Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żołnierz 60 Pułku Piechoty pisał wojenny pamiętnik [ZDJĘCIA]

Marek Weiss
Stefan Rybak zapisywał wszystko, co widział. Nawet w obozie w Oświęcimiu. Podczas wojennej tułaczki cztery razy bezpośrednio otarł się o śmierć.

Stefan Rybak urodził się w roku 1900, zatem jego życie przypadło na wszystkie zakręty XX wieku. MIał zaledwie 18 lat, gdy wstąpił do oddziałów powstańczych. Później w szeregach 60 Pułku Piechoty wziął udział w wojnie polsko – bolszewickiej, dochodząc aż pod Kijów. Po powrocie z frontu został żołnierzem zawodowym. W 1939 roku po raz kolejny przyszło mu walczyć o ojczyznę. Ze swoją jednostką przeszedł cały szlak bojowy, łącznie z Bitwą nad Bzurą. Po kapitulacji Warszawy uciekł z kolumny jeńców i wrócił do Ostrowa. Podjął pracę w Fabryce Wagon. Tam w marcu 1941 roku został aresztowany. Wszystko, co się później wydarzyło skrzętnie spisywał, dzień po dniu, w swoim kalendarzyku. Jego koleje losu poznajemy więc na podstawie dokonywanych na bieżąco notatek. Mają więc wymiar bardzo osobisty i autentyczny. Nie są obciążone lukami w pamięci, jak mogłoby być w przypadku spisywania wspomnień dopiero po latach.

Ostrowianin został aresztowany wraz z kolegami, którzy jak on służyli przed wojną w Wojsku Polskim. Prosto ze swojego stanowiska pracy żandarmi zawieźli go do szkoły im. Królowej Jadwigi, skąd po trzech dniach przeżytych o suchym chlebie wraz z innymi zatrzymanymi trafił do obozu przejściowego w Skalmierzycach.

- Przemówiono do nas, podzielono na duże części i wprowadzono do cel, które kiedyś były magazynami i aresztem. W celach brud nie do opisania. Trochę barłogu i nic więcej. Odebrano nam wszystko, także żywność i papierosy. Jesteśmy goli, pozbawieni przykrycia, okropnie daje nam się we znaki cementowa posadzka – napisał w Skalmierzycach Stefan Rybak.
14 maja przed obóz zajechały samochody policyjne i wszystkich zabrano na stadion w Ostrowie. Gdy dołączyli więźniowie z innych miast kolumna ruszyła na dworzec. O godzinie 17 pociąg ruszył na południe. Natychmiast rozeszła się wiadomość, że skoro ten kierunek to znaczy, że Oświęcim… Mijając Park 3 Maja Rybak dostrzegł jeszcze swój dom i zobaczył żonę. Także i ona go zauważyła. Wyciągnęła ręce i wołała, ale zaraz zniknęła mu z oczu, bo pociąg przyspieszył.

Plotki okazały się prawdą. Przed północą pociąg dociera do Oświęcimia. Następuje ustawianie więźniów, przeliczanie, prowadzenie do obozu przy pomocy kijów. Lokują wszystkich w jednym z niewykończonych baraków. Rano łaźnia i nadawanie numerów. Jemu przypada numer 35589. Dostaje się na blok karny, który sąsiaduje ze ścianą śmierci. Już pierwszego dnia jest świadkiem egzekucji, którą z przerażeniem obserwuje przez szparkę.

- Delikwenta wyprowadzają nago z łazienki, na lewej nodze napisany numer ołówkiem. Podprowadzają pod ścianę śmierci, pomalowaną na czarno. Stawiają go twarzą do niej, pada strzał z tyłu w głowę i trup gotowy. Dobiega dwóch oczekujących sanitariuszy, chwytają za nogi i ręce, układają na wóz i znów następny. Po takim widowisku nie mogłem przez kilka dni ani jeść ani spać – napisał w pamiętniku.

Po pięciu dniach zostaje przeniesiony na blok 19. Stąd jest dowożony do pracy. Pobudka o 3.30, marsz na dworzec, skąd odbywa się jazda wagonami. W każdym po 100-120 ludzi. Po wysiadce znów 3-kilometrowy marsz do miejsca pracy. Dostał się do pracy ogrodniczej. Ponieważ znał się na tym, otrzymał 20 ludzi i utworzył swoją grupę. Droga powrotna wygląda tak samo. Do obozu więźniowie docierają późnym wieczorem. I tak każdego dnia. Po kilku tygodniach Stefan Rybak pisze, że czuje się bardzo zmęczony. Nie tyle pracą, ile oglądaniem całej otoczki. Gdzie się nie obrócił, widział bicie, krew i śmierć.

Pod koniec czerwca 1941 roku zachorował na tyfus i trafił do rewiru, czyli obozowego szpitala. Przeleżał tam dwanaście dni w gorączce, wśród umierających. Przetrwał dzięki temu, że opiekował się nim lekarz z jego transportu. Przynosił mu napoje wzmacniające i odżywczą dietę. Gdy zjawiła się komisja SS i nakazała wyprowadzić chorych, wziął go pod rękę i sprowadził na dół, ale zamiast do samochodu, skierował go do łazienki. Tam ubrał go w spodnie i marynarkę po czym wepchnął go na teren obozu. Tam ktoś go podniósł z ziemi i tak dotarł na blok, gdzie zdołano go ukryć. Rybak był bodaj jedynym pacjentem, który ocalał. Wszyscy pozostali trafili do gazu, bo czyszczono rewir, przygotowując miejsce dla następnych chorych. Nie zapamiętał nazwiska swego wybawcy, dzięki któremu uniknął komory gazowej. Nigdy więcej już go nie spotkał.

Gdy 17 września z obozu uciekło dwóch więźniów, konsekwencje dla całej reszty były bardzo surowe. A zwłaszcza dla brygadzistów, wśród których był Stefan Rybak. Podczas apelu ukarano ich chłostą. Potem na komendę musieli wykonywać żabki, padnięcia i powstania. Gdy robili to zbyt wolno, strażnicy nie żałowali gumowych pałek ani trzonków od łopat. Na koniec komendant stanął przed frontem i oznajmił, że wszyscy kapo i brygadziści oraz co dziesiąty więzień zostaną rozstrzelani za to, że nie upilnowali zbiegów. Ostrowianin pogodził się już ze śmiercią.

- Odmawiam ,,Pod Twoją obronę’’ i widzę już cały mój dom w żałobie. Stoję w pierwszym szeregu i patrzę uporczywie w oczy temu, który wydał wyrok na nas. Widzę jakąś walkę wewnętrzną u niego. Chodzi wzdłuż frontu, pali jednego papierosa za drugim. Naraz odwraca się absolutny pan życia i śmierci do nas i pada komenda ,,na bloki, marsz!’’ - opisuje autor chwile zwątpienia i nagłej, niewytłumaczalnej odmiany, dzięki której przeżył.

W kolejnych tygodniach z przerażeniem obserwował kurczącą się coraz bardziej grupę swoich znajomych. Niemal wszyscy z nich byli ludźmi zdrowymi, w sile wieku. Wydawało się, że przetrzymają ten okres katorgi i męczarni. Tymczasem w ciągu zaledwie pierwszych pięciu miesięcy z 35-osobowej grupy z Ostrowa przy życiu została już tylko szóstka.

W marcu 1942 roku Stefan Rybak zostaje wytypowany do transportu, a dwa dni później z tysiącem innych więźniów rusza pociągiem na zachód. Trafia do obozu w Buchenwaldzie. Pracuje tam najpierw przy kopaniu fundamentów pod fabrykę broni i sprzętu wojennego, potem przy budowie torów. Mijają długie miesiące, w czasie których wszyscy więźniowie z coraz większym napięciem śledzą posunięcia wojsk radzieckich.

- Niemcy nie wierzą w zwycięstwo swojego wodza, a w szczególności od chwili zamachu na jego osobę. Jak grom z pogodnego nieba spada na nas wiadomość o inwazji angloamerykańskiej. Widzimy bliską naszą wolność. A jednak trwa to tak długo, że zdaje się dla nas wiekami – napisał autor.

24 sierpnia 1944 roku lotnictwo alianckie zbombardowało obóz w Buchenwaldzie. On ocalał, ponieważ w tym czasie był w terenie, przy konserwacji linii kolejowej. Nalot trwał 18 minut. Zginęło w nim 700 osób, zarówno więźniów, jak i wartowników. Od tego czasu zmieniło się postępowanie w stosunku do więźniów, a szczególnie do Polaków. Doceniono, że po nalocie nieśli pomoc wszystkim rannym, bez względu na narodowość, nawet esesmanom. Był 26 marca 1945 roku, kiedy więźniowie po raz pierwszy usłyszeli dalekie strzały artyleryjskie. Wydawało się, że wolność jest kwestią dni, ale komendant postanowił ewakuować obóz. Nastąpił wymarsz do Weimaru, skąd cały transport ruszył pociągiem na północny wschód. Ujechano zaledwie 18 km, gdy nalot zniszczył lokomotywę. Dalej maszerowano pieszo przez Jenę i Eisenberg. Dwa razy przesiadano się do pociągów, by w końcu dotrzeć do obozu we Flossenburgu. W jednym bloku zakwaterowano 1600 osób. Nie na długo, bo 17 kwietnia nastąpiła kolejna ewakuacja. Jej warunki były skrajnie trudne.

- Po czterech dniach ucieczki zasłabłem i osunąłem się na ziemię, wyczerpany głodem i nadludzkim wysiłkiem. Takich ludzi rozstrzeliwano na miejscu. Już esesman podchodzi do mnie z karabinem w ręku, gotowy do strzału. Koledzy jednak podnoszą mnie, biorą ode mnie koc i chlebak. Mam jeszcze tyle przytomności, że wiem co mnie czeka i ostatkiem sił rozpinam kołnierz, aby dostać trochę powietrza. Podtrzymywany przez kolegów maszeruję dalej - pisze w notatkach.

Ze wspomnień wynika, że Stefan Rybak co najmniej czterokrotnie bezpośrednio otarł się o śmierć. Wreszcie 23 kwietnia mógł się przestać bać. W okolicach miasteczka Bering odzyskał wolność. Tej chwili doczekał tylko co czwarty więzień ewakuowany z Buchenwaldu. Przez kilka miesięcy po wojnie dochodził do zdrowia w obozach dla obcokrajowców. Podjął pracę przy wyładowywaniu paczek. Tesknił za domem, za rodziną, od której nie miał żadnych wiadomości.

- Człowiek nieraz dostaje obłędu, stale myśli są skierowane tam, gdzie nasi najbliżsi się znajdują. Ja tutaj jeszcze mam co jeść, a czy oni nie są głodni? - zastanawiał się.

Decyzja o powrocie do kraju nie była łatwa. Podjął ją, jak wynika z zapisków, dopiero pod koniec listopada 1945 roku.
- Mam już dość całej tej tułaczki - napisał.
Wracał do Polski całe dziesięć dni. W trakcie oczekiwania na pociąg musiał jeszcze zmagać się z ciężką chorobą. Ostatecznie przed drzwiami swojego domu w Ostrowie staje 8 grudnia, w święto Matki Bożej Niepokalanie Poczętej.

- Tego świątecznego dnia całą naszą rodzinę spotkało wielkie szczęście – wspomina syn autora wspomnień, Henryk Rybak.
Stefan wrócił do ZNTK, gdzie pracował aż do przejścia na emeryturę. Znalazł czas by w wieku dojrzałym realizować swoją pasję, jaką była turystyka. Organizował i prowadził wiele wycieczek krajoznawczych. Jego notatkami, leżącymi przez wiele lat w szufladzie, zainteresowała się mieszkająca w Warszawie wnuczka. Odczytała zapiski, uporządkowała je i opracowała. Całość jeszcze autoryzowała z dziadkiem. Dzięki temu powstał swoisty dziennik czasów wojny. Stefan Rybak, mimo przeżyć wojennych, które nadszarpnęły jego zdrowie, dożył wieku 87 lat.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski