Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Także obcokrajowcy byli ofiarami Czerwca 1956

Krzysztof M. Kaźmierczak
Bułgar Witan Nedew został ranny w twarz, gdy szedł przed gmach Urzędu Bezpieczeństwa
Bułgar Witan Nedew został ranny w twarz, gdy szedł przed gmach Urzędu Bezpieczeństwa Archiwum
W informacjach o osobach zabitych i rannych podczas Poznańskiego Czerwca publikowanych, zarówno w 1956 roku, jak i współcześnie, nie ma nic o obcokrajowcach. Tymczasem podczas dramatycznych wydarzeń w Poznaniu przed 53 laty odniosło rany przynajmniej dwóch obywateli innych państw.

Na trop poszkodowanych obcokrajowców natknął się dr Łukasz Jastrząb, badacz Poznańskiego Czerwca, autor głośnej książki "Rozstrzelano moje serce w Poznaniu" na temat ofiar wydarzeń z 1956 roku. Zbadał on dokładnie oryginalną dokumentację medyczną osiemnastu poznańskich placówek, w których udzielano pomocy rannym podczas czerwcowych wydarzeń. Były to szpitale, ambulatoria, punkty medyczne i wojskowe izby chorych.

- Podczas moich poszukiwań natrafiłem na zapisy mówiące o tym, że podczas Czerwca '56 rany odniosło dwóch obcokrajowców. Jeden był Bułgarem mieszkającym w Poznaniu, drugi obywatelem Izraela. Informacje o nich znalazły się także w zestawieniach przygotowanych przez szpitale dla Urzędu Bezpieczeństwa, który zbierał dane o ofiarach - mówi dr Jastrząb.

Krwawe wydarzenia Czerwca miały miejsce podczas Międzynarodowych Targów Poznańskich. Demonstrantom bardzo zależało, by zainteresować świat tym, co dzieje się w stalinowskiej Polsce. Wdarli się nawet na teren MTP. Historycy nie mają wątpliwości, że władze PRL naraziłyby się na bardzo ostrą krytykę, gdyby do mediów zachodnich dotarła informacja, że wśród ofiar byli obcokrajowcy.

Niewykluczone, że doszłoby także do kryzysu w kontaktach z Izraelem, z którym stalinowski rząd prowadził wtedy negocjacje dyplomatyczne. To tłumaczy, dlaczego sprawę wyciszono.

- Z pewnością w tamtych czasach władzom było szczególnie nie na rękę ujawnienie, że wśród poszkodowanych byli obywatele innych państw - uważa prof. Paweł Machcewicz, autor publikacji o Czerwcu '56. Naukowiec był zaskoczony informacjami o Bułgarze i Izraelczyku. Nie natrafił na nie podczas swoich badań w archiwach IPN.

Poszliśmy śladem zapisów szpitalnych znalezionych przez poznańskiego historyka. Ustaliliśmy losy jednej z zagranicznych ofiar i dotarliśmy do jej rodziny. Są podstawy do tego, by sądzić, że drugi ranny mógł umrzeć w wyniku odniesionych obrażeń.

Ujawnienie przez zachodnie media, że podczas Czerwca '56 ranny został obywatel Izraela, mogło spowodować kryzys w kontaktach tego państwa z władzami PRL.

Idąc tropem informacji znalezionych przez dr Łukasza Jastrząba, udało nam się odnaleźć rodzinę rannego Bułgara. Dowiedzieliśmy, że nieżyjący już Witan Nedew miał w 1956 roku stragan z warzywami na Rynku Jeżyckim. Kiedy usłyszał strzały dochodzące od strony siedziby UB, wraz z innymi poszedł w jej kierunku. Po drodze został postrzelony. Rana była powierzchowna, kula przecięła mu policzek przy oku. Z dokumentacji, do której dotarł historyk, wynika, że pomocy Nedewowi udzielono w szpitalu im. Pawłowa.

Wobec rannych UB prowadziła postępowania wyjaśniające dotyczące ich udziału w demonstracjach. Bułgara o nic nie oskarżono, ale dotknęły go represje. - Ojciec był przesłuchiwany. Musiał przez tydzień meldować się w komisariacie - wspomina pani Krystyna, córka Witana Nedewa.

Jej ojciec wywodził się z grupy emigrantów bułgarskich, która osiedliła się pod Poznaniem w okresie międzywojennym. W latach 50. miał gospodarstwo ogrodnicze na Ratajach. Nigdy nie zrezygnował w obywatelstwa bułgarskiego, ale należał do osób angażujących się społecznie w życie Poznania. W 1964 roku, wraz z kilkoma krajanami, ufundował sztandar dla jednej z poznańskich drużyn harcerskich.

O wiele bardziej tajemniczo wygląda sprawa obywatela Izraela. Obcokrajowiec wynajmował mieszkanie przy ul. Mickiewicza, zaledwie kilkaset metrów od gmachu UB. Obecni lokatorzy nic na jego temat nie wiedzą, a mieszkają tam od lat 60. Według zapisów szpitalnych 37-letni obywatel Izraela miał postrzał czaszki. Trafił do pobliskiego szpitala im. Franciszka Raszei.

- Intrygujące jest, że ślad po Izraelczyku urywa się. Miał być przewieziony do Szpitala Klinicznego im. Heliodora Święcickiego, ale już do niego nie trafił. Może to wskazywać, że zmarł lub wywieziono go z Poznania. Byłoby to dziwne, bo nie znalazłem przypadku, żeby rannych wywożono do szpitali w innych miastach - mówi dr Jastrząb.

Nie wiadomo jakie Izraelczyk miał nazwisko. Być może to wynik pośpiechu (w szpitalu przyjmowano setki rannych), a może miał przy sobie tylko dokumenty w języku hebrajskim. Przez kilka tygodni szukaliśmy w polskich i izraelskich (przez zaprzyjaźnione osoby) archiwach informacji o rannym. Bez efektu. Danych na temat rannego nie ma także ambasada Izraela w Warszawie. Placówka ta nie ma żadnych archiwów z lat 50. Jej rzecznik, Michał Sobelman, tłumaczy to tym, że w 1967 zlikwidowano przedstawicielstwo jego kraju w Polsce. Było to związane z zerwaniem wtedy stosunków dyplomatycznych z Izraelem przez państwa bloku socjalistycznego.

- To bardzo ciekawa, wymagająca wyjaśnienia sprawa - ocenia informację o rannym prof. Szymon Rudnicki, specjalista od stosunków polsko-izraelskich z Żydowskiego Instytutu Historycznego. Przyznaje, że w znanych mu dokumentach z 1956 roku nie ma nic o rannym Izraelczyku. Przebywający w Tel Awiwie naukowiec zapewnił, że podejmie poszukiwania informacji na ten temat.
Zdarzenie zaintrygowało także dr Bożenę Szaynok, historyk z Wrocławia specjalizującą w tematyce żydowskiej. Jest ona autorką wydanej przez IPN książki o historii polsko-izraelskiej w okresie powojennym.

- 1956 rok był bardzo ważny dla poprawy stosunków między Izraelem i Polską. Ujawnienie, że Izraelczyk został ranny podczas Poznańskiego Czerwca mogłoby doprowadzić do kryzysu prowadzonych wtedy rozmów między dyplomatami obu krajów dotyczących emigracji - mówi dr Szaynok, która także podjęła się poszukiwań mogących wyjaśnić losy rannego.

Nie można wykluczyć, że władze PRL wymusiły na stronie izraelskiej nienagłaśnianie sprawy rannego w Poznaniu, grożąc zerwaniem negocjacji. Sprawa emigracji była dla władz Izraela bardzo ważna. Państwo to borykało się wówczas z problemami demograficznymi, istotnymi w związku z zagrożeniem ze strony państw arabskich. Dlatego izraelscy dyplomaci starali się o umożliwienie wyjazdu z Polski osobom pochodzenia żydowskiego. Kilkuletnie wysiłki zakończyły się sukcesem akurat tuż po wydarzeniach Czerwca.

W lipcu 1956 roku zgodę na emigrację wydał Józef Cyrankiewicz, premier PRL, który zaledwie dwa tygodnie wcześniej groził w Poznaniu odrąbaniem rąk przeciwnikom władzy. Ta decyzja sprawiła, że wyemigrowało do Izraela prawie dwukrotnie więcej osób niż w związku z wydarzeniami Marca 1968 roku. O ile w 1955 roku władze PRL zgodziły się na emigrację do Izraela zaledwie 251 osób, to w drugiej połowie 1956 roku wyjechało ponad 9 tys., a w 1957 roku ponad 30 tys. osób. Wśród emigrantów był m.in. obecny ambasador Izraela w Polsce, Zvi Rav-Ner (jako dziecko z rodziną w 1957 roku) oraz wielu wojskowych, którzy zasilili izraelską armię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski