Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skoczyli w ogień, by ratować mieszkańców kamienicy

Agnieszka Smogulecka
Dzielnicowi Marcin Piechowski (pierwszy od lewej) i Andrzej Walczak wbiegli do palącej się kamienicy i ratowali ludzi.
Dzielnicowi Marcin Piechowski (pierwszy od lewej) i Andrzej Walczak wbiegli do palącej się kamienicy i ratowali ludzi.
Jeszcze spałem. Obudził mnie łomot. Ktoś walił do drzwi. Gdy otworzyłem, buchnął na mnie dym. Policjant krzyczał: Uciekać - opowiada Michał. Dzielnicowi z Poznania wbiegli do płonącej kamienicy, by ostrzec ludzi.

To była niedziela. Godzina 9 rano. Byłem wtedy w domu z dzieckiem i żoną. Dzwonił domofon. Obok was się pali - usłyszeliśmy. Moja rodzina już wszczęła alarm - opowiada jeden z mieszkańców ulicy Jeżyckiej. - Wtedy, na klatce jeszcze nie było dużo dymu. Wtedy jeszcze myślałem, że sąsiad zostawił garnek na gazie. Gdy wybiegałem z dzieckiem, mijali mnie policjanci. Biegli na górę. Gdy, będąc już na zewnątrz, spojrzałem w górę, byłem wstrząśnięty: w oknie sąsiada kłębił się czarny dym, widać było płomienie. Zajęły się firany, wyleciały szyby.

W kamienicy przy ulicy Jeżyckiej jeszcze teraz widać wyraźnie ślady pożaru. W mieszkaniu na drugim piętrze trwa remont. Przez szeroko otwarte drzwi widać, że tynki skuto do gołej cegły. Część, pod wpływem temperatury, sama odpadła. Sufit na klatce czarny od sadzy, farba pod nim popękana. Osmolone ściany. A wyżej - jest jeszcze gorzej. Ciągle czuć swąd spalenizny.

- Informację o pożarze otrzymaliśmy 28 lipca, o godzinie 9.03. O 9.08 na miejscu byli już strażacy - mówi Sławomir Brandt z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu. - Akcja trwała trzy godziny, część mieszkańców sama opuściła lokale, około 10 osób wyprowadzili policjanci, strażacy ewakuowali pozostałych, w tym osoby, które wzywały pomocy stojąc w oknach na trzeciej kondygnacji.

Pożar, choć strażacy zakwalifikowali go jako mały, wyglądał groźnie.

- Jechaliśmy z komisariatu Stare Miasto do jednostki przy Rycerskiej. Z daleka widzieliśmy kłęby dymu - mówią dzielnicowi z komisariatu Poznań Grunwald, Marcin Piechowski i Andrzej Walczak. - Zaalarmowaliśmy dyżurnego, że potrzebna jest pomoc. Gdy podjechaliśmy pod kamienicę, wokół było już mnóstwo ludzi, którzy nas zatrzymywali. Od razu wbiegliśmy do środka - opowiadają.

Dziś już spokojnie wspominają niedawne emocje: - Nawet radiowozu nie zamknęliśmy. W takich sytuacjach przecież najważniejsi są ludzie - uśmiechają się. Ale twarze im poważnieją, gdy wracają myślami do wydarzeń, które rozegrały się w kamienicy. Jak mówią, gdy weszli do niej już po ugaszeniu ognia i oddymieniu pomieszczeń, nie byli w stanie rozpoznać poszczególnych miejsc.

- Gęsty czarny dym. Próbowaliśmy zasłaniać twarze, ale trudno było oddychać. Wysoka temperatura, ograniczona widoczność - mówią, pokazując jak chronili się przed gryzącym dymem.

Opowiadają, że na drugim piętrze zobaczyli mężczyznę, który sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Próbował wejść do mieszkania, z którego buchały dym i płomienie. Nie był kontaktowy.

- Odciągnęliśmy go na niższe piętro i wróciliśmy tam, gdzie był pożar. Krzyczeliśmy "Policja, pożar". Z jednego mieszkania wyszło kilka osób, w drugim nikt nie odpowiadał. Już nie pukaliśmy, waliliśmy do drzwi, kopaliśmy. Wreszcie ktoś otworzył - uśmiechają się Andrzej Walczak i Marcin Piechowski. I dodają, że w mieszkaniu było kilka osób: matka z dziećmi, chłopak, dziewczyna. - Tłumaczyli nam później, że młodsi jeszcze spali, kobieta natomiast zdrzemnęła się przed telewizorem. Nie słyszeli nic niepokojącego. My nie jechaliśmy na sygnale, nie było też jeszcze straży, ani innych służb ratunkowych, które podjeżdżają na sygnale - opowiadają.

- Jak ten policjant chwycił mnie, żeby wyprowadzić, to aż siniaki miałem na ramieniu - mówi Michał masując rękę. Mieszka tuż obok mieszkania, w którym wybuchł pożar. - Spałem. Obudził mnie łomot do drzwi. Myślałem, że to pomyłka. Ale znów rozległo się walenie i krzyki "policja, pali się, uciekać". Otworzyłem drzwi i wtedy buchnął na mnie dym. Byłem w szoku. Wcześniej nie miałem pojęcia, że się pali. Gdyby nie oni, nie wiedziałbym, że coś nam zagraża. Obudziłem brata. Znów otworzyłem drzwi, wszędzie było czarno, nic nie było widać. Ten policjant chwycił mnie za ramię, zaczął wyprowadzać.

Jak mówią policjanci, chcieli wejść na trzecie piętro, ale było już tyle dymu i ognia, że nie było to możliwe. Mieszkańcy poddasza w otwartych oknach czekali na ratunek.

- Baliśmy się, że skoczą na bruk. Na szczęście ludzie krzyczeli, żeby jeszcze poczekali, że straż już jedzie. My też krzyczeliśmy, by poczekali, zablokowaliśmy też ruch, żeby wozy mogły dojechać jak najszybciej. Na szczęście ruch był wtedy mały. Straż przyjechała szybko, od razu zaczęli działać. Pełen profesjonalizm… - mówią dzielnicowi.

- Strażacy ewakuowali osoby, które znajdowały się w oknach na trzeciej kondygnacji. Trzem osobom udzielili pomocy. Jedna z objawami podczadzenia trafiła do szpitala - mówi Sławomir Brandt. I dodaje: - Drzwi mieszkania były otwarte, co sprawiało, że pożar szybko się rozprzestrzeniał. Gasiliśmy z góry i od strony klatki schodowej. W pobliżu znajduje się linia energetyczna, stwarzała ona zagrożenie, a jednocześnie utrudniała pracę, ograniczając nam pole manewru. To typowy problem w staromiejskiej zabudowie - dodaje.

Po trzech godzinach strażacy zakończyli działania na Jeżyckiej. Ugasili ogień, przy użyciu kamery termowizyjnej upewnili się, że nie tli się w murach czy stropach. - Wyglądało poważnie, ale ostatecznie spaleniu uległo jedno pomieszczenie z wyposażeniem. Okopcone zostały ściany kamienicy, zwłaszcza te na drugim piętrze i na poddaszu - mówi Sławomir Brandt.

- To było straszne przeżycie - przyznają jednogłośnie mieszkańcy Jeżyckiej. Jeszcze dziś wzdrygają się na wspomnienie pożaru. I zaznaczają, że najważniejsze jest, że wszyscy przeżyli, że kamienica, choć ubrudzona i cuchnąca spalenizną, nadaje się do mieszkania.

O tym samym mówią dzielnicowi. Czy czują się bohaterami? - Nie - mówią jednocześnie. Choć przyznają, że na co dzień realizują inne zadania. Andrzej Walczak jest dzielnicowym w rejonie ulic Czechosłowacka- Leszczyńska- Kotowo-Głogowska. Brał udział w misji w Kosowie. Jak sam przyznaje, doświadczenia w tamtym regionie, mogły mieć wpływ na to, że nie zawahał się działać, wiedział, co robić. - Tam się działy różne rzeczy - przyznaje, ale o szczegółach mówić nie chce. Marcin Piechowski, który razem z nim (dosłownie) skoczył w ogień, pełni służbę na osiedlu Bajkowym. - Czasami trzeba rozwiązywać trudne sytuacje, ale nie są to spektakularne sprawy - przyznają.

Nie pierwszy raz w ostatnich tygodniach policjanci uratowali ludzkie życie. W miniony piątek dyżurny jarocińskiej komendy odebrał informację o tym, że 55-latek chce odebrać sobie życie. Policjanci namierzyli jego telefon - Karol Wierzowiecki wyważył drzwi i wszedł do mieszkania. 55-latek był nieprzytomny. Znaleziono puste opakowania po tabletkach oraz list pożegnalny.

Kilka dni wcześniej dyżurna poznańskiej komendy odebrała telefon i usłyszała w słuchawce głos mężczyzny, który mówił, że nie chce żyć, że połknął tabletki. Dyżurna namierzyła go, słyszała, że jego głos jest coraz bardziej bełkotliwy (co mogło wskazywać, że rzeczywiście połknął tabletki). Mężczyzna trafił do szpitala.

W Szamotułach dzielnicowi Michał Napierała oraz Łukasz Przybył poszli do rodziny, w której dochodziło do konfliktów. Mundurowi weszli do mieszkania i zauważyli rozsypane tabletki. 49-latek miał pociętą rękę, był pijany, mówił, że nie chce żyć. Trafił do szpitala.

W lipcu z zalewu w Roszkowie policjanci Robert Kręc i Adam Markiewicz wyciągnęli 22-letnią desperatkę. W tym samym miesiącu Mikołaj Wegnerowicz z KWP w Poznaniu uratował życie 60-latce, która zasłabła na targowisku w Mosinie. Sławomir Polus z komendy w Obornikach, po służbie, zobaczył, jak nastoletni rowerzysta uderza w samochód. Widząc, że chłopak leżący na ulicy ma poważną ranę szyi, rękoma zaczął uciskać miejsce krwawienia. 15-latek został operowany. Lekarz, który przeprowadził zabieg, podkreślał, że szybka pomoc przyczyniła się do uratowania życia chłopaka.
============11 (pp) Zdjęcie Autor(35689313)============
fot. maciej urbanowski
============06 (pp) Zdjęcie Podpis(35689314)============
Dzielnicowi Marcin Piechowski (pierwszy od lewej) i Andrzej Walczak wbiegli do palącej się kamienicy i ratowali ludzi
============Normalny(35689311)============
"
============25 (pp) Cytat 16/18.4 times(35689312)============
Gdy podjechaliśmy pod kamienicę, wokół było już mnóstwo ludzi, którzy nas zatrzymywali. Od razu wbiegliśmy do środka.
============Normal(35689310)============

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski