Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ród Posadzych ma węgierskie korzenie, ale wpisał się w historię Polski

Marek Zaradniak
Pierwsze spotkanie rodu Posadzych odbyło się w 1994 roku w dziesiątą  rocznicę śmierci księdza Ignacego Posadzego
Pierwsze spotkanie rodu Posadzych odbyło się w 1994 roku w dziesiątą rocznicę śmierci księdza Ignacego Posadzego Waldemar Wylegalski
Rodzina Posadzych spotka się w sobotę w Poznaniu już po raz trzeci na rodowym zjeździe. Tradycyjnie zbiega się on z 30. rocznicą śmierci, która przypada 17 stycznia, sługi bożego księdza Ignacego Posadzego, misjonarza i podróżnika.

Najstarszym znanym reprezentantem rodu jest Stanisław Posadzy urodzony 14 maja 1761 roku w Szymborzu (dziś przedmieście Inowrocławia). Jego rodzicami byli Walenty i Agata. W tym czasie w Szymborzu żyli także jeszcze inni reprezentanci rodu - Wojciech z Agnieszką, Baltazar z Marianną, Antoni również z Marianną oraz Józef z Anastazją lub z Anną (bo w źródłach używane są dwa imiona). Udało się to ustalić m.in. dzięki pracy specjalnie zatrudnionej kwerendzistki, która badała nie tylko księgi parafialne w Inowrocławiu i w Gnieźnie, ale także przejrzała mikrofilmy znajdujące się w Centrum Historii Rodziny prowadzonym przez mormonów we Wrocławiu. Niestety nie udało się ustalić dat urodzenia tych pięciu par.

- Wiadomo, że mieszkali w Szymborzu i byli kuzynami, a Szymborze nie jest takie duże jak Paryż - mówi Mariusz Szeib, członek rodziny.

Wcześniej rodzina Posadzych przybyła do Polski z Węgier. Legenda na ten temat istnieje w rodzinnych przekazach.

- Moje wnuki mają w tej chwili pełną dokumentację do pra, pra, pra, pra, pra, pra, pradziadka, czyli siedem pokoleń od dziadka. A więc udokumentowanych jest 10 pokoleń. Mamy w tej chwili opracowanych 444 reprezentantów. Na poprzednim zjeździe byli Posadzy, z którymi nie mogliśmy ustalić wspólnego przodka. Teraz już ich odnaleźliśmy - opowiada Mariusz Szeib.

Centralną postacią rodziny jest zmarły 30 lat temu ks. Ignacy Posadzy związany z Poznaniem. Jego diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego jest już zamknięty. Wszystkie dokumenty są już zebrane i przesłane do Rzymu.

Urodzony w Szadłowicach na Kujawach w dzieciństwie razem ze swoją siostrą brał udział w strajku dzieci wrzesińskich. Jak opisuje biografka Maria Paradowska w czasie strajku dzieci były codziennie bite i siedziały po trzy godziny w kozie. Rodzice je zachęcali, aby wytrwały w swym oporze. Ignacy był nieugięty, chłopiec znosił wiele prób szykanowania go przez Niemców. A że doskonale radził sobie z językiem niemieckim, wkrótce dał się poznać jako zdolny uczeń. Studiował filozofię i teologię na uczelniach w Munster i w Fuldzie w Niemczech. Był kapelanem harcerzy i członkiem przedwojennego Związku Literatów Polskich.

W 1932 roku ksiądz kardynał August Hlond powierzył mu organizację Towarzystwa Chrystusowego dla Wychodźców. Funkcję generała Towarzystwa sprawował do roku 1968. W 1959 roku powołał Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej. W trakcie swej posługi odwiedził m.in. ośrodki polonijne w Niemczech, Danii, Francji, Czechosłowacji, Rumunii, Brazylii, Argentynie i Urugwaju. Zmarł w opinii świętości 17 stycznia 1984. Decyzja o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego zapadła w lipcu 1995 r.

- Wujek Ignacy, zakładając Towarzystwo Chrystusowe miał 33 lata. Został jego generalnym przełożonym. Zgromadzenie to było jego duchową rodziną, drugą zaś - misjonarki Chrystusa Króla. Obydwie wspólnoty duchowne żyją w wielkiej zażyłości z rodziną swego założyciela. To zadziwiające, że taki drobny, szczupły człowiek, preferujący ascetyczny tryb i niezwykle delikatny w kontaktach dokonał tak wielkiego dzieła - opowiada Danuta Stawicka. - Mówił niemal szeptem, był bardzo skromny i niepozorny. Miał jednak ogromną, wewnętrzną siłę. I choć nie był typem przebojowym, łatwo nawiązywał kontakty. W Ameryce Południowej żył jak Indianin - dosiadał konia, muła, nocował w lasach tropikalnych. Ale jednocześnie nie był typem podróżnika. Jak więc radził sobie w podróżach, tego nie wiem.

W 1937 roku pod jego okiem rozpoczęła się w Poznaniu budowa gmachu Towarzystwa Chrystusowego. Inwestycja została zakończona już podwóch latach. Właśnie w tym budynku w piątek, w dniu rocznicy śmierci ks. Posadzego, zakończyła się odprawiana już po raz trzeci nowenna za wstawiennictwem ks. Ignacego - w tym roku o jego beatyfikację.

- Pierwszą odprawialiśmy 20 lat temu, gdy zachorowała moja bratowa, matka pięciorga małych dzieci. Lekarze nie dawali jej wielkich nadziei. Kobieta jednak żyje do dziś, choć nadal walczy z chorobą - opowiada Danuta Stawicka.

Podczas sobotniego spotkania obecny będzie postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Tomasz Porzycki.
Współczesna rodzina Posadzych stanowi cały przekrój społeczeństwa polskiego, zwłaszcza w tej części, dla której ważne są wartości chrześcijańskie i przyświeca jej hasło "Silni wiarą". Znaleźć można w niej wielu prawników - szczególnie adwokatów i radców prawnych. Są przedsiębiorcy, lekarze, nauczyciele i rolnicy, a w najmłodszym pokoleniu - informatycy i projektanci komputerowi. Mieszkają głównie w Poznaniu, Szczecinie oraz na Kujawach.

- Wuj Posadzy nad nami czuwa i jakoś nami kieruje, Nawet jeśli chodzi sprawy techniczne, bo każdy zjazd organizujemy trochę na wariackich papierach. Informację o zamiarze zorganizowania I zjazdu 17 stycznia 1994 wysłaliśmy do wszystkich 21 grudnia 1993 i... rodzina skrzyknęła się prawie w stu procentach. W ciągu trzech tygodni zorganizowano przyjazd prawie 80 osób - wspomina Stawicka.

Na pierwszy zjazd przygotowano okolicznościowe wydawnictwo, plastyk zrobił drzewo genealogiczne, każda rodzina przygotowała o sobie prezentację, a wybrani członkowie rodzin napisali wspomnienia. Identyfikatory zawierały fotografie.
- To wszystko wydawało się niemożliwe, a jednak udało się. Teraz zresztą też pierwszy raz skrzyknęliśmy się na koniec listopada i rodzina właśnie przybywa - dodaje pani Danuta.

- Spodziewamy się około 150 osób, ale być może będą też osoby z pobocznych linii. Znów podejmiemy próbę objęcia katedry. Traktujemy to jako element trochę żartobliwy. Chcemy zobaczyć, jak nas przyrasta. Ocenić, czy jest nas dużo, czy mało i zademonstrować, że jesteśmy razem i co jest dla nas ważne. Obwód liczy 200 metrów, więc trzeba będzie mocno ręce rozkładać albo czekać kolejne 10 lat. Każda linia w naszym przygotowanym planie objęcia katedry ma swój kolor. Najdłuższa jest linia zielonych, do których należy między innymi moja kuzynka Danka, ja z kolei jestem z linii niebieskiej. Każda z linii wywodzi się od innego członka rodziny - opowiada Mariusz Szeib.

W czasie zjazdu każda gałąź będzie miała swojego tzw. gałęziowego, czyli człowieka odpowiedzialnego za sprawy organizacyjne.

- Generacja 3,0 to nasze dzieci, 4,0 - nasze wnuki, 2,0 - to my, a 1,0 - to nasi rodzice - tłumaczy Mariusz Szeib.
Z wyliczeń wynika, że cały ród waży ponad... 13 ton. A gdyby wszyscy jego członkowie stanęli jeden na drugim, to utworzyłby się słup wyższych od paryskiej wieży Eiffla.

Kto wie, może w kolejnym zjeździe za 10 lat uczestniczyć będą kuzynowie Posadzych znad Dunaju?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski