Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Paweł Stachowiak: Patriotyzm jest uczuciem szlachetnym, cnotą obywatelską

Norbert Kowalski
Od kilku lat w wielu miastach Polskich 11 listopada odbywają się parady wolności
Od kilku lat w wielu miastach Polskich 11 listopada odbywają się parady wolności Rafał Meszka
Święto Niepodległości nigdy nie zakorzeniło się w Polsce. Pojawiło się dość późno, bo dopiero w 1937 roku - mówi historyk dr Paweł Stachowiak w rozmowie na temat patriotyzmu Polaków, obchodów 11 listopada oraz odzyskania niepodległości w 1918 roku.

Czym obecnie jest w Polsce patriotyzm?
W Polsce jest to słowo, którego wielu z nas używa niechętnie, gdyż zdaje się brzmieć bardzo oficjalnie i górnolotnie. Zarazem jednak w ostatnich latach poszerza się grono osób, które do tego pojęcia przywiązują coraz większą wagę. Problem polega jednak na tym, że środowisko, które zaczyna na nowo przywiązywać wagę do patriotyzmu i często operuje tym pojęciem, używa go w opozycji do dzisiejszej Polski i tego, co się w Polsce zmieniło w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Samo sformułowanie "obóz patriotyczny" związane zostało z prawą stroną sceny politycznej. Z jednej strony mamy więc rugowanie pojęcia patriotyzmu, a z drugiej mamy tych, którzy tego słowa używają bardzo często, ale w opozycji do współczesnej Polski.

Jak w takim razie wyglądał patriotyzm po odzyskaniu niepodległości w dwudziestoleciu międzywojennym?
Dwudziestolecie międzywojenne było pod tym względem inne od czasów współczesnych. Spójrzmy na tzw. pokolenie Kolumbów, czyli pierwsze pokolenie wychowane w II Rzeczypospolitej. To pokolenie było niezwykle ideowe. Dla nich słowa patriotyzm, ojczyzna, a przede wszystkim niepodległość posiadały rzeczywistą treść i wartość. Losy tego pokolenia, zwłaszcza w II wojnie światowej, pokazują, że dla nich te pojęcia miały wartość autentyczną. Niepodległość w okresie II RP otoczona była wręcz kultem, silnie odczuwano też jej zagrożenia. I dlatego, gdy w 1939 roku odebrano nam niepodległe państwo, szczególnie młode pokolenie masowo zaangażowało się w działania na rzecz odzyskania suwerenności.

Od jakiegoś czasu można zauważyć powrót do patriotyzmu, zwłaszcza wśród młodych ludzi. W jakim stopniu wynika on z prawdziwej miłości do ojczyzny, a w jakim z "mody" na patriotyzm?
Nie chciałbym ferować jednoznacznych ocen, każdą postawę należy oceniać indywidualnie. Podstawowa definicja patriotyzmu pochodzi od słowa "patria", czyli ojczyzna. Patriotyzm to jest szczególne umiłowanie ojczyzny. W tym pojęciu nie ma miejsca na szowinizm czy agresję wobec innych. Zastanawiam się, na ile pewne środowiska, które nazywają się patriotycznymi, mają świadomość właściwego znaczenia tego pojęcia, a na ile jest to patriotyzm zaprawiony szowinizmem i agresją wobec innych. Choćby ci, którzy rozwieszają na stadionach napisy sugerujące, że Lwów powinien być polskim miastem albo że ktoś winien "klęknąć przed polskim panem". To nie jest żaden patriotyzm, a krótkowzroczna wersja polskiego nacjonalizmu, a może wręcz szowinizmu. Patriotyzm jest uczuciem szlachetnym, jest cnotą obywatelską, w której nie ma wrogości i poczucia wyższości wobec innych.

Obecnie często mamy do czynienia z brakiem umiejętności rozróżnienia patriotyzmu a nacjonalizmu lub szowinizmu. Jednak oprócz środowisk prawicowych to dotyczy również ludzi, którzy wyrzekają się ojczyzny i odwracają się od niej.
Mamy taką modę i widać to zwłaszcza na przykładzie niektórych celebrytów, którzy uznali, że ich popularności przysłuży się dystansowanie wobec polskości. Sądzę, że rozgłos w ten sposób zdobyty ma jednak wymiar raczej środowiskowy i nie jest przejawem tendencji dominującej. Poza tym chodzi tu zapewne o dystans wobec konkretnego wymiaru polskości, tego zaprawionego szowinizmem bądź narodowym cierpiętnictwem. Nie sądzę, aby ci, którzy głoszą "nie oddałabym ci, Polsko, ani jednej kropli krwi", byli pozbawieni uczuć patriotycznych w tym najbardziej prostym, a zarazem szlachetnym wymiarze.
Potrafimy obchodzić Święto Niepodległości?
Absolutnie nie. Niestety. Przede wszystkim to święto nigdy nie zakorzeniło się w Polsce. Jako święto narodowe pojawiło się dość późno, gdyż dopiero w 1937 roku. Już w okresie międzywojennym święto niepodległości, mimo że obchodzone z państwową celebrą, nie było zbyt mocno zakorzenione. Było to święto mocno upolitycznione, silnie związane z tradycją piłsudczykowską. Wszyscy którzy się z nią nie identyfikowali, np. endecy, mieli wobec niego spory dystans. W PRL zakazano jego celebrowania. Pamięć o nim przetrwała tylko wśród części opozycyjnych elit.

Mimo iż Święto Niepodległości obchodzimy 11 listopada, w rzeczywistości jest to tylko symboliczna data. W okresie dwudziestolecia międzywojennego były też propozycje innych terminów, by obchodzić to święto.
Dla socjalistów takim dniem był 7 listopada, czyli utworzenie Rządu Lubelskiego Ignacego Daszyńskiego. Mimo iż jego władza była symboliczna, był to pierwszy rząd, który zgłosił swoje aspiracje, by być rządem całej RP. Jeśli ktoś myśli, że 10 listopada Polski nie było, a 12 listopada już była, jest w poważnym błędzie. 11 listopada to jest data symboliczna, a symbolika ta jest powiązana z obozem Piłsudskiego. Miała ona podkreślić przede wszystkim jego zasługi w odbudowie niepodległości Polski. Jednak odzyskiwanie niepodległości przez Polskę było procesem, który trwał kilka tygodni w październiku i listopadzie 1918 roku oraz był dziełem wielu osób i środowisk.

Często zamiast zwycięstw celebrujemy porażki. Dlaczego nie potrafimy cieszyć się z wygranych, a gloryfikujemy, może piękne, ale jednak przegrane?
Porażki z reguły nas bardziej łączą niż zwycięstwa. Jednak mam wrażenie, że w tej kwestii dokonuje się pewna zmiana i zaczyna się kształtować bardziej optymistyczna narracja o polskiej historii. W przeszłości rzeczywiście świętowaliśmy głównie porażki. Jest to chyba głęboko zakorzenione w naszej tradycji historycznej, w której, zwłaszcza w ostatnich stuleciach, było więcej klęsk niż zwycięstw. Wspólne przeżywanie bólu i traumy miało ogromną moc integracyjną, prawdopodobnie nawet większą niż wspólne przeżywanie zwycięstw. Polacy poszukując, zwłaszcza w okresie zaborów, poczucia wspólnoty, koncentrowali się wokół celebrowania klęsk, gdyż to umożliwiało im silniejszą integrację. I ten syndrom przetrwał. Wystarczy przypomnieć sobie, jak wyglądała Polska przez pierwsze dni po katastrofie smoleńskiej, zanim zaczęły się spory o pogrzeb na Wawelu. To była atmosfera zbudowana wokół poczucia nieszczęścia i niemal wszyscy doskonale się w niej odnajdywaliśmy, odgrywając znane role w od-wiecznym polskim teatrum klęski.
Jak Pan oceni ideę Marszu Niepodległości w Warszawie?
Wielkim paradoksem jest to, że święto 11 listopada zostało w jakimś sensie zawłaszczone przez środowiska, które z tym dniem nie mają wiele wspólnego. To są ugrupowania, które przyznają się do tradycji narodowej, czyli endeckiej. Ten dzień nie jest związany z ich tradycją i interpretacją zasług dla odzyskania suwerenności. Nie wiem, jak się odnajdują w dniu chwały Piłsudskiego. Może dlatego przekształcają radosne święto w dzień narodowej smuty? Marsz niepodległości powinien łączyć nas w radości z odzyskanej wolności, a nie dawać upust rozmaitym frustracjom.

Od kilku lat Roman Dmowski zaczyna być coraz bardziej popularny. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że bywa oceniany wyżej od Piłsudskiego. Tymczasem w rzeczywistości nie byłoby Dmowskiego bez Piłsudskiego i Piłsudskiego bez Dmowskiego.
Jeżeli ktoś postara się spojrzeć na dorobek obu mężów stanu bez emocji, dostrzeże pewien paradoks. Mimo iż byli ludźmi o zupełnie różnych osobowościach, skłóconymi ze względu na odmienne poglądy polityczne, doświadczenia osobiste, koncepcje odzyskania niepodległości oraz kształtu terytorialnego i ustrojowego niepodległej Polski, ostatecznie ich wysiłki ku odbudowie państwa się uzupełniały. Obaj mogą uchodzić za kamienie węgielne odrodzonej Polski i są nimi do dziś. Dmowski został przy okazji świętowania odzyskania niepodległości niesłusznie odsunięty na drugi plan. I może dlatego ci, którzy identyfikują się z jego spuścizną, tak intensywnie promują pamięć o nim.

W jakim stopniu ugrupowania, które nawiązują do ideałów Romana Dmowskiego, postępują zgodnie z nimi?
Dmowski nie jest postacią jednoznaczną i trzeba na niego różnie patrzeć w zależności od etapu jego życia. Początkowo, gdy tworzył obóz narodowej prawicy, był politykiem demokratycznym. Był nacjonalistą, lecz bardzo dalekim od szowinizmu. Wyrażał niezwykle krytyczne opinie o polskim społeczeństwie, podkreślając jego słabość i bierność. Jednak pod koniec życia Dmowski był już innym człowiekiem. Jego antysemityzm uległ radykalizacji i stał się bardzo bliski rasizmowi. Bardzo widoczny był również jego związek ze środowiskami młodej endecji, które odrzucały demokrację. Członkowie Ruchu Młodych Obozu Wielkiej Polski, wspierani przez Dmowskiego, chcieli demokrację obalić i w jej miejsce wprowadzić reżim autorytarny. Mam wrażenie, że ci, którzy dziś niosą jego sztandary, odwołują się do późnego Dmowskiego. To jest niepokojące, bo Dmowski był naprawdę wybitnym mężem stanu i twórcą myśli politycznej, ale raczej nie pod koniec swej kariery.
Polacy rozumieją w ogóle istotę i znaczenie odzyskania niepodległości, tego jak wielkiej rzeczy dokonaliśmy w 1918 roku?
Z odzyskaniem niepodległości jest trochę jak z pamięcią o I wojnie światowej. Mam wrażenie, że ona już się przesunęła do kategorii "pamięci kulturowej", czyli takiej, która nie ukształtowała się na podstawie własnych wspomnień lub opowieści bezpośrednich świadków, ale poprzez przekaz oficjalny: obchody, akademie, elementy kultury popularnej. W takim przypadku ta pamięć zastyga i staje się pomnikowa, a to, co pomnikowe przestaje być atrakcyjne i nie angażuje nas emocjonalnie. Dziś są to wydarzenia tak odległe, że w naszych umysłach zastygają w formę pomnika, wobec którego jesteśmy mniej lub bardziej obojętni. Bardzo szkoda, gdyż to, co się wydarzyło w 1918 roku, było niebywałym sukcesem. To wydarzenie jest zaprzeczeniem przekonania wielu z nas, że byliśmy w przeszłości notorycznymi pechowcami. To, co się wydarzyło w 1918 roku, było splotem wielu korzystnych dla nas okoliczności. Można powiedzieć, iż w historii mieliśmy wielokrotnie pecha, ale wtedy wygraliśmy szóstkę w historycznym lotto.

Jak w Wielkopolsce przyjęto odzyskanie niepodległości przez Polskę, skoro w tym czasie te ziemie dalej należały do Niemiec?
Do momentu wybuchu Powstania Wielkopolskiego te tereny rzeczywiście były formalnie częścią Niemiec. Polacy zamieszkujący Wielkopolskę coraz mocniej wyrażali swoją wolę przynależności do państwa polskiego. Jednak istniało również silne przeświadczenie, zwłaszcza wśród elit, że Wielkopolska powinna poczekać na rozstrzygnięcie mocarstw w kwestii swojej przynależności. Wielkopolanie chcieli być częścią Polski, lecz raczej wykluczali drogę powstańczą. Z drugiej strony istniała też pewna ostrożność, jeśli chodzi o kształt powstającego państwa polskiego. Do czasu objęcia funkcji premiera przez Paderewskiego (w styczniu 1919 roku - przyp. red.) mieliśmy do czynienia z rządami ludowymi, czyli socjalistycznymi. Dwa pierwsze rządy - Daszyńskiego i Moraczewskiego - składały się z przedstawicieli lewicy niepodległościowej. Byli to politycy związani z Józefem Piłsudskim, tacy, których w Wielkopolsce uważano za radykałów. Z jednej strony był więc entuzjazm związany z powstaniem niepodległego państwa polskiego i chęć przynależności do niego, ale z drugiej była też pewna doza ostrożności związana z tym, kto w tym państwie objął władzę.

To nastawienie zmieniło się po tym, jak ziemie Wielkopolski zostały w końcu przyłączone do Polski?
W Wielkopolsce przez pewien czas istniała duża ostrożność w sprawie całkowitego zjednoczenia z pozostałymi ziemiami polskimi, początkowo funkcjonowała między nimi nawet granica celna. I to Wielkopolanie jej chcieli. Później pojawił się problem związany z konfrontacją wyobrażeń z rzeczywistością. W Wielkopolsce nie było polskich urzędników i nauczycieli, więc trzeba było ich ściągać np. z Galicji. Proszę sobie wyobrazić konfrontację mentalności Wielkopolanina, przyzwyczajonego do niemieckiego państwa prawa i kompetencji niemieckich urzędników, z urzędnikiem z Galicji lub Kongresówki. Rzeczywistość zwykle odbiega od naszych wyobrażeń i wielu Wielkopolan było mocno rozczarowanych odrodzoną Polską.
Czuje Pan niedosyt, że w Poznaniu 11 listopada obchodzi się imieniny ulicy, a nie Święto Niepodległości?
Z tego powodu, że było to święto Piłsudczyków, w Wielkopolsce od samego początku nie cieszyło się ono zbyt wielkim powodzeniem i nie miało wielkiej szansy, by się zakorzenić. W okresie międzywojennym Piłsudski nie był popularny w Wielkopolsce. Wystarczy przypomnieć, że w maju 1926 roku, gdy sięgał po władzę, pułki wielkopolskie szły na Warszawę. Jednak nie po to, by Piłsudskiemu pomóc, lecz go powstrzymać. Z kolei święto ulicy wrosło już w tradycję Poznania z całym swoim radosnym i niekonfrontacyjnym charakterem. 11 listopada, jako Święto Niepodległości, nie doczekał się jeszcze takich rytuałów i tradycji. Może trzeba byłoby je stworzyć.

Można połączyć obchody Święta Niepodległości z imieninami ulicy św. Marcin?
Myślę, że tak, lecz obecnie trudno mi wyobrazić, jak mogłoby to wyglądać. Różne tradycje można ze sobą łączyć. To nie jest proste i jakieś środowisko musiałoby się zaangażować w to, by święto ulicy wzbogacić o elementy niepodległościowe. Tylko oby nie skończyło się tym, że podłączą się pod to środowiska "patriotyczne" i z sympatycznego święta zrobi się jakaś "patriotyczna zadyma". Jeśli miałoby tak być, to lepiej by zostało tylko święto ulicy.

W Polsce istnieje środowisko, o którym mógłby Pan powiedzieć, że jest patriotyczne, zgodnie z pierwotnym znaczeniem tego terminu?
Na pewno są tacy ludzie i znam ich osobiście, lecz nie wiem, czy tworzą jakieś środowisko. Trudno powiedzieć, czy jest jakieś środowisko patriotów, bo patriotyzm w znaczeniu podstawowym nie jest ideą o jakimś szczególnie integrującym charakterze. To po prostu pewien savoir-vivre, dobre wychowanie, coś co powinno być naturalną cechą człowieka. Niekoniecznie musi mieć jednak wymiar integrujący. Patriotyzm powinien być naturalnym uczuciem funkcjonującym wśród większości z nas. To powinien być swego rodzaju mainstream. Patriotyzm, który byłby mainstreamem, z natury rzeczy nie tworzyłby zamkniętych i izolujących się środowisk.

Polacy są patriotami?
Myślę, że tak. W tym przypadku akurat jestem optymistą. Patriotyzm w tej wersji podstawowej jest naturalną postawą większości z nas. To nie jest patriotyzm wielkich słów i czynów. To jest patriotyzm codzienny, który objawia się w subtelnych formach, nie tak efektownych jak kiedyś. Mamy takie czasy, iż nie ma potrzeby, aby patriotyzm łączył się z bohaterstwem, choć być może w przyszłości będzie taka konieczność. W dwudziestoleciu międzywojennym wiele osób też narzekało, że młode pokolenie nie jest tak patriotyczne jak potrzeba. A potem, gdy doszło do wielkiej próby, okazało się, że to było jedne z najbardziej patriotycznych pokoleń w historii Polski.

Dr Paweł Stachowiak
Urodził się w 1965 roku w Krotoszynie. Jest historykiem, politologiem oraz starszym wykładowcą na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM. Skończył studia na Wydziale Historycznym UAM. Pracę doktorską obronił w 1997 roku. Do jego zainteresowań badawczych należą najnowsza historia Polski, problematyka wyznaniowa we współczesnej Polsce oraz problemy pamięci zbiorowej społeczeństwa polskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski