Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grupa kaliszan wybrała się na Spitsbergen. ZOBACZ ZDJĘCIA

Mariusz Kurzajczyk
Spitsbergen to białe niedźwiedzie, niekończący się dzień, niezwykłe widoki morskie i górskie, ale także opuszczone osady, pomnik Lenina i wręcz kosmiczne ceny.

Przez dwa tygodnie grupa kaliszan wędrowała, jeździła i pływała wzdłuż wybrzeży Spitsbergenu, wyspy nazywanej wrotami Arktyki, bowiem położonej zaledwie 1300 kilometrów od Bieguna Północnego. Do domu przywieźli moc wrażeń i niezwykle kolorowych - jak na tę część świata wspomnień.

Inicjatorem wyprawy był fotograf Sergiusz Różański, który wcześniej, podczas wyprawy na Nordkapp zakochał się w Norwegii i Skandynawii.

- Lubię chłód, tamtejszy klimat i chciałem zobaczyć co jest jeszcze dalej na północ - prosto tłumaczy.

Ostatecznie namówił na wspólną przygodę Agnieszkę Fraj, Katarzynę Kotowicz, Renatę i Arkadiusza Wolniaków, Piotra Różańskiego i Przemysława Malickiego, a w Oslo dołączyli do nich Karina Kościelak, Daria Stefaniak, Waldemar Kudła i Marcin Krakowiak. Ich przewodnikami na najbliższe dni ( a właściwie jeden, długi polarny dzień, zostają Roman Stanek oraz zawsze uśmiechnięty instruktor narciarski Iwo Gumuła.

Podróż na miejsce jest stosunkowo prosta, bowiem na wyspę można dotrzeć samolotem z jedną przesiadką w Oslo. O tym, że nie będzie to zwykła podróż przekonali się właściwie zaraz po wylądowaniu, bo o 1 w nocy było jasno jak w dzień. Cały archipelag Svalbard jest położony tak daleko na północy, że latem przez trzy miesiące na okrągło świeci słońce, a zimą także przez kwartał jest ciemno. Uczestnicy wyprawy zgadzali się, że o ile dzień polarny można przeżyć, szczególnie mając pod ręką szklaneczkę whisky, o tyle noc polarna musi być okropna.

Longyearbyen to stolica archipelagu, licząca blisko 2 tysiące mieszkańców. Ci, którzy dadzą radę zasnąć, mają do wyboru drogi i komfortowy hotel "Radissona Blu" oraz masę hosteli i schronisk. Zdecydowanie najbardziej hardcorowe jest spanie na polu namiotowym i to nie ze względu na niską temperaturę, lecz białe niedźwiedzie. Nic więc dziwnego, że decydują się na to nieliczni, w ostatnim czasie żołnierze z Łasku. Inna sprawa, że uzbrojeni po zęby.

- Poza osadę nie wolno ruszać się bez broni, która tu jest powszechnie dostępna. Można ją kupić lub wypożyczyć. W spotkaniu z niedźwiedziem, ciężkim, uzbrojonym w kły i pazury, człowiek nie ma szans - tłumaczy Różański.

Ciekawe, że mimo tego nagromadzenia broni przestępczość na Spitsbergenie wynosi... zero.

- Za bezpieczeństwo i przestrzeganie prawa są tu odpowiedzialne zaledwie dwie osoby i zdecydowanie nie mają za dużo pracy - komentuje Waldemar Kudła.

W Longyearbyen kaliszanie spali w schronisku pod nr 102. Maluteńkie pokoiki z piętrowymi łożkami. Na korytarzach prysznice, wspólna kuchnia i WC. Przez okno widok na ośnieżone szczyty.

- Za oknem na wyciągnięcie ręki lód do whisky. Przydatny wynalazek - komentuje z uśmiechem Agnieszka Fraj.
Miasteczko składa się praktycznie z jednej ulicy głównej i jednej bocznej, przy których znajduje się poczta, parę sklepów, kilka knajpek, bank, szpital i biblioteka oraz muzeum arktyczne, które robi na zwiedzających ogromne wrażenie. Wszystkiego można dotknąć, a odważni mogą wpełznąć do wypełnionego węglem górniczego korytarza. Pada na Piotrka; jest najchudszy, a pozostali mogliby utonąć na zawsze. Wieczorem kolacja w najbardziej wysuniętej na północ restauracji na świecie "Kroa: Na Samom Krayu Mira".

Polacy zgadzają się, że na pewno jest to jedna z najdroższych restauracji. Szklanka piwa kosztuje 80 złotych, a zwykła zupa kartoflana 75 zł. Na plus darmowe wi-fi, bodaj jedyne na Spitsbergenie. Na szczęście organizator wyprawy był przewidujący i na kolację były znacznie tańsze, przywiezione z Polski gulasz angielski i zupki w proszku.

Przeciwieństwem norweskiego Longyearbyen jest rosyjski Barentsburg. Większość budynków opustoszałych, okna zabite deskami. Na samym środku pomnik Lenina i hasło "Nasz cel - komunizm". Wszędzie sierpy i młoty. Rzeczy praktycznie niespotykane już na kontynencie. Skansen.

Można płacić rublami. W hostelu jeden papier toaletowy na 16 osób. Lepiej nie rozmawiać przez telefon, bo minuta rozmowy kosztuje 8 zł.

Inna sprawa, że jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie pozostawia wizyta w Pyramiden, byłej sowieckiej osadzie górniczej. Nazwa Piramida pochodzi od góry w kształcie stożka przyległej do miasta. Dla ponad 1000 górników zbudowano tu kiedyś domy, szpital, dom kultury, kantynę i salę sportową z basenem. Co ciekawe, mieszkania nie posiadały kuchni, a wszystkie posiłki spożywano wspólnie w kantynie. W 1998 r. w ciągu dwóch tygodni wszystkich stąd zabrano.

- W mieście-widmie pozostały opuszczone budynki z pełnym wyposażeniem relacjonuje Agnieszka Fraj.

W hali leżą kaski, piłki, w kantynie jest cale wyposażenie wraz z lodówkami, mikserami, kuchniami. Wszędzie stoją donice z zaschniętymi kwiatami, a w sali kinowej na projektorze plącze się rolka filmu. To prawdziwy raj dla fotografa.

- Tam nie ma punktów złomu, więc nikt nic nie wynosi. Można było obejrzeć i sfotografować kompletne wyposażenie pomieszczeń mieszkalnych i biurowych wraz z radiostacjami - mówi Różański.

Po powrocie w kantynie witają ich pysznymi malinowymi ciastaami oraz, jakżeby inaczej, wódką. Kobieta za barem szybko przelicza w pamięci norweskie korony na ruble, złotówki i euro. Nic dziwnego, kiedyś handlowała na pograniczu ukraińsko-polskim.

Kolejne dni pokazywały, że Spitsbergen jest znacznie barwniejszy, niż się wydaje. Wielkie lodowce mieniły się całą paletą błękitów na tle z jednej strony klifów, a z drugiej gór. Na zielonych łąkach można spotkać renifery.

Sergiusz Różański ocenia widoki okiem fotografa. Okazuje się, że do robienia zdjęć nie potrzeba specjalistycznych obiektywów, bo warunki są wręcz idealne. Przy zachmurzonym niebie widoczność sięga 15 km, a przy błękitnym dwa razy dalej. Powietrze jest idealnie czyste. Trudno znaleźć podobne miejsce na świecie.

- Aparat się ustawiał sam, więc nic, tylko naciskać spust - wyjaśnia organizator wyprawy.

Podróżnicy wyruszają na ciekawą, ale najbardziej wyczerpującą wędrówkę na Isfjord Radio, gdzie można zobaczyć morsy. Isfjord Radio to stacja radiowa i meteorologiczna. Co ciekawe, mimo wielkiej mocy przekaźnika, na większości terenu nie ma zasięgu, który kończy się tuż za rogatkami miast. Spacer, okazał się marszem w trudnym, podmokłym terenie. Po drodze można pozbierać rogi reniferów i obejrzeć szkielety wielorybów. Na miejscu nagroda w postaci trzech wylegujących się morsów. Te, które spotkali, mierzyły ponad dwa metry i zapewne ważyły ponad tonę.

Kasia Kotowicz w równym stopniu dokuczyła wyprawa na najwyższą górę Nordenskjold (1050 m.n.p.m.). Na dole była piękna, słoneczna pogoda, a u góry śnieg po kolana i zerowa widoczność.

- Tylko w oddali majaczyły plecy poprzednika - wspomina.

Na Spitsbergenie głównym środkiem lokomocji są motorówki. Kaliszanie wynajmują jedną z nich, żeby dotrzeć do Tempelfiordu, gdzie zaczyna się 25-kilometrowy lodowca Tunabreen.

Ubrani w pomarańczowe, ciepłe kombinezony, w których ledwo można się poruszać, wyglądają jak ekspedycja UFO. Takie są wymogi bezpieczeństwa, bowiem kilka kąpieli w Morzu Arktycznym może skończyć się śmiertelnym wychłodzeniem.
Ostatni wieczór był niezapomniany głównie z powodu zdobycia certyfikatu kąpieli właśnie w Morzu Arktycznym. Powietrze ma 8 stopni, a woda jeszcze mniej. Decydują się prawie wszyscy, dzięki czemu Polsce przybywa kolejna gromadka morsów.
Podsumowując wyprawę, Agnieszka Fraj zdradza, że dla mnie niej osobiście niezwykłą przygodą był... skok ze skoczni Holmenkollen. Już w Oslo.

- Nie spodziewałam się, że znajdę w sobie pokłady takiej odwagi - przyznaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski