Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech cierpiał, ale dopiął swego! Mamy mistrza!

Maciej Lehmann
Lech cierpiał, ale dopiął swego! Mamy mistrza!
Lech cierpiał, ale dopiął swego! Mamy mistrza! Grzegorz Dembiński
Tysiące gardeł poniosło w niedzielę Lecha Poznań do mistrzostwa Polski! 7 czerwca 2015 roku to kolejna szczęśliwa data dla poznańskiego klubu. Siódmy tytuł mistrzowski trafił do stolicy Wielkopolski.

Cała sportowa Wielkopolska od kilku dni żyła tylko tym meczem. Bilety zostały sprzedane już na początku tygodnia. Kilkanaście godzin przed spotkaniem okazało się, że są jeszcze wejściówki na sektory, które pierwotnie miały pozostać wyłączone. Ale do Poznania nie przyjechali kibice Wisły i jeszcze trzy tysiące szczęśliwców mogło zająć miejsca przy Bułgarskiej.

Nikt nie wątpił, kto może triumfować w tym meczu, choć Lechowi wystarczył przecież nawet bezbramkowy remis. Ultrasi przygotowali mistrzowską oprawę, znana była trasa przemarszu ze stadionu na plac Mickiewicza, na którym zaplanowano mistrzowską fetę.

Wisła jednak wcale nie miała zamiaru ułatwiać zadania poznaniakom. -To drużyna o dużym potencjale. Wiemy, kto tam gra. Nie chcę ich jednak budować i prawić komplementy - mówił przed meczem Maciej Skorża.

Szkoleniowiec Lecha doskonale wiedział co mówi, bo choć z Krakowa dochodziły informacje, że Wisła jest rozbita, a jej najlepszy gracz Semir Stilić jest niezadowolony ze spraw organizacyjnych w klubie, to nadal jest to zespół, który w ekstraklasie może wygrać z każdym. - Moim zadaniem jest jak najlepiej przygotować swój zespół. Jesteśmy w dobrej formie i to jest powód do dużego optymizmu - twierdził Skorża.

I rzeczywiście poznaniacy chcieli jak najszybciej zdobyć gola, by nie trzymać w niepewności swojego trenera oraz kibiców. Już po kilkunastu sekundach bardzo mocno uderzył z dystansu Tomasz Kędziora. Chwilę później po kolejnej ładnej akcji gospodarzy Zaur Sadajew wpadł w pole karne Wisły i próbował zagrać do nadbiegającego Kaspera Hamalainena. Guzmics jednak ofiarnym wślizgiem wybił piłkę na rzut rożny.

Po dobrym pierwszym kwadransie lechici jednak oddali inicjatywę. Chcieli kontrolować przebieg wydarzeń na boisku i zaprosili do gry rywali. "Biała Gwiazda" z tego skorzystała i niestety coraz groźniej było pod bramką Gostomskiego. Kibicom Lecha najbardziej zadrżały serca tuż przed przerwą. Stilić zagrał do Pawła Brożka, który miał przed sobą tylko Gostomskiego. Na szczęście krakowski napastnik źle przyjął piłkę i w ostatniej chwili piłkę spod nóg wślizgiem wybił mu Kędziora. Ufff było naprawdę bardzo gorąco.



Lech w tym sezonie wiele punktów wywalczył w ogromnych bólach, cierpiąc na boisku, po bardzo nerwowej grze i tak też niestety było w najważniejszym meczu sezonu. - Nasze głowy są na swoim miejscu - zapewniał w przerwie kapitan Łukasz Trałka, ale było widać, że im dłużej trwa mecz tym jego stawka bardziej paraliżuje poznaniaków. W 51. minucie znów blisko strzelenia gola był Brożek. Jego uderzenie z ostrego kąta obronił Gostomski.

Chwilę wcześniej Kolejorz stracił swojego najlepszego obrońcę Paulusa Arajuuriego. Fin nabawił się kontuzji mięśnia dwugłowego uda i z grymasem na twarzy musiał opuścić boisko.

Kolejorz potrzebował w tym momencie ożywczego impulsu, by wrócić do gry i dostał go z trybun. Kibice swoim dopingiem zagrzewali swoich ulubieńców do walki. Z dobrym skutkiem, bo po długim przestoju lechici znowu stwarzali sobie okazje bramkowe. W 60. min. cały stadion jęknął z zawodu, bo Dawid Kownacki z sześciu metrów nie trafił w bramkę. To musiał być gol. Idealnym podaniem popisał się Hamalainen, ale młody lechita przestrzelił w sytuacji, w której nie miał prawa się pomylić.

Kolejorz podkręcił tempo i zmusił Wisłę do obrony. To mogło się podobać. Przynajmniej Gostomski nie miał pracy, a zero z tyłu też dawało mistrzowski tytuł naszej drużynie. Wydawało się, że rozstrzygająca będzie już 74. minuta. Karol Linetty po podaniu Kędziory miał idealną pozycję, ale zdecydował podać do wychodzącego na czystą pozycję Kownackiego. Niestety zepsuł to podanie i 100-procentową okazję bramkową.

Lech miał jeszcze szansę w 81. minucie. Po rzucie rożnym Douglasa Kamiński nie trafił czysto w piłkę głową i wyleciała ona na aut. Od tego momentu wszyscy już czekali na końcowy gwizdek arbitra. W doliczonym czasie gry jeszcze raz zaatakowała Wisła, ale na szczęście goście tego dnia też nie byli skutecznie.

- Nie pierwszy i nie ostatni raz sami stwarzaliśmy sobie trudności, ale najważniejsze jest to, że swój cel osiągnęliśmy - cieszył się po ostatnim gwizdku przed kamerami nc+ Łukasz Trałka.

- Pokazaliśmy charakter, było wiele trudnych momentów. Nie załamaliśmy się i walczyliśmy do końca - dodał Kamiński.






Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski