Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Transatlantyk: podsumowujemy drugi dzień festiwalu

Jacek Sobczyński
Jacek Sobczyński
Kadr z "Play" Rubena Ostlunda
Kadr z "Play" Rubena Ostlunda AGAINST GRAVITY
"Reality" Matteo Garrone najciekawszym punktem czwartkowego programu na Transatlantyku

Ale dzień zaczął się od "Play" Rubena Ostlunda. Do najłatwiejszych ten film nie należy - psychodrama Szweda to ciąg długich ujęć, charakterystycznych dla kina Michaela Haneke. Powinowactw z austriackim mistrzem Ostlund zawarł zresztą w swoim "Play" więcej. Podobnie, jak u Hanekego pomimo pozornego braku akcji w powietrzu non stop wisi niesamowite napięcie a reżyser z chirurgiczną precyzją poddaje swoich bohaterów kolejnym, wyrafinowanym torturom.

Dlaczego wyrafinowanym? Bo trójka nastolatków sama się na nie godzi. Dobrowolnie zgadzają się pójść z grupką imigrantów - dresiarzy. Ci drudzy cały czas powtarzają, że nie chcą ich okraść, ale poprzez psychiczny nacisk zmuszają chłopców do brania udziału w serii upokarzających zawodów. Trofea - komórki, iPody, portfele - prędzej czy później muszą trafić w ręce silniejszych.

Co zadziwia w "Play" najbardziej to chłodny dystans reżysera. Kamera przez cały czas stoi jakby z boku, bardziej podgląda, niż ogląda, nigdy nie ogarnia całego planu. Ostlund przybrał pozycję dorosłego, ledwie z oddali przypatrującego się wyczynom grupki dresiarzy. I zadaje pytanie: dorośli, gdzie byliście, gdy na waszych oczach dzieci okradają i biją swoich rówieśników? Czemu, do cholery, baliście się zareagować?

"Play" nie zobaczymy już na Transatlantyku, ale nic straconego - film Rubena Ostlunda trafi do polskich kin 5 października.

Daty swojej polskiej premiery nie ma jeszcze za to "Reality" Matteo Garrone, laureat Grand Prix, drugiej co do ważności nagrody tegorocznego festiwalu filmowego w Cannes. Ta nagroda obiła się zresztą dużym echem w kinowym środowisku. Grand Prix podzieliło krytyków - obok zafascynowanych nowym filmem Garrone wielu było i takich, którzy narzekali na to, że laur otrzymała sztampowa, dawno przeterminowana bajeczka.

Zupełnie nie dziwię się tym, którzy nie kupują konwencji Matteo Garrone, w końcu "Reality" bardzo mocno ociera się o kicz. Stylistyczna wolta włoskiego reżysera jest zdumiewająca; po paradokumentalnej "Gomorrze" "Reality" wygląda niczym rozbuchany spektakl. To baśń, ale taka o ludziach stąd - główny bohater, neapolitański handlarz rybami Luciano marzy o wejściu do domu Wielkiego Brata. Wydaje mu się, że pomyślnie przeszedł eliminacje, ale telefon jakoś nie dzwoni. Luciano ma wrażenie, że mimo tego wciąż obserwują go przebrani pracownicy telewizji, postanawia więc nieco podrasować swoje życie. Na dobry początek rozdaje część sprzętów domowych okolicznym bezdomnym...

Będziecie się na "Reality" śmiać niczym na dobrych filmach Chaplina, bo Luciano pomimo aparycji seryjnego mordercy (odtwarzający go naturszczyk Aniello Arena to w "cywilu" więzień z wieloletnim wyrokiem) ma w sobie sporo z smutnego trampa - marzyciela, śniącego o szklanych domach. No ale nikt tak jak Włosi nie potrafi zderzyć z sobą baśniowego sztafażu z czystym, rzeczywistym i dotykającym bohaterów co kroku dołem. Marzenie Luciano zrealizuje się, choć w dość przewrotny sposób. A gdzieś tam z tyłu znajduje się cała barwna panorama Neapolu, miasta zżeranego przez kryzys, ale trzymanego przy życiu dzięki witalności jego mieszkańców. Krzykliwi, wiecznie gadający bohaterowie, galeria włoskich mamm - starowinek to przecież znakomite, humorystyczne samograje. Garrone wyciska z nich ile wlezie, przez co dość tragiczny wymiar losów obłąkanego na punkcie telewizji Luciano błyszczy komizmem.

Czy teza jakoby Fellini mógł nakręcić taki film, gdyby żył w dzisiejszych czasach jest zbyt śmiała? Nawet jeśli tak, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że bajkowe "Reality" bardzo przypadłoby wielkiemu FeFe do gustu.

Przy tak dużych produkcjach dwie pozostałe dzisiejsze premiery prezentują się skromnie, co nie znaczy, że to dzieła niewarte uwagi. "Misiaczek" Madsa Matthiesena czule pochyla się nad kulturystą (w tej roli autentyczny strongman Kim Kold), który pod wielką masą mięśni kryje równie wielkie serce. Niestety, wrodzona nieśmiałość i uzależnienie od zaborczej matki nie pozwalają mu znaleźć miłości. Z kolei bohaterka "Pokonać lęk" Montxo Armendariza przepracowuje duchową traumę, wywołaną ciężkim dzieciństwem ofiary molestowania seksualnego ze strony własnego rodzica. Dwa filmy, dwie zniszczone postaci, dwoje złych rodziców. Kto pomyślałby, że sobowtór komiksowego Hulka i wrażliwa studentka mogą tak dobrze się uzupełniać? "Misiaczka" możemy jeszcze złapać w sobotę w Muzie (godzina 18.15). "Pokonać lęk" obejrzymy w ten sam dzień, ale o innej godzinie (11.30) i w Multikinie 51.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski