Zapamiętałem pana Twardowskiego, dyrektora szkoły w Kamieńcu Ząbkowickim, który, choć oczy miał podkrążone, śmiał się, zapraszał na śniadanie, w wolnych chwilach obwoził po okolicznych wioskach, które rzeki pojawiające się znikąd dzieliły na pół. Pół wioski stało, pół już nie było.
Ale pamiętam też właścicielkę hurtowni soków z takiej wioski, która z uśmiechem mówiła: dwieście litrów fermentuje już. Na wino.
Pamiętam ludzi z Barda, którzy stali na moście i patrzyli: idzie ta woda w górę, czy nie idzie? Pamiętam też dzieciaki z Nysy, które wywoziliśmy na kolonie do Wielkopolski, kiedy z pełną premedytacją zalewano miasto po raz drugi (bo zbiornik retencyjny nie mógł już utrzymać naporu wody). Pamiętam mieszkańców pewnej małej wioski, której przywieźliśmy pomoc, a oni popatrzyli na nas z politowaniem: aniołki, może byście coś zjedli? Marnie wyglądacie. Kto tam komu miał pomagać?
I pamiętam wrocławskiego kolegę ze studiów, z którym spotkaliśmy się pod koniec lipca. Na pytanie co taki zmarnowany, odparł: a ty wiesz ile człowiek w trakcie powodzi z nudów wypić może?
Po tamtej powodzi miałem wrażenie, że - choć to była ponoć powódź tysiąclecia - dla mieszkańców Dolnego Śląska to taka kaszka z mleczkiem. Owszem, płakali, klęli w żywy kamień, gdy pewien niesławny polityk z rozbrajającą szczerością mówił: trzeba było się ubezpieczać. Ale radzili sobie. I tak, szczerze mówiąc, radzili sobie tym lepiej im mniej było w zasięgu wzroku kamer i tych, co to specjalnie do kamer zakładali gumiaki. Wtedy to tak ładnie wyglądało: z gospodarską wizytą do zalanego przez powódź miejsca X przybywa polityk Y.
Ale takie małe pytanko: zwróciliście kiedyś uwagę na drugi plan? To zwróćcie. Na drugim planie zobaczycie, albo zaaferowane i potakujące głowy świty, albo podkrążone oczy tubylca albo dziennikarza (ponoć niektórzy z tych telewizyjnych celowo rezygnowali z makijażu...). Czasem zobaczycie też zgięte plecy kogoś kto przerzuca worek. Albo twarz, która mówi: panie i panowie, nie zawracajcie mi d... ja tu robotę mam.
Tak się jakoś składa, że bardzo często tło dla telewizyjnych kamer robią statyści. Całkiem prawdziwi statyści: tacy, co to przyjeżdżają tylko popatrzeć. A w tym roku, nie dość, że wypada popatrzeć, to wypada się jeszcze pokazać. Wiadomo: kampania.
Wypada mówić o grzechach poprzedników (jakby się w tych grzechach nie brało udziału). Wypada mówić o systemie ubezpieczeń (ale za dwa miesiące nikt już nie będzie mówił o wypłacie odszkodowań). Wypada mówić o zaniedbaniach, o wałach, o systemach pomocowych, o planach, o uruchamianiu rezerw. No, dużo wypada. Wypada nawoływać do solidarności w obliczu tragedii. Tylko dzięki temu mam pewność, że moja alergia na polityków z samej góry, nie jest tak całkiem wydumana. Bo jak tu nie mieć alergii na ludzi, którzy oderwali się od rzeczywistości?
Przecież Polacy są, jak zwykle zresztą, są diabelnie solidarni. Ci, o których wiadomo było, że pomogą - pomagają. Jadą, płyną, zbierają wodę, środki czystości, łopaty. To proste. Zamiast gadać - robią.
Miesiąc po powodzi niektórzy dalej będą robić, dalej będą pomagać, będą remontować, odbudowywać. Może nawet pieniądze na to będą. Tylko gadanie się skończy. Miesiąc po powodzi, będzie już po wyborach. A po wyborach to już nawet mułu po powodzi nie będzie.
Demagogia na bok. Na szczęście nie jest jeszcze tak, że deszcze padają z powodu polityków. Oni ani winni powodzi, ani jej nie zapobiegną. Mogliby jednak stosować naczelną zasadę lekarzy: nie szkodzić.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?