Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tara - dom szczęśliwych koni

Redakcja
Dla koni  dla wyciągniętych z gnoju, dla szkieletów wycieńczonych pracą i udręczonych ludzką podłością Scarlet założyła Tarę
Dla koni dla wyciągniętych z gnoju, dla szkieletów wycieńczonych pracą i udręczonych ludzką podłością Scarlet założyła Tarę Filip Springer
O ludziach, którzy ratują stare, udręczone konie. Którzy stworzyli dla nich dom spokojnej starości. I koniach - ofiarach ludzkiego okrucieństwa i głupoty pisze Karolina Sternal

Gdyby zadać pytanie, co one tu robią, odpowiedź jest krótka. Żyją. I nic więcej. Jednak w ich przypadku to jedno krótkie słowo ma głęboki sens. Oznacza nie tylko zawrócenie z drogi, która wiele z nich zawiodła prawie na sam koniec. Ale także schronienie, gdy nadchodzi zima, a pachnącą trawą łąkę, gdy słońce coraz bardziej wydłuża dnie. To miejsce nazywa się Tara. Jak tamta z legendarnego "Przeminęło z wiatrem".

- Ja jestem Scarlett, więc jak miałoby się nazywać to miejsce. Tylko Tara - śmieje się Scarlett Szyłogalis. - To ma być miejsce, gdzie się po prostu żyje, gdzie można zaczerpnąć sił i uwierzyć, że jest się u siebie. Bo one wszystkie są u siebie, a my jesteśmy po to, aby o nie dbać, aby zapomniały, jak strasznie skrzywdził je człowiek.

Konie. Tych w Tarze jest ponad setka i są jej dumą, choć często wyglądem i losem nie przypominają krewniaków z kolorowych albumów.

Z miłości do koni
- Nie ma reguły. Piekło zwierzęciu może sprawić zarówno bogacz, jak i człowiek ubogi - podkreśla Scarlett. - Przyczyny są zazwyczaj także podobne. Koń ma być do czegoś przydatny - być chlubą, przynosić dochód czy pracować, nawet ponad jego możliwości. Jeśli nie staje na wysokości zadania, to jest tylko darmozjadem, o którym się zapomina lub którego sprzedaje się na rzeź.

Piekło zwierzęciu może sprawić tak bogaty, jak i biedny

To właśnie dla tych zawróconych z drogi śmierci, dla wyciągniętych z gnoju sięgającego brzucha, dla tych odkutych od pustych żłobów, dla szkieletów wycieńczonych pracą i udręczonych ludzką podłością Scarlet założyła Tarę. Na początku było to prywatne schronisko dla koni, które mieściło się w granicach Wrocławia. Budowane z mozołem stajnie i całe obejście zniszczyła wielka powódź. Następnie były Poręby, Nieszkowice, aby wreszcie niecałe trzy lata temu Scarlett i jej mąż Piotr Jankowiak wraz z końmi osiedli w Piskorzynie, folwarku znajdującym się przy drodze z Rawicza do Wołowa na Dolnym Śląsku. Ponieważ z każdym rokiem koni przybywało, założyli fundację, którą także nazwali Tara.

Gdy przybyli do tego poniemieckiego majątku, który przez dziesięciolecia był PGR-em, by przez ostatnie lata przechodzić z rąk do rąk kolejnych dzierżawców, w Piskorzynie zostały właściwie same mury. Wykradziono, wyrwano, wyrąbano wszystko, co można było spieniężyć, bądź co mogło się do czegoś przydać. Ponoć kiedyś przez folwark przechodziła kolejka wąskotorowa. Na pewno był prąd, wodociąg, kuta brama strzegąca wjazdu, były wszystkie okna i drzwi, sztukaterie na suficie w pałacyku.

Teraz... Teraz jest ogrom pracy i wielka radość, gdy kolejny kawałek majątku udaje się doprowadzić do przyzwoitego stanu. Na szczęście Scarlett i Piotr nie są sami. Ich dzieło i zaangażowanie w ratowanie koni przyciąga do tego miejsca wielu ludzi. Są tacy, którzy szybko rezygnują. Warunki gorzej niż spartańskie, ogrom pracy, ale przede wszystkim przyjęcie na siebie odpowiedzialności za zwierzęta - temu nie są w stanie wszyscy podołać. Ale wielu zostaje. Tak jak dziewczyny z Belgii, które przyjechały do Piskorzyny, aby tu spędzić część swoich wakacji.

- Właśnie przystępowaliśmy do remontu głównej stajni - opowiada Piotr. - Sam próbowałem poradzić sobie z murami, ale okazało się, że nie ma innej drogi, jak skuć tynki. I wtedy przyjechały do nas te dziewczyny. Pojechałem do sklepu, kupiłem siedemnaście młotków i rozpoczęliśmy pracę.

W ten sposób siedemnaście młodych Belgijek ręcznie ogołociło ściany potężnej stajni ze zmurszałych tynków. Dziewczyny pracowały od rana do wieczora. Podobnie było w tym roku, gdy w lipcu nad Piskorzyną przeszedł huragan. Zmiotło większość dachów i połamało sporo drzew w parku i w samym obejściu. I wtedy na weekend przyjechało jedenastu strażaków z Nieszawy koło Murowanej Gośliny. Co najważniejsze, przywieźli ze sobą piły.Przez dwa dni bezładna plątanina połamanych konarów, strzaskanych pni i wyrwanych korzeni zamieniła się w stosy drewna.
Bolkowi się udało

Na wolontariuszy można także liczyć, gdy trzeba odrobaczyć konie lub zająć się ich kopytami. Przy ponad setce zwierząt, jest co robić. Najdramatyczniejsze są jednak te chwile, gdy do Tary dociera sygnał o kolejnym udręczonym zwierzęciu. Kucyku, który złamał nogę, a jego zamożny właściciel uznał, że może samo się wyleczy. Klaczy, która po latach ciężkiej pracy przy zrywce drzewa w lesie miała trafić do rzeźni w Rawiczu. Rocznym ogierku, którego z racji choroby miał spotkać taki sam los.

- Historia Bolka jest podobna do wielu innych. Gdy miał pół roku, jego właściciel założył mu na szyję łańcuch, który przymocował do kołka w małej komórce - opowiada Scarlett. - Gdy źrebak próbował się uwolnić, łańcuch dzwonił. To denerwowało pana, więc tuż pod głową przykręcił do łańcucha około czterokilogramowe obciążniki. Zwierzę nie miało siły już potrząsać łańcuchem, nic nie dzwoniło i pan był zadowolony.

Wystarczy, że któryś z koni wyciągnie łeb, położy na ramieniu

Bolek nie opuszczał komórki, a jego pan nie przejmował się, czy ma co jeść lub czy należy sprzątnąć pomieszczenie, w którym zwierzę stoi. Konia przez jakiś czas dokarmiali sąsiedzi właściciela, którzy wreszcie zdecydowali się ujawnić jego los. - Trudno opisać ten widok. Łańcuch wrósł w ciało czteroletniego ogiera. Na ciele była ropa, grzyb, kopyta w strasznym stanie. Jedynym rozwiązaniem, aby natychmiast pomóc, a właściwie uratować ledwie tlące się życie, było wykupienie konia i przewiezienie go do kliniki we Wrocławiu - podkreśla Scarlett.

Bolkowi się udało. Po wielu dniach spędzonych na leczeniu pod koniec stycznia przyjechał do Tary, która od tej chwili ma być jego domem aż do końca.

Gdy koń się przytuli
- One wszystkie nie mają już żadnego zadania do wypełnienia, żadnej pracy do odrobienia. Nie są już lokatą pieniędzy czy ludzkich ambicji. One mają tu tylko żyć - tłumaczą Scarlett i Piotr. - To nic, że Tara nie wygląda jeszcze tak, jakbyśmy tego chcieli. Wiemy, że damy sobie radę.

Pomimo letniej nawałnicy, w tym roku udało się zrobić wiele. Przede wszystkim stajnie. Ta główna wygląda już prawie tak, jak wymarzyli sobie Scarlett i Piotr. Przestronne ganki, nowiutkie boksy dla koni, automatyczne poidła. Tylko jeszcze brakuje lamp i światła, bo po starej instalacji elektrycznej nie ma już śladu - wszystkie kable złodzieje wyrwali ze ścian. Tara pomału cichnie. Zostają ci najbardziej związani z tym miejscem.

- Pierwszy raz przyjechałam do Scarlett, gdy miałam 15 lat - wspomina Karolina, w tej chwili studentka. - Miałam oczywiście chwile zniechęcenia, wyjeżdżałam, ale po pewnym czasie znowu wracałam. Teraz już jestem tu na stałe. Jest ciężko, ale wystarczy, że któryś z koni wyciągnie łeb, położy na ramieniu i się przytuli. Nie ma większej nagrody i większej zachęty do pracy.

Ze stajni dochodzą odgłosy rżenia i stukotu kopyt. Tu nie ma świąt, nie ma wolnego. Każdego dnia trzeba wstać o szóstej i zająć się końmi. Dla tych najstarszych, najsłabszych trzeba przygotować specjalne jedzenie, dla reszty normalna, końska dieta. Potem jest czas na sprzątnięcie boksów, przegląd obejścia i tak mijają godziny. Byle do wiosny, do zielonej trawy i słońca, w którym można wygrzać krzywe grzbiety wygięte od pracy dla człowieka, który zamiast emerytury funduje rzeźnię.

Każdy może pomóc w leczeniu i utrzymaniu koni z Tary
Do tej pory Scarlett i Piotr wraz z wolontariuszami zaopiekowali się już ponad 300 końmi. W tej chwili w Tarze żyje ponad setka koni oraz nieco mniej innych zwierząt: krów, owiec, kóz, świń, kotów i psów. Wszystkie zostały wyrwane z rąk niegodziwych ludzi lub uratowane przez śmiercią w rzeźni. Przeprowadzony w tym roku remont w stajniach był możliwy dzięki odpisom 1% podatku, jaki możemy przekazać organizacjom pożytku publicznego. Wśród nich jest także Fundacja Tara - schronisko dla koni. Jest to największa tego typu placówka w Polsce. Konie, które tu trafiają, zostają w Tarze do końca życia. Jeśli możesz, to pomóż w ich utrzymaniu i leczeniu, i przekaż im swój 1%
PKOBP SA Oddział 3 we Wrocławiu nr konta: 75 1020 5242 0000 2902 0191 7236. Więcej informacji na temat Tary znajdziesz na stronie: www. fundacjatara.info

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski