18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Janek Mela w poznańskim szpitalu spotkał się z dziećmi

Beata Marcińczyk, TKO, Film: Jakub Stelmaszyk
Sami możecie mieć trudności z realizacją marzeń, ale otwierajcie się na innych ludzi. Oni pomogą - mówił Janek Mela
Sami możecie mieć trudności z realizacją marzeń, ale otwierajcie się na innych ludzi. Oni pomogą - mówił Janek Mela S. Seidler
- Najbardziej upokarzające dla mnie było to, że musiałem innych prosić o tak proste rzeczy, jak zrobienie kanapki. Gdy byłem w szpitalu nie mogłem sam nawet się załatwić. Ale to jest pikuś w porównaniu z akceptacją siebie - tłumaczył we wtorek Janek Mela dzieciom - pacjentom i personelowi Szpitala Klinicznego im. Karola Jonschera przy ul. Szpitalnej.

Przyjechał tu z Agnieszką Pleti - oboje działają w Fundacji "Poza Horyzonty", by spotkać się przede wszystkim z szesnastoletnim Mateuszem Wojciechowskim. Chłopak w październiku, jadąc skuterem, wpadł pod samochód ciężarowy. Stracił nogę. Przeszedł kilka poważnych operacji, kilkanaście zabiegów naprawczych.

Mama Mateusza, Ewa Wojciechowska, apeluje za naszym pośrednictwem do rodziców, by nie ulegali prośbom dzieci. - Nie kupujcie skuterów i motorynek, bo to może skończyć się takim samym dramatem, jak nasz - mówi. Mateuszowi trudno pogodzić się z utratą nogi. W szpitalu odwiedzili go piłkarze Lecha, jego ukochanej drużyny. Ale radość ze spotkania szybko minęła. Mateusz wcześniej uprawiał akrobatykę sportową. Teraz już wie, że będzie musiał zmienić zainteresowania i przywyknąć do protezy.

Spotkanie Mateusza z Jankiem Melą, który jako trzynastolatek stracił rękę i nogę, ale jako piętnastolatek dotarł z wyprawą Marka Kamińskiego na biegun, miało podnieść chłopca na duchu. Pokazać, że to nie życie się kończy, że to tylko zmiana, z którą można jeszcze wielu fajnych rzeczy dokonać. Janek Mela rozmawiał z Mateuszem. Potem spotkały się także mamy obu chłopców.

Z pozostałymi pacjentami szpitala, tymi, którzy mogą wstawać z łóżek, Janek rozmawiał w auli. - Po porażeniu prądem, kiedy leżałem w szpitalu przez trzy miesiące, widziałem wielu ludzi, którzy nie mieli nawet tyle szczęścia, co ja. Dla nich każdy kolejny dzień życia był cudem - opowiadał Janek Mela.

Tłumaczył, że pierwszą rzeczą, z którą musiał się zmagać, była nauka funkcjonowania - chodzenia z protezą, jedzenia jedna ręką. - Miałem trzynaście lat. Jak wielu z was byłem zbuntowanym nastolatkiem, ubranym na czarno, w czapce z daszkiem z tyłu głowy, niewracającym czasem na noc do domu. A potem w szpitalu nie wyobrażałem sobie nawet jednego dnia bez mamy - przyznał.

Ułomnymi są ludzie, którzy nie potrafią zaakceptować takich jak my

Wiele w jego życiu zmieniło spotkanie z podróżnikiem Markiem Kamińskim, o którego wyprawach czytał książkę. Potem wspólna wędrówka na bieguny. - Niektórzy mówili "jesteś niepełnosprawny, siedź w domu, nie dość cię życie pokarało?". A ja wiem, że nie ma sensu robić w życiu rzeczy głupich, tylko po to, by podnieść adrenalinę, ale po prostu trzeba żyć. Najważniejsza jest nie nasza ułomność, ale to, co mamy w głowie.

Dzieciom w szpitalu Janek i Agnieszka przywieźli świąteczne, piernikowe, lukrowane choinki. Odwiedzili także leżących w salach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski