18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć dziecka przez błędy lekarzy w czasie porodu

Marta Żbikowska
zdjęcie ilustracyjne
20 lutego 2010 roku o godzinie 13 życie Natalii mogło jeszcze wyglądać tak, jak sobie wymarzyła. Miała 22 lata, kochającego partnera i właśnie rodziła oczekiwane pierwsze dziecko. Do szczęścia było już naprawdę blisko. Wystarczyło, żeby lekarz zauważył nieprawidłowości w zapisie KTG, aparatury monitorującej skurcze macicy oraz pracę serca dziecka i podjął decyzję o natychmiastowym zakończeniu porodu przez cesarskie cięcie. Tak się jednak nie stało.

Życie Natalii potoczyło się inaczej. Przez błąd, niedopatrzenie, zaniedbanie jej dziecko urodziło się w zamartwicy, wymagało reanimacji, dopiero po 10 minutach jego serce podjęło pracę. Większość swojego krótkiego życia Bartuś spędził w szpitalach. Po czterech miesiącach dramatycznej walki zmarł. Był pierwszym i będzie ostatnim dzieckiem Natalii. W konsekwencji trudnego porodu, ponad siły i możliwości, kobieta straciła macicę. Nigdy już nie zajdzie w ciążę, nie urodzi kolejnego dziecka.

Zaskoczeni lekarze

Ciąża Natalii przebiegała prawidłowo. Kobieta była pod opieką ginekologa pracującego w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Lesznie.

- Zgłosiłam się do tego lekarza w 9. tygodniu ciąży - wspomina Natalia. - Pierwsze dwie wizyty były bezpłatne, w ramach ubezpieczenia, potem chodziłam już prywatnie. Lekarz wyznaczył termin porodu na 4 lutego. Gdy minęła ta data, a skurcze nie nadchodziły, ginekolog skierował pacjentkę do szpitala w Lesznie.

- Zostałam przyjęta prawie dwa tygodnie po wyznaczonym terminie porodu - wspomina Natalia. - Po kilku dniach przerzucania mnie z jednego oddziału na drugi, 20 lutego lekarz postanowił wywołać poród. Przez cały czas wszyscy zapewniali mnie, że wszystko jest w porządku. Zapewnienia skończyły się dopiero około godziny 14, a 15 minut później urodził się Bartuś. Nie wiadomo, kiedy lekarze zorientowali się, że w porządku jednak nie jest, że Natalia nie była w stanie urodzić ważącego prawie 4,5 kilogramów dziecka siłami natury.

Według biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, którzy na zlecenie Prokuratury Rejonowej w Pile przygotowali opinię, zapis KTG z godz. 12.53-13.26 wskazywał na zagrożenie płodu niedotlenieniem wewnątrzmacicznym i biorąc pod uwagę całą sytuację położniczą, należało w trybie pilnym wykonać cesarskie ciecie.

Taka decyzja jednak nie zapadła. Natalia rodziła w dramatycznych okolicznościach. Druga faza porodu przedłużała się. Dziewczyna opadała z sił. W końcu podjęto decyzję o użyciu vacum.

- Gdy siłą wyciągnięto mi dziecko i położono na brzuchu, byłam przerażona, bo malutki nie płakał - mówi Natalia. - Położna zapewniała mnie, że zaraz będzie płakał, ale widziałam, że wszystko jest nie tak. Szybko zabrali mi dziecko.

W skali Apgar, oceniającej funkcje życiowe noworodka, po porodzie Bartek otrzymał 0 punktów. Urodził się bez oznak życia, bez czynności serca, bez oddechu, bez napięcia mięśniowego, bez odruchów, z bladosi-nym zabarwieniem skóry. W pierwszej minucie został zaintubowany. Rozpoczęto masaż serca, podano mu dwukrotnie adrenalinę. Po 10 minutach uzyskano czynność serca.

Lekarze zdawali się być zaskoczeni tak złym stanem zdrowia dziecka oraz jego wagą. Bartek ważył bowiem 4440 gramów. Tymczasem na podstawie badania usg., wykonywanego podczas pobytu w szpitalu, oceniono wagę płodu na 3800 gramów. Trudno dziś ocenić, skąd wynika ta rozbieżność.

- Na usg szłam z lekarzem i stażystką - wspomina Natalia. - Podczas badania lekarz został wezwany gdzieś indziej. Wyszedł, a stażystka sprawiała wrażenie, jakby pierwszy raz obsługiwała ten sprzęt. Zapytała, jaka waga była podczas ostatniego badania. Powiedziałam, że 3800. Potem dopiero pomyślałam, że przecież minął jakiś czas i waga powinna być wyższa. Ale zostało zapisane 3800.

Ostatnie namaszczenie

Zapisy w karcie porodu Natalii zawierają więcej niespodzianek. W jednym miejscu pojawia się wzmianka o poprzednim dziecku urodzonym w 2008 roku. Zapis ten został jednak wykreślony. Kto go dokonał, pozostaje taką samą niewiadomą, jak to, kto go wykreślił.

- Leżała ze mną w sali inna kobieta, myślę, że to mogły być jej dane - wspomina Natalia. - Ja nie rodziłam wcześniej.

Gdy tylko serce Bartka zaczęło bić, chłopiec został przewieziony do Szpitala Klinicznego przy ulicy Polnej w Poznaniu. Tu rozpoczęła się drama-tyczna walka o jego życie. W tym czasie w Szpitalu w Lesznie została Natalia. Po trudnym porodzie jej macica nie obkurczała się. Lekarze zapewniają, że próbowali wszystkiego, aby uniknąć usunięcia narządu. Kiedy wezwano chirurga, ten stwierdził, że pacjentka jest w stanie agonalnym. Uznał, że jedynie wycięcie macicy, która była źródłem silnego krwawienia, może uratować jej życie.

- Pamiętam, że podpisywałam zgodę na ten zabieg, lekarz tłumaczył mi, co się dzieje, ale nie pamiętam wszystkiego po kolei, mam tylko takie przebłyski - wspomina Natalia. - Wiem, że otrzymałam już ostatnie namaszczenie, że przyjechała moja mama. Obudziłam się po dwóch dniach na oddziale intensywnej terapii.

Bartek został wypisany z poznańskiej kliniki w 27. dobie życia. Kolejne tygodnie spędził w szpitalu Lesznie.

- Zabraliśmy Bartusia do domu 26 marca, w czerwcu zmarł, udusił się podczas snu wymiocinami - mówi Natalia. - Na początku karmiliśmy go sondą. Tuż przed jego śmiercią zaczęliśmy powoli karmić go butelką. Wydawało nam się, że jest z nim coraz lepiej, chociaż wiedziałam, że miał uszkodzony układ nerwowy i nigdy nie będzie miał szansy na normalne życie.

Koniec rodziny

O zawiadomieniu prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez lekarzy w szpitalu w Lesznie Natalia i jej partner Przemek myśleli od dnia porodu.

- Ale Bartuś żył i to było dla nas najważniejsze - mówi Natalia. - Po śmierci dziecka postanowiliśmy jednak walczyć o to, żeby winni naszej tragedii odpowiedzieli za to, co nas spotkało. Przemek i Natalia rozstali się. Po rozwodzie Natalia wyjechała do Niemiec.

- Chciałam uciec - przyznaje Natalia. - Nie dałam rady. Mieszkaliśmy w małej miejscowości w Wielkopolsce. Tu wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą.

Wiedzą, ale nie zawsze rozumieją. Trudno było dostać wsparcie i profesjonalną pomoc, której małżonkowie potrzebowali.

- Kto nie przeżył straty dziecka, ten nigdy nie zrozumie, co czuliśmy - mówi Przemek, były mąż Natalii. - Ja nie dawałem rady, uciekałem w pracę, zostawiałem Natalię samą w domu. Z drugiej strony nie potrafiłem się skupić, nie potrafiłem zadbać o swoje sprawy. Psychicznie nie dawałem rady. Straciłem firmę. Natalia postanowiła poszukać pomocy u lekarza.

- Psychiatra powiedział mi, że jestem młoda i dam sobie radę - mówi Natalia. - Tyle miał mi do zaoferowania.

Ukarać winnych

Natalia i Przemek wiedzą, że nikt nie zwróci im dziecka, kobieta nie odzyska utraconej płodności, że czasu cofnąć się nie da. Liczą jedynie na ukaranie tych, których oskarżają o swoją tragedię.

- Gdy malutki zmarł, prokuratura postawiła nam, rodzicom zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci, tłumaczono nam, że takie są procedury - mówi Przemek. - Pytałem, dlaczego nam, a nie lekarzom?

Na szczęście sprawę szybko umorzono. Sprawą lekarzy z Leszna zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Pile.

- Postępowanie w tej sprawie jest w toku. Właśnie otrzymaliśmy uzupełniającą opinię biegłych w tej sprawie - mówi Maria Wierzejewska-Raczyńska, szefowa pilskiej prokuratury. - Jest to materiał dowodowy stanowiący podstawę do postawienia zarzutów.

Prawdopodobnie jeszcze w maju dwóch lekarzy usłyszy zarzuty. Wkrótce w sądzie rozpocznie się także batalia o zadośćuczynienie dla Natalii, a także o odszkodowania dla rodziców, którzy stracili dziecko. Łącznie chodzi o 1,8 mln złotych.

- Szukaliśmy możliwości kompromisu, jednak władze szpitala nadal nie zajęły stanowiska w sprawie naszego wniosku. Dlatego złożyliśmy pozew do sądu, który teraz określi, ile należy się moim klientom za doznaną krzywdę - podkreśla mecenas Sławomir Szczęsny z Poznania.

Co na to szpital? Mimo wielu prób nie udało nam się skontaktować z pełniącym obowiązki dyrektor szpitala w Lesznie - dr. Marianem Zalejskim. Nie otrzymaliśmy też odpowiedzi na zadane pytania. Pod koniec kwietnia dyrekcja szpitala odniosła się jednak formalnie do wniosku o zapłatę zadośćuczynienia. Z pisma wynika, że Wojewódzki Szpital Zespolony w Lesznie objęty jest obowiązkowym ubezpieczeniem i dlatego konieczne jest zajęcie wspólnego stanowiska przez szpital oraz ubezpieczyciela.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski