MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kup pan bilet i spływaj, czyli Drawieński Horror Narodowy

Łukasz Cieśla
Pijani i agresywni turyści są mniejszością na Drawie, ale to oni sprawiają, że spływ jedną z  z najpiękniejszych rzek to fatalny pomysł na upalny weekend
Pijani i agresywni turyści są mniejszością na Drawie, ale to oni sprawiają, że spływ jedną z z najpiękniejszych rzek to fatalny pomysł na upalny weekend MIKOŁAJ NOWACKI
Chcesz spędzić weekend w kajaku, stojąc w korku w towarzystwie pijanych i agresywnych turystów? Jeśli tak, to zapraszamy na Drawę. I jeszcze za to wszystko zapłacisz. O spływie pisze Łukasz Cieśla

Pracowników Drawieńskiego Parku Narodowego spotykam dwukrotnie. Gdy kupuję obowiązkowe bilety wstępu do parku. I kolejny raz po kilkunastu minutach, gdy przekraczam jego granicę. Strażnik leśny sprawdza wykupione przed momentem pozwolenie na wjazd. Potem, na trasie spływu Drawą, nie spotkam już nikogo z administracji. Ale to nie znaczy, że przedstawiciele parku nie wiedzą, co się dzieje na rzece. Wręcz przeciwnie.

Władze DPN wiedzą więc, że w sobotę i niedzielę najpopularniejszy odcinek rzeki jest przepełniony. Liczba kajaków przekracza granice zdrowego rozsądku. Że wielu turystów, bardziej niż spływem, zainteresowana jest wypiciem kolejnego piwa. Bo oprócz zaprawionych w spływach, na szlaku pojawia się cała masa przypadkowych osób, dla których ważne jest, by w kajaku był odpowiedni zapas alkoholu. Że gigantyczne korki na trasie plus wypite trunki wzbudzają w ludziach agresję. Co chwilę dochodzi więc do awantur między poszczególnymi załogami. Że na biwakach, na których turyści mają spać, nie ma toalet, poza kilkoma śmierdzącymi toj-tojami. O bieżącej wodzie nie ma co wspominać - jest przecież rzeka. Dlatego wszyscy myją się właśnie w niej, często używając szamponów, a do mycia naczyń - płynów.

Choć "towar", jaki sprzedaje park, ma liczne mankamenty, DPN pobiera niemałe opłaty za możliwość spłynięcia Drawą. Wstęp na szlak wodny, rozbicie namiotu, pobyt na biwaku, zaparkowanie samochodu - wszystko kosztuje. Za dwie osoby na weekend wychodzi około stu złotych. Zapewne dlatego punkt poboru opłat jest otwarty aż do godziny 20. To ukłon w stronę turystów...

Problem ze zbyt dużą liczbą kajaków na Drawie, jak mówią miejscowi, trwa od trzech lat. Władze parku do tej pory nie wprowadziły żadnych ograniczeń. Dlatego na Drawę może wpłynąć każdy, kto będzie miał kajak i bilet wstępu. Bezpieczeństwo turystów schodzi najwidoczniej na drugi plan. Ale park, jak zapewniają jego pracownicy, nie przygląda się milcząco temu, co się dzieje.

- W zeszłym roku zróżnicowaliśmy cennik. Poza weekendem bilety są tańsze (o złotówkę! - dop. red.). W ten sposób chcemy zachęcić ludzi do korzystania ze szlaku w dni powszednie - tłumaczy Paweł Bilski, zastępca dyrektora DPN. - Limitów na razie nie zamierzamy wprowadzać, choć nie można tego wykluczyć. Bo prowadzimy szeroki monitoring tego, co się dzieje na szlaku. Co do infrastruktury na biwakach, to rzeczywiście nie mamy takiego zaplecza, jakbyśmy chcieli. Brakuje nam pieniędzy.

A co z pijanymi kajakarzami? - dopytuję. - Mamy tylko trzech strażników leśnych, którzy nie mają uprawnień do badania stanu trzeźwości. Wspólne patrole z policją? Dobrze, niech pan napisze, że wspólnie z nią zamierzamy badać, czy ktoś jest nietrzeźwy. Taka informacja na pewno odstraszy wielu od nadużywania alkoholu - przewiduje Paweł Bilski.

Ale taka informacja raczej nie odstraszy, bo Komenda Powiatowa Policji z Choszczna, pod którą podlega komisariat w Drawnie, wyjaśnia, że pijanych kajakarzy nie będzie ścigać. - W myśl kodeksu karać można kierującego pojazdem niemechanicznym, ale wtedy, gdy prowadzi go na drodze publicznej lub w strefie zamieszkania. Rzeka nie kwalifikuje się pod te przepisy - tłumaczy Jakub Zaręba, rzecznik policji w Choszcznie. - Poza tym regulamin DPN nie zakazuje spożywania alkoholu na terenie parku - dodaje.

Wniosek więc jest prosty - na Drawie i biwakach można bezkarnie pić, nawet na umór. Turyści skwapliwie korzystają z tej możliwości. Oto skutki. Na biwaku Bogdanka, na który przyjeżdżamy wieczorem 9 lipca, dzień przed rozpoczęciem naszego spływu, rozbiło się już kilkaset osób. Wielu zachowuje się, jak przystało na obecność w parku narodowym. Ale nie wszyscy. Z jednego z autobusów dobiega głośna muzyka. Lecą przeboje Iwana i Delfina albo popularny hit "Jesteś szalona". Ekipa stojąca przy autobusie tańczy w najlepsze. Atmosfera jak na wiejskiej potańcówce.

Dosiadamy się do jednego z ognisk - jest ich kilka na terenie całego biwaku. I tylko w tych wyznaczonych miejscach można rozpalić ogień. Dosiadamy się oczywiście za zgodą osób, które przyszły tam przed nami. Ale szybko okazuje się, że nie wszystkim podoba się nasza obecność. - Wypierd... stąd! To moje ognisko - krzyczy do nas młody mężczyzna, który jak twierdzi, rozpalał ogień. Wstaje i próbuje "ręcznie" wytłumaczyć swoje racje. Przez kilka minut uspokajają go jego towarzysze. Ten incydent to zapowiedź "uprzejmości", które czekają w sobotę.
W miasteczku Drawno - gdzie zaczniemy spływ - oraz w jego okolicach do wynajęcia jest tyle kajaków, by jednorazowo obsłużyć aż 1200 osób. 10 lipca, gdy spływamy bodaj najpopularniejszym i najtrudniejszym odcinkiem z Drawna do biwaku Bogdanka, na szlaku jest mniej więcej właśnie tylu turystów. Na czym polega popularność Drawy? Rzeka jest piękna, co chwilę szlak grodzą powalone drzewa, a woda, przynajmniej miejscami, jest przezroczysta. Jednak odcinek Drawy przebiegający przez park jest otwierany każdego roku dopiero od 1 lipca. Wcześniej jest zamknięty z powodu okresu lęgowego ptaków. Dlatego rzesze turystów pojawiają się na tym odcinku rzeki dopiero latem, przede wszystkim w weekendy.

Interes zwęszyli miejscowi. W ostatnich latach nastąpił wysyp firm oferujących wynajęcie kajaków. Jednak i im nie podoba się, że aż tyle osób korzysta jednorazowo z rzeki. Co prawda mają zarobek, ale z drugiej strony przy tak wielu turystach dochodzi do licznych kradzieży. - Uważajcie na kapoki i wiosła, zwłaszcza na postojach - ostrzega nas właściciel firmy, z której wypożyczamy kajaki.

Spływ zaczynamy w sobotni poranek. Podobne plany ma kilkaset innych osób. A może jest ich ponad tysiąc? To mało istotne. Ważne, by kupili bilety wstępu. Ścisku nie ma tylko na początku, bo płyniemy przez jezioro. Ale prędzej czy później natrafimy na korek. Ten zaczyna się krótko po wpłynięciu na rzekę. Drogę blokują wolno płynące kajaki, w których turyści, zamiast trzymaniem wioseł, pochłonięci są piciem piwa. Tak będzie na następnych kilometrach trasy. Mamy ich do pokonania osiemnaście. Niby nie tak dużo, ale zajmie nam to ponad osiem godzin.

Już na początku mała kraksa. Wpływa w nas rozpędzony kajak, którym płynie starsze małżeństwo. Ostro zakończony przód ich kajaka wbija się w plecy: moje i żony. Pani krzyczy na pana, że nie uważał, ale żadne z nich nie zdobędzie się na słowo przepraszam. Zachowują się, jakby pierwszy raz byli na rzece. W tym czasie moja żona zwija się z bólu. Kiedy poirytowany pytam starszego pana, czy wie, jak hamować, rozbrajająco stwierdza, że na trasie jest tłok.

Wraz z kolejnymi przebytymi kilometrami emocje udzielają się także nam. Bo jak tu zachować spokój, skoro zamiast relaksu, co chwilę czekamy w długiej kolejce do pokonania czasami bardzo łatwych przeszkód. Roztrząsamy, czy warto było wypływać na szlak. Naszą sprzeczkę kończymy, kiedy widzimy, jak inny uczestnik spływu wydziera się na swoją partnerkę. Klnie jak szewc, wyzywa ją i grozi, że dalej nie popłynie. A to dopiero pierwsze kilometry.

Dalej nie będzie lepiej. Po drodze napotykamy wielu poirytowanych, zrezygnowanych turystów. Z ich min wnioskuję, że nie tego się spodziewali po podobno najładniejszym szlaku w Polsce. Ludzie mają dość wszechobecnych korków oraz chamskiego zachowania innych - wciskania się do kolejki, wyzwisk czy krzyków nietrzeźwych uczestników spływu. Z każdą godziną atmosfera gęstnieje i wielu z nas z utęsknieniem wypatruje końca trasy.

Uśmiech na naszych ustach pojawia się, gdy widzimy umocniony blachą kawałek brzegu. To zapowiedź, że zbliżamy się do biwaku Bogdanka. Już na miejscu wspólnie z innymi członkami naszej grupy liczymy straty - dwa złamane wiosła, zagubione okulary, zniszczony telefon, poharatane nogi. Z tym, w przeciwieństwie do agresji i pijaństwa na szlaku, można było się liczyć.

Po kąpieli w rzece i grillu, kładziemy się spać. Chcemy wcześnie wstać, by około siódmej być już na rzece i w ciszy móc w końcu napawać się pięknem przyrody. Szybko okazuje się, że na pewno nie zaśpimy. W nocy kilkuosobowa grupa biwakowiczów urządza balangę przy ognisku. Mają gitarę, śpiewają przeboje z dawnych lat. Pół biwaku nie śpi, druga część, w tym i ja, nawet jeśli zaśnie, to nie na długo. Impreza kończy się po szóstej rano. Kiedy my zwijamy nasze namioty, tamci udają się na "zasłużony" odpoczynek. Tak zaczynamy drugi dzień spływu. Okaże się jednak zdecydowanie lepszy niż poprzedni. Bardzo wczesny start pozwolił na uniknięcie sobotniego horroru.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski