Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Beatrock to droga, którą pójdę

Ewelina Samulak-Andrzejczak
Beata Cała
Bartek Szymoniak, absolwent kaliskiego IV liceum pod koniec roku wydaje nową płytę. Wokalista z naszego regionu wziął na warsztat poezję Baczyńskiego, Gajcego i Słonimskiego.

Pod koniec roku wychodzi Twoja nowa płyta. Z jednej strony będzie beatbox i gitara, a z drugiej strony poezja Gajcego, Słonimskiego i Baczyńskiego. Skąd taki pomysł, żeby przenieść teksty poetów pokolenia kolumbów na swoją płytę?
- Wszystko zaczęło się od „Alarmu” Słonimskiego. Właściwie przypadkowo wpadła mi w ręce poezja tego okresu. Przeczytałem „Alarm” i wróciłem do czasów młodzieżowych, do tego jak wtedy odbierałem poezję, a był to dla mnie obowiązek, coś co każdy z nas musiał zaliczyć, a nie potrzeba, która wypływałaby ze mnie. Dopiero później zacząłem do tych dzieł wracać i je doceniać. W pewnym momencie zacząłem odnajdować w tych utworach samego siebie, a nie tylko to sztampowe, szkolne podejście, które niekoniecznie może być ciekawe dla młodzieży. Z „Alarmem” było tak, że od razu po przeczytaniu w mojej głowie zaczął się wybijać jakiś rytm. Tak powstała linia melodyczna stworzona na moim aparacie mowy i cały utwór, do którego Michał Parzymięso dodał gitarę – jedyny „żywy” instrument, który można usłyszeć w utworach. Potem wziąłem na warsztat kolejne tomiki wierszy i zacząłem wracać do Gajcego, Baczyńskiego i Słonimskiego. Ich dzieła stały się piosenkami, a niektóre wersy zacząłem traktować jak refreny, jak przewodni tekst tych utworów. W ten sposób powstał cały zestaw 9 kompozycji, które znajdą się na płycie.

Singiel zapowiadający wydawnictwo miał we wrześniu swoją premierę razem z teledyskiem promującym płytę.
- Chciałem, żeby do „Alarmu”, do tekstu z 1940 roku powstał klip za pomocą, którego odniesiemy ten utwór do dzisiejszych skomplikowanych przecież czasów. Moim celem było zwrócenie ludziom uwagi na napięcia społeczne, które obecnie panują nie tylko w Polsce, ale również w Europie i na świecie. Stąd też wiele kontrowersji wzbudzić może ostatnia scena w teledysku, jeśli ktoś nie oglądał to zapraszam.

Tworząc nową płytę zapoznałeś nas też z beatrockiem. Gatunkiem, którego jeszcze w Polsce nie było i którego właśnie Ty jesteś prekursorem. Czym różni się beatrock od beatboxu?
- Nigdy nie nazywałem siebie beatboxerem, ale na pewno jestem jedną z pierwszych osób, które pokazały w Polsce tę umiejętność naśladowania instrumentów swoim własnym głosem. Nazywam siebie natomiast beatrockerem, czyli człowiekiem, który łączy w sobie te dwie umiejętności beatboxu i wokalu. Traktuję wydobywanie dźwięku z aparatu mowy, jako środek do tworzenia moich kompozycji muzycznych. Tak jak gitarzysta bierze gitarę i na niej tworzy swoje utwory, tak ja np. jadąc sobie samochodem , gram własną buzią pomysły, które przychodzą mi do głowy. Nie traktuję beatboxu, jako tworzenia tylko instrumentów perkusyjnych dla samego ich tworzenia, ale jako właśnie środek do komponowania. W moim przekonaniu beatboxerami są osoby, które słuchają głównie hip hopu. Tworzą swoim głosem jedynie podkład perkusyjny. Ja poszedłem dalej – zacząłem tworzyć całe linie perkusji, basu i np. trąbek dodając do tego mój vocal. Rzeczywiście w Polsce nikt się jeszcze tym nie zajmował. Jedynymi takimi Artystami na świecie są The PeteBox i Dub Fx. Łączenie naśladownictwa dźwięków ze śpiewem, tych dwóch umiejętności jest możliwe dzięki takiemu urządzeniu jak looper, czyli magicznemu zapętlaczowi dźwięków. Wszystkie brzmienia, które stworzę własnym głosem, zapętlam na żywo za pomocą tego urządzenia. Warstwa po warstwie, dźwięk po dźwięku. Nową płytę stworzyliśmy właśnie w ten sposób, towarzyszy mi jedynie gitarzysta i wokalista – Michał Parzymięso. Jest tylko jeden utwór, gdzie zamiast gitary Michał gra na fortepianie.

Beatrock to ścieżka, którą teraz pójdziesz?
- Zdecydowałem się na ten ruch, czyli na stworzenie beatrocka i granie takiej muzyki rok temu. Wcześniej przez ładnych kilka lat byłem wokalistą Sztywnego Pala Azji, czyli kapeli rockowej, z kolei w „Idolu” traktowałem naśladowanie dźwięków zabawowo, potrzebowałem czasu, żeby do tego dojrzeć i zobaczyć, ze jest to moja prawdziwa droga, że beatrock to mój kierunek. Od roku badam teren, patrzę, jacy ludzie przychodzą na koncerty, jaki jest target.

I jaki jest target?
- Zagraliśmy kilkadziesiąt koncertów od tego czasu i sam jestem zaskoczony tym wszystkim, co się dzieje dookoła! Takim przyjęciem ludzi! Cieszę się, że przychodzi nie tylko młodzież, która słucha beatrocka, beatboxu, ale także ludzie starsi, którzy są ciekawi, w jaki sposób można ubrać poezję w muzykę. Jest mi bardzo miło, że przychodzą i się cieszą, gratulują nam. Dużo takich osób mieliśmy podczas koncertu w Warszawie, zatytułowanym „Alarm dla miasta Warszawy”, który odbył się 1 września i był promowany, jako nowatorskie przedstawienie poezji kolumbów. Zastanawiałem się wtedy jak ludzie w starszym wieku odbiorą tę muzykę, ale reakcje były fantastyczne, co cieszy tym bardziej, że były to osoby, które dobrze znały te wiersze, więc to tak jakby ktoś oglądał ekranizację jakiejś książki, wtedy inaczej się odbiera taki utwór, a oni bardzo nas wsparli w tym, co robimy. Na koncerty przychodzi jeszcze trzecia grupa osób, które nie mają zielonego pojęcia, co to jest beatbox. Patrzą na mój looper, który mi towarzyszy i traktują go, jako urządzenie, na którym włączam muzykę i odtwarzam, po prostu robię playback, a to wszystko przecież dzieje się na żywo. Czym innym jest też oczywiście koncert na festynie, gdzie ludzie przychodzą, jedzą kiełbaski i słuchają cię z łaski, a czymś innym są koncerty, za które ludzie płacą 30-40 zł i przychodzą specjalnie po to, żeby posłuchać twojej muzyki i są świadomi, z czym mają do czynienia. Bardzo przyjemną sytuację mieliśmy w ostrowskiej „Fanaberii”. Na koncert specjalnie przyjechały nasze fanki z Poznania. Dzięki właśnie takim sytuacją wierzę w to, co robię.

Płyta ukazuje się pod koniec roku. Zatem niebawem czeka Cię dużo koncertów.
-Tak naprawdę dopiero w połowie października skończyliśmy nagrania do płyty, bo nie było na to czasu właśnie przez ciągłe koncertowanie. Teraz jest czas miksowana i masteringu. Powierzyłem ten materiał Marcinowi Kwazarowi. Człowiekowi, który współtworzył płyty min. Mariki, L.u.c., Vavamuffin czy bardzo cenionej przeze mnie grupy Rysy. Cały czas koncertujemy i gramy również te piosenki, które ukażą się na płycie. Tak samo będzie z wydaniem płyty. Ukaże się między kolejnymi koncertami, które mamy już zaplanowane do marca. A na pewno będzie jeden duży, premierowy w Warszawie. 9 grudnia pojawimy się również ponownie w ostrowskiej „Fanaberii”. Gorąco zapraszam wszystkich na ten koncert.

Wspomniałeś o programie „Idol”. Jak z perspektywy czasu traktujesz udział w tym programie. To była trampolina do sukcesu?
- Do „Idola” poszedłem przede wszystkim po to, żeby poznać ludzi, którzy umożliwią mi robienie tego, co chce. Teraz jestem niezależnym muzykiem. Żyje z muzyki, takiej, którą zawsze chciałem wykonywać, a nie muzyki, do której muszę się zmuszać lub iść na kompromisy, co jest dla mnie bardzo ważne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski