Wojciech Wołyński to dziś ceniony na całym świecie profesor w bostońskim Massachusetts College of Art and Design. Wcześniej ilustrator wielu amerykańskich pism (m.in. New York Times, Boston Globe i Times New Yorker) oraz tomików wierszy (m.in. Stanisława Barańczaka). W PRL, gdy zaczynał swą karierę, częściej siedział w celi niż na wystawach swoich prac.
TUTAJ INNE TEKSTY O STANIE WOJENNYM
- Wszystkiemu winni koledzy - pół żartem, pół serio mówi Wojciech Wołyński. - Od dziecka ciągnęło mnie do ludzi wygadanych, dowcipnych i odważnych. W Poznaniu zamieszkaliśmy blisko rynku Łazarskiego. To był świat, który już nie istnieje, jedno z miejsc, gdzie rozpierała się poznańska gwara, gdzie kwitło poznańskie poczucie humoru i niezależności.
Jesienią 1970 r. Wołyński związał się z Teatrem Ósmego Dnia (jest autorem logo "Ósemek"). Tam spotkał się z niezależną myślą i twórczością oraz ówczesną opozycją. Wołyński był wówczas ilustratorem wierszy Lecha Dymarskiego, niezależnego pisma Ryszarda Krynickiego. To także był czas kontaktów... z cenzurą.
- Chyba w 1971 roku Adam Michnik dostał pozwolenie na kontynuowanie studiów na poznańskim UAM - opowiada Wojciech Wołyński. - Przyjeżdżał i szedł do Barańczaków. Staszek był jeszcze wtedy szefem literackim "Ósemek". Więc i my szliśmy do Barańczaków "pogadać". A było o czym.
Od połowy lat 70. Wołyński nie otrzymywał już zgody na wyjazdy zagraniczne. SB w Łodzi, gdzie mieszka od 1974 r., zakłada mu teczkę. Zaczynają się kłopoty z pracą, częste zatrzymania przez MO, inwigilacja.
- Jesienią 1978 roku dostaję zakaz pracy - mówi poznański grafik. - Mówię "dostaję", ale przecież nic wtedy o tym nie wiedziałem. Nikt z teatru, w którym miałem robić następną premierę, nie zadzwonił...
Wołyński brał udział od początku w tworzeniu struktur "S" w Poznaniu. W MKZ Wielkopolska zajmował się prowadzeniem kancelarii. Jak sam twierdzi, był pierwszym najemnym pracownikiem, ponieważ nikogo nie reprezentował, co najwyżej siebie. - Ktoś musiał zająć się administracją - mówi.
"Po godzinach" ilustrował wydawnictwa związkowe. Jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego prokuratura postawiła mu zarzut szkalowania naczelnych organów PRL i godzenie w jedność sojuszniczą.
- Od pewnego momentu "u Zydorka" (ówczesnego szefa działu informacji wielkopolskiej "S" - przyp. autor) zaczął się pojawiać drugi plastyk, zmarły w tym roku w Stanach, Piotr Gumper - mówi Wojciech Wołyński. - Piotr robił wszystkie większe plakaty. Do dzisiaj w publikacjach o drukach pierwszej Solidarności można znaleźć jego prace, choć czasem przypisywane one są mnie. We wrześniu 1981 roku prokuratura postawiła mi zarzuty hurtem za wszystkie plakaty, rysunki, karykatury wydawane przez Solidarność w Wielkopolsce.
Wołyński nie został skazany, ponieważ objęła go abolicja wynikająca z wprowadzenia stanu wojennego. Nie było jednak powodów do radości. Poznański grafik został bowiem internowany w Gębarzewie. Następnie w gronie 11 najbardziej "krnąbrnych" działaczy wielkopolskiej "S" przewieziono go do więzienia w Ostrowie Wielkopolskim. Nie zaprzestał tworzyć. Wówczas powstała m.in. jego grafika ilustrująca wykład prof. Leszka Nowaka "Zasadniczy błąd Karola Marksa", na którego przeprowadzenie nieroztropnie zgodziły się władze więzienne.
- W Ostrowie siedzieli ciekawi ludzie - wspomina Wojciech Wołyński. - Boguś Śliwa z Kalisza, profesorowie Ganowicz i Nowak, wszyscy oni już dziś nie żyją. Były to postacie barwne, wyznaczające pewien styl zachowań.
Później było więzienie w Kwidzynie. - Julek Zydorek założył tam nielegalną oficynę wydawniczą i zagonił mnie do ilustrowania - wspomina Wojciech Wołyński. - Drukowane to było metodą nakłuwania folii plastikowej. Zydorek terroryzował wszystkich tym nakłuwaniem, bo to była katorżnicza praca. Posłusznie nakłuwał też całymi dniami profesor Nowak.
Podczas wielokrotnych rewizji rekwirowano szkice i rysunki poznańskiego artysty. Udało się je jednak odzyskać. Na widzenie do Wołyńskiego przyjechała jego żona, która opuściła obóz dla internowanych kobiet w Gołdapi. Udała się do naczelnika. - Szkice oddał, ale sugerował żonie, aby wpłynęła na mnie w kwestii twórczości, a szczególnie tematyki tejże - mówi Wołyński.
W 1983 r. Wojciech Wołyński opuścił z żoną Polskę. - Nie pozwolono mi pracować na uczelni, w teatrach, przy filmie - opowiada. - Doświadczenie podpowiadało, że po grudniu 1981 roku będzie co najmniej kilka lat staczania się na poziom Albanii czy Rumunii. Ze Stefanem Kisielewskim określałem peerelowski system jako "dyktaturę ciemniaków". Wierzyłem, że on upadnie, ale nie wiedziałem kiedy. Podejrzewałem, że to ja prędzej umrę, z nudów. Poczucie winy tkwiło we mnie jednak długo.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?