. Ale i tak nie może zapomnieć. Bo jak, skoro cały czas dzień i noc palą się znicze pod drzewem, które potężną siłą odarte z kory, stoi niewzruszone naprzeciw bramy jej domu?

Policjanci ani strażacy nawet nie chcą słuchać pytania o przebieg wypadku.
- Tylko prokurator odpowiada na to pytanie, on prowadzi śledztwo. Jak mi pani da jego zgodę, to opowiem - nie czekając, aż skończę pytanie, przerywa mi Józef Klimczewski, naczelnik poznańskiej drogówki, który był w Golęczewie w kilkanaście minut po wezwaniu i razem z grupą policjantów niemal do rana badał i zabezpieczał ślady po wypadku.

Ale ludzie widzieli i mówią, że rozpędzony samochód na łuku skrzyżowania mógł się poślizgnąć na liściach, zahaczył o krawężnik, podskoczył kilka centymetrów nad drogą, przesunął się na chodnik i po prostu leciał. Kierowca nie miał już na nic wpływu. Auto prawym bokiem najpierw uderzyło o jedno drzewo i parę metrów dalej wbiło się w kolejne. Od strony pasażera. Z przodu był nim Michał. Za jego plecami Martyna. Za Pawłem - Filip. Tylko Paweł był w stanie wyjść z samochodu. Z tego, co po nim zostało. Wrak skody stał odrzucony z 20 metrów od drzewa, skierowany znów przodem do Zielątkowa. Jakby można było zawrócić i jeszcze raz odbyć, ale już zupełnie inaczej, tę samą drogę. Jak na komputerze Ctrl-Z ("cofnij ostatnie zmiany") albo przesunąć film do tyłu. Przesunąć minimalnie - góra 10, a może nawet 5 sekund. Tyle że tych sekund już nikt nigdy ani Martynie, ani Michałowi, ani Pawłowi nie odda. Bo wystarczyło tych kilka sekund, aby ich dotychczasowe życie się zatrzasnęło. Z hukiem.
***
Co człowiek to inna wersja wydarzeń. Ale choć różnią się detalami, zasadniczy obraz jest taki sam. Dziewczyna, która właśnie wyszła z autobusu jadącego w kierunku Zielątkowa, wzywała pomoc. Ktoś z miejscowych pobiegł włączyć syrenę na szkole. Kobieta mieszkająca przy krzyżówce już biegła do remizy, gdzie strażacy akurat oglądali jakiś film. W sekundę wyła syrena na remizie. Ze swego domu wybiegł Marek, prezes miejscowych ochotników. To mała wieś. Wszyscy byli w promieniu 50-100 m od skrzyżowania.

- Momentalnie na miejscu było nas pięciu. Nie zliczę, w ilu wypadkach pomagałem, ale po raz pierwszy nie wiedziałam, od kogo zacząć. Widziałem: jedna osoba zaklinowana w samochodzie, jeden chłopak chodzi powoli, wyraźnie w szoku, jak nieprzytomny, po chodniku w tę i z powrotem i mówi, żeby ratować ludzi. Po chwili zobaczyłem dziewczynę, na samym końcu chłopaki wypatrzyli czwartą osobę za fotelem kierowcy - już spokojnie ponad tydzień po wypadku opowiada Marek.

Dosłownie w 3-4 minuty na miejscu byli wszyscy - 19 strażaków. Upłynęło jeszcze kilkanaście minut i w Golęczewie stawiły się kolejne służby - strażacy, karetki i policja.

- Pracowaliśmy do rana, drobiazgowo zabezpieczaliśmy wszystkie ślady - wspomina Józef Klimczewski.

- Uderzyła mnie niezwykła powaga policjantów - pamięta Piotr Kaczmarek, który razem ze strażakami z Zielątkowa przybył na miejsce wypadku. - Pracowali bardzo szybko, dokładnie, w milczeniu. Z wielką powagą.

- Przy każdym wypadku pracujemy z wielką powagą - zapewnia naczelnik drogówki. - Doskonale zdajemy sobie sprawę, że uczestniczymy w ogromnej tragedii, w której dotykamy spraw ostatecznych. W wydarzeniach, podczas których właśnie stoczyła się lub toczy walka o ludzkie życie. I to nie tylko o życie fizyczne. Niestety, zbyt często jesteśmy świadkami walki przegranej. Przegranej dla wszystkich - ofiar, sprawców wypadku i ich rodzin.

- Jeszcze następnego dnia wszyscy byliśmy rozedrgani - wspomina Marek. - Nie było na co czekać - po raz pierwszy po akcji ratunkowej poprosiłem policję o rozmowę z psychologiem...

- Nigdy nie zapomnę wyrazu oczu Pawła - kobiecie z Golęczewa, która woli nie podawać imienia, szklą się oczy, kiedy to wspomina. - Przechodziłam obok radiowozu, a on siedział tam sam, bo policja chyba nie dopuszczała jego rodziców, i patrzył takim smutnym wzrokiem, jak dziecko, które już zrozumiało, że zrobiło coś złego i teraz właśnie dociera do niego, że tego nie da się cofnąć.
***
Martyna i Michał odchodzili razem. Gdy podbiegli do nich strażacy, jeszcze tliło się w nich życie. Ratownicy nie ustawali w reanimacji, ale niestety... Ich pulsy słabły równocześnie i ustały niemal jednocześnie. Zmarli o tej samej godzinie. W sierpniu mieli przed Bogiem wyznać swoją miłość i zacząć wspólne życie. Odeszli jednocześnie.
- To była dla nich łaska - mówi z przekonaniem Marek.

- Myślę, że na Martynę i Michała przyszedł czas - bardzo wolno i starannie dobiera słowa o. Ryszard Hoppe, proboszcz parafii w Chludowie, do której należą wszyscy dotknięci tragedią. - I czy oni by jechali z Pawłem, czy z kimś innym, wolniej czy szybciej, to był ich czas - tak jak było z moim ojcem. Bo ja od dawna patrzę na śmierć ludzi z perspektywy jego dużo za wczesnej śmierci. I też długo i wiele razy zadawałem pytanie, dlaczego? Do dziś do końca nie wiem.

Dlatego tłumaczy, że na takie wydarzenia trzeba spojrzeć w dwóch perspektywach.

- Patrząc po ludzku, jest to ogromna, niezrozumiała tragedia, pod wpływem której można odwrócić się od Boga, bo zabrał kogoś bardzo bliskiego i ważnego z mojej rodziny. Ale dla człowieka wierzącego jest ratunek - tylko w wymiarze wiary może przejść przez taką tragedię. Powinniśmy uznać, że taki był, choć niepojęty dla nas, dopust Boży - mówi proboszcz.

To Pan Bóg się posłużył Pawłem jako narzędziem?

- Nie! - o. Ryszard gwałtownie zaprzecza. - Zawsze do końca mamy wybór, Bóg daje szansę człowiekowi do zejścia z błędnej drogi. Ci młodzi ludzie mogli przecież zareagować. Powiedzieć: Paweł, nie jedź tak szybko! Ale może byli zajęci sobą, może nie zauważyli, że tak pędzi.... A i Paweł miał szansę wyboru - mógł pomyśleć: uważaj, bo dzisiaj może ci się noga powinąć. Nawet jeśli był przepracowany i zmęczony, nawet jeśli chciał jak najszybciej wrócić do domu...

Robert, strażak z Golęczewa, zastrzega, że jest daleki od pouczania, krytykowania, a zwłaszcza osądzania kogokolwiek, jednak...:

- Jechali za szybko, ale - podkreśla - mnóstwo ludzi tak jeździ. Jednak ci, co byli w aucie, musieli być świadomi tej prędkości. Nie wiemy tego, ale raczej żaden nie miał głowy, by krzyknąć: Słuchaj stary, zwolnij! Nie jedziesz sam.
- Kieruję strażackim wozem i jeżdżę bardzo szybko, bo przecież czasem sekundy decydują o uratowaniu kogoś i wiem, co to jest pośpiech, ale zawsze pamiętam, że wiozę chłopaków - mówi Wojtek.
***
W następny piątek, po tygodniu od wypadku, przed ołtarzem w kościele w Chludowie stanęły dwie jednakowe trumny. Jedna za drugą. Martynę i Michała przyszły także odprowadzić tłumy młodych ludzi. Aż trudno było rozpoznać miejscowych chłopaków - na co dzień ubrani w dżinsy, bluzy, kaptury i adidasy, na ostatnią drogę z Martyną i Michałem założyli garnitury, zawiązali krawaty, wypolerowali buty.

- Wszystkie dni są dobre, aby umrzeć - rozpoczął kazanie o. Ryszard cytatem ze śmiertelnie już chorego papieża Jana XXIII. Od dnia wypadku zastanawiał się, co i jak powiedzieć zbolałym rodzinom, przyjaciołom. Ważył i rozważał każde słowo. Nie dał gotowych odpowiedzi ani rozwiązań, nie pocieszał, nie upominał, nie przestrzegał. Podpowiadał: - Kiedy na usta cisną się uporczywie powtarzane pytania "dlaczego?", może lepiej zamilknąć, bo one nigdy się nie skończą. Człowiek przecież nie jest w stanie wyjaśnić Bożych tajemnic, Bożej logiki. Trwajmy więc w milczeniu - ale Chrystus chce, by przyjść do Niego, On ukoi nasz ból, pokrzepi nas i napełni prawdziwym pokojem. A kiedy trwamy w nieutulonym żalu, oni, trzymając się za ręce, zaglądają do was przez okno w niebie.

Na cmentarzu leżą obok siebie. I obok siebie codziennie stają ich bliscy, którzy nie zdążyli zostać jedną rodziną. Obydwa groby toną w bieli kwiatów i zniczy, które zapalają wszyscy wstrząśnięci tragedią - znajomi i nieznajomi.

- Chwała rodzicom, że uszanowali ich uczucie i pochowali obok siebie - uważa Grzegorz, strażak z Golęczewa.

Już w dzień po tragicznej nocy wspólnota parafialna modliła się za Martynę, Michała, Filipa i Pawła, za wszystkie rodziny porażone cierpieniem. Do nieba płynęły modlitwy, różańce, specjalne intencje za Martynę, Michała i o zdrowie dla Filipa - od Pawła, jego rodziny. Znajomi i nieznajomi podchodzili do wszystkich rodziców i jednakowo przytulali w geście współczucia. W parafii, a pewnie i kilku sąsiednich wsiach, nie było domu, w którym nie rozmawiałoby się o tragedii w Golęczewie. Na Facebooku wśród rówieśników huczało i huczy dotąd. Młodzi ludzie poróżnili się w ocenie Pawła.

- Znam wszystkie rodziny - Michała, Martyny, Filipa i Pawła - mówi Angelika. - I z pełnym przekonaniem, i czystym sumieniem nie waham się powiedzieć: To tragedia czterech rodzin. I ja, i moja rodzina, i znajomi współczują jednakowo wszystkim. Zresztą nikt z nich nie obwinia Pawła - niech pani to jakoś podkreśli. On po prostu miał czystą kartę sprzed wypadku - nie miał żadnych problemów z alkoholem, z narkotykami, nie kradł, nie kombinował. Nazajutrz miał iść do szkoły, mógł odmówić, ale chciał pomóc kumplowi, więc wsiadł do auta. Myślę, że gdyby Michał mógł mówić, nie miałby Pawłowi za złe. Misiu taki właśnie był...

- Jestem tu obcy, zaledwie od trzech miesięcy, nie śmiałem iść do tych rodzin. Ale czekałem i byłem gotowy, gdyby one potrzebowały pomocy, rozmowy - zapewniał kilka dni po wypadku proboszcz. - Poszedł do nich mój dobrze im znany współbrat z klasztoru werbistów. - O. Ryszard dalej opowiada: - To niespotykane z ludzkiego punktu widzenia, co się tu dzieje - po 2-3 dniach rodziny tych dzieci ze sobą rozmawiają. To mocny znak Boży, że w naszym zagniewanym świecie ludzie potrafią sobie wybaczyć. Wierzę, że będą wspólnie dźwigać krzyż. Szkoda, że ceną jest ludzkie życie...
***
- Trzeba żyć dalej... Życia im się nie wróci... - Jakub mówi wolno, wyraźnie nie umie znaleźć właściwych słów i nazwać tego, co czuje i myśli. - No zdarzyło się to..., nikt z nas nie zamierza Pawła odsuwać, unikać. Wybaczamy... zawsze się będzie pamiętało, że... no że Michał nie żyje... i Martyna... - Jakub już czuje się pewniej. - Każdy z nas jeździ szybko, każdy łamie przepisy, nieraz złamiesz i nic się nie dzieje, a nieraz są duże konsekwencje, nawet bardzo... On zdaje sobie z tego sprawę, co się stało...

- To był bardzo ciężki wypadek - potwierdza Józef Klimczewski. - I jak po każdej takiej tragedii, po tej apeluję szczególnie donośnie, bo ten dramat był szczególny: - Ludzie, zwłaszcza młodzi, przestrzegajcie przepisów, przestrzegajcie prawa, nie przekraczajcie dozwolonej prędkości, uruchomcie wyobraźnię! Bo pośpiech, brawura i głupota na drodze czyni z niej drogę ostatnią.

- A może jest to przykład w końcu dla nas? - zastanawia się o. Ryszard. - Choć wydaje mi się, że my nie chcemy się uczyć - będziemy współczuć, będziemy smutni, będziemy rozpaczać, ale będziemy robić to samo dalej. Tak długo, dopóki tragedia nie dotknie nas.

- To wielki dramat. A najgorsze, że choć całkowicie do uniknięcia, wyeliminowania wciąż nie wiadomo, dlaczego uparcie powtarzany. Stoją znaki przy drogach, chyba już niewiele mniej krzyży, a ludzie jeżdżą jak przytłumieni. Jakby ich śmierć nie dotyczyła - uważa Robert.

Jego koledzy-strażacy dopowiadają, że nie chodzi im już o Pawła. On teraz potrzebuje ludzkiego wsparcia, a o. Ryszard dodaje, że o wiele więcej modlitwy niż Martyna i Michał, bo nimi już się sam Pan Bóg zaopiekował. Strażacy przekrzykują się, gdy mówią o młodych ludziach ścigających się po ulicach miast, wsi - wszędzie, ignorujących wszelkie przepisy. Ale przecież to nie tylko przypadłość młodości - dorośli, doświadczeni kierowcy - kobiety i mężczyźni jednakowo tracą wyobraźnię i rozsądek za kółkiem. Jakby siedzieli w kapsule bezpieczeństwa, a nie kruchym blaszanym pudełku, a niechby i nieco wzmocnionym. I są doskonale odporni na wszelką naukę.

Marek: Myśli pani, że czegoś ludzi nauczyła ta tragedia? Owszem, są tacy kierowcy, którzy zdjęli nogę z gazu, jadąc przez Golęczewo, ale... z ciekawości, by przyjrzeć się zniczom pod drzewem... potem zaraz wdusili pedał i już pruli przez wieś dwa razy szybciej…

Krzysztof: To straszne, że ludzie reagują dopiero wtedy, jak zobaczą wypadek, ból, śmierć na własne oczy. Bo tragedie widziane w telewizji, na billboardach, w reklamach ich nie dotyczą. One zdarzają się innym, ale przecież nie mi.

Grzegorz: Może jednak młodych czegoś nauczy ten wypadek... Gnają bez opamiętania, wyprzedzają bezmyślnie, na zasadzie - co, mam lepsze auto i nie dam rady?! By być minutę szybciej...

Wojtek nie pozwala mu dokończyć: Tak, przez dwa dni góra, a potem wrócą do codzienności, czyli 80 km na godzinę przez wieś... A wystarczy, że kot wybiegnie na drogę i kierowca nie ma szans zareagować... My już nikogo niczego nie nauczymy... Jak znikną znicze, ludzie zapomną...
- No, ale nie wypadki, nie cierpienie, nie śmierć powinny uczyć kierowców! - przerywa Robert.
Krzysztof: W innych krajach policja radzi sobie z piratami drogowymi. Dlaczego Polacy nie?
***
Ale, jak mówi Jakub, trzeba żyć dalej. Tylko jak?

- Rodziny Martyny i Michała długo będą mieć ranę w sercu. Ale wierzę, że przebaczenie przyniesie im prawdziwy pokój - uważa proboszcz. - A Paweł? Jeśli będzie wciąż o tym myślał, wracał do tamtej nocy, nie będzie żył swoim życiem. Dlatego powinniśmy pomóc w cierpieniu jemu i jego rodzinie, tak samo jak rodzinom Martyny i Michała, i wszystkich objąć modlitwą. Bo skoro Paweł wyszedł bez szwanku, a Filip wraca do zdrowia, jakiś cel Bóg musiał w tym mieć. Może będą przestrogą dla innych?

- Każdy, kto szuka sensu w tej śmierci i ocaleniu, bez trudu go znajdzie - Marek nie ma żadnych wątpliwości.- Niech każdy kierowca dla siebie wyciągnie wnioski z tamtej jazdy. Byle długotrwałe.

- Dopiero po jakimś czasie dostrzegliśmy, że cierpienie z powodu śmierci naszego syna wydało dobre owoce - wyznaje mama 15-latka, który dwa lata temu zginął na skrzyżowaniu w Chludowie. - Po wielu latach i wielu wypadkach powstała wreszcie bezpieczna krzyżówka z sygnalizacją świetlną.

- Poprzez cierpienie dokonała się też przemiana wielu konkretnych osób, które przewartościowały życie i zmieniły priorytety, a mamy na to wiele przykładów - mówią rodzice chłopca.

- Ale każdy sam musi odnaleźć coś, co może przemienić w sobie lub w swoim życiu, co sprawi, że strata bliskich nie będzie bezsensowna. Jesteśmy żywym dowodem, jak wielką siłą jest modlitwa za tych, którzy cierpią, jak takie przeżycia mogą - wbrew ludzkiemu myśleniu - zbliżyć do Boga - dodaje tata 15-latka. - Myślimy, że wiara pozwala uwierzyć, że kiedyś spotkamy się z naszymi bliskimi, dlatego chcemy się przemieniać.
***
- Paweł nie jest pierwszym, który musi zmagać się z poczuciem winy i przepracować je - mówi o. Mirosław Piątkowski. - Meksykański poeta Martin Valverde opisuje dokładnie taką sytuację, jaką on przeżył i dodaje otuchy:
"Wiele razy życie traktuje nas surowo,
ziemia nam zapada się pod nogami i pryskają marzenia.
Oczy napełniają się nam łzami,
wspominając jutro, które już nie wróci…
Nie torturuj się myśląc, jak mogłeś uczynić to zło?
Nie trzeba się wstydzić płaczu,
nosisz ranę i powinieneś ją uleczyć.
Wiem, że nie jest łatwo mówić o przebaczeniu, złe uczucia nie pomagają,
ale zaciemniają rozum… (...)
Ale szukaj pomocy tam, gdzie możesz
obdarzać przyjaźnią i miłością. (...)
Odwagi, podnieś się i walcz,
tak wiele jeszcze do uczynienia dobrego,
Bóg nie myśli cię zostawić samego".

* Imię zostało zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski