Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Idziemy do szpitala, czyli przyszła mama - tam i z powrotem

Agnieszka Goździejewska
- Ja nie chcę do szpitala! - bezsilnie buntuję się pakując torbę
- Ja nie chcę do szpitala! - bezsilnie buntuję się pakując torbę fot. Archiwum
Jak to "do szpitala"?! - zadudniło w mojej głowie. - Wszystko wygląda nieźle, ale chcemy zrobić więcej badań, żeby ustalić, czy na pewno maluchowi nie dzieje się krzywda - tłumaczy pani doktor.

- Ja nie chcę do szpitala! - bezsilnie buntuję się pakując do torby piżamę, ręczniki i kapcie.

- Nie przejmuj się. To tylko rutynowe badania. Poza tym tu mamy rodzić. Zobaczysz, czy ci się podoba, zaklepiesz sobie łóżko… - pociesza Mój Kochany.

Następnego ranka jedziemy. Czekamy na izbie przyjęć. Brzuchate madonny bujają się kaczym chodem w tę i z powrotem z toalet do swoich pokojów. Potem wywiad, badania, wpis, zalecenia. Na rękę dostaję gustowną plastikową bransoletkę z imieniem, nazwiskiem, kodem kreskowym i jeszcze kilkoma numerami, które "muszą coś oznaczać". Najlepszy Przyjaciel bawi się w kabalistę i wyciąga coraz to nowe wnioski z ciągu cyfr widniejących teraz na moim nadgarstku.

Trafiam na salę razem ze świeżo upieczoną mamą. Wydaje się, że drugi poród nie zrobił na niej wielkiego wrażenia. Dzwoni do męża i stwierdza, że zaraz wychodzi a on, że niech się nie wygłupia z robieniem popijawy w domu, że może zrobić w pracy, bo kto będzie po nich później sprzątał. Godzinę później dziarską matkę przenoszą do innej sali. - O, będę miała VIP-room! - śmieje się na pożegnanie.

Potem jesteśmy we dwie: pierworódki przed 30-stką. I dzielimy razem szpitalny pokój i refleksje o tym, że po co zdrowego człowieka zamykać w szpitalu i że pewnie "zaraz nas wypuszczą".

W szpitalu jest trochę jak na obozie, albo w wojsku. Tylko ruszamy się mniej. O 6:00 pierwsze badanie. Peloty przypięte pasami do brzucha stają się nową zabawką i Maluch raz po raz kopie, psując trochę piękny wężyk zapisu ktg. Potem poranny prysznic, śniadanie, ciśnienie, wizyta lekarza, badanie, obiad, badanie, kolacja, badanie, wieczorny prysznic i dwie pobudki w środku nocy na kolejne pomiary.

Leżymy w tym naszym pokoju pierworódek i nasłuchujemy, jak to dzieci się rodzą w bólach i krzykach, jak miauczą później z pierwszym oddechem, patrzymy, jak inne przyszłe mamy stają się mamami obecnymi…

Wyniki są zadowalające, więc po pięciu dniach (pięciu długich i szarych jak papier toaletowy dniach) wychodzę ze szpitala.

Moje Siły Wsparcia odbierają mnie ze szpitala, wsadzają do taksówki a ja z radości - gubię telefon. Na szczęście i wtedy mam na kogo liczyć.

BLOG PRZYSZŁEJ MAMY - TU ZNAJDZIESZ WIĘCEJ PERYPETII KOBIETY Z DZIECKIEM W BRZUCHU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski