Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

4. Pierwsza taka bitwa

Leszek Adamczewski
W "Dzień orła" niemieckie bomby zniszczyły na ziemi tylko drobną część sił powietrznych Wielkiej Brytanii
W "Dzień orła" niemieckie bomby zniszczyły na ziemi tylko drobną część sił powietrznych Wielkiej Brytanii Kadr z filmu "Bitwa o Anglię"
W naszym cyklu w 70. rocznicę Bitwy o Anglię piszemy o niezwykłych losach polskich lotników. Czas jednak dowiedzieć się, czym była i jak się potoczyła pierwsza w historii świata bitwa, która rozegrała się wyłącznie w powietrzu.

To była najdziwniejsza bitwa w historii. Całą stoczono tylko i wyłącznie za pomocą lotnictwa. Według Brytyjczyków Bitwa o Anglię trwała od 10 lipca do 31 października 1941 roku. Według Niemców - do maja 1941 roku. W rzeczywistości Niemcy całą zimę z 1940 na 1941 rok przespali... Zimą były zbyt trudne warunki, żeby latać nad Anglię. I ta była już zbyt silna, żeby pokonać ją z powietrza. A niewiele brakowało, żeby tę bitwę kilka miesięcy wcześniej przegrała. Wszystko zawdzięcza błędom Niemców: pewnego pilota, który zrzucił bomby nie tam, gdzie miał i... Hitlera.

Lew morski czeka
Na współczesnych mapach Niemiec nie zaznacza się tego miejsca. To nawet nie ruiny, ale porozrzucane po lesie kawałki żelbetu. Tyle tylko w lasach Schorfheide na północ od Berlina pozostało z Carinhallu, okazałej rezydencji marszałka Rzeszy Hermanna Göringa, który w państwie Adolfa Hitlera pełnił kilka najwyższych urzędów - od przewodniczącego Reichstagu po ministra żeglugi powietrznej Rzeszy. Był też głównodowódzącym Luftwaffe.

To tu 21 lipca 1940 roku spotkało się dowództwo niemieckich sił powietrznych. Kilka dni wcześniej na posiedzeniu Reichstagu Führer wygłosił przemówienie, w którym - jak mówił - "po raz ostatni odwołuję się do rozsądku" Brytyjczyków i naciskał, by Londyn zawarł z Berlinem pokój, na niemieckich rzecz jasna warunkach. Nie liczył jednak na sukces tej "pokojowej" polityki. Tego dnia awansował dziewiętnastu generałów na feldmarszałków, a Göringa na tylko dla niego utworzony stopień wojskowy - marszałka Rzeszy. I właśnie z tej okazji feldmarszałków i generałów Luftwaffe nowo mianowany marszałek Rzeszy zaprosił do Carinhallu.

Goście i jednocześnie podwładni Göringa znakomicie wiedzieli, że utrata wielu okrętów w kampanii norweskiej na tyle osłabiła Kriegsmarine, że nie na marynarkę, ale na lotnictwo spadnie odpowiedzialność za powodzenie inwazji. Że będą musieli wkrótce zniszczyć Królewskie Siły Powietrzne (RAF), by bez przeszkód ze strony samolotów wroga ochraniać niemiecką flotę inwazyjną.

Goście Göringa wiedzieli również, że Hitler nie wyda rozkazu do realizacji operacji ukrytej pod kryptonimem "Seelöwe" (Lew morski), zanim Luftwaffe nie zapewni czystego nieba nad kanałem La Manche.

Ale informacje nadchodzące znad kanału La Manche wcale nie napawały optymizmem. Tam już od kilkunastu dni trwały walki powietrzne i Niemcy ponosili w nich spore straty. Brytyjczycy również, co było o tyle ważne, że na początku lipca 1940 roku Niemcy dysponowali kilkakrotnie większą liczbą samolotów niż RAF. Każdy strącony samolot brytyjski przybliżał Rzeszę do zwycięstwa.

W lipcu i na początku sierpnia Luftwaffe wzięła na cel statki handlowe i porty brytyjskie nad kanałem La Manche, zwłaszcza Dover, które zyskało przydomek "przedsionka piekieł". W archiwach BBC zachowała się relacja radiowa z ataku samolotów Luftwaffe na płynący do Dover konwój. Jej polskie tłumaczenie nie oddaje dramatyzmu chwili, bo na papier nie można przelać emocji wypowiadanych słów i wymownych przerw między nimi.

Oto "goły" tekst tej relacji: Niemcy bombardują konwój na morzu. Jest siedem samolotów. Jeden zrzucił właśnie bombę, ale chybiła celu. Żaden statek z dziesięciu w konwoju nie został trafiony. Znów nadlatują. Widzimy jak bomby zrzucone z samolotu lecą wprost na nas. Nasze działa strzelają bez chwili przerwy. Trwa walka, słychać terkot karabinów maszynowych. Kolejna bomba. I jeszcze jedna. Żadna nie trafiła w konwój. Udało nam się zestrzelić messerschmitta. Właśnie spada do morza. Pierwsze zwycięstwo. [Samolot] spada, zaraz rozbije się o fale. To było piękne! RAF daje im popalić!". Nie wszystkie jednak potyczki kończyły się tak, jak ta z relacji dziennikarza BBC.
Hermann Göring feldmarszałków Luftwaffe zaprosił ponownie do Carinhallu 6 sierpnia. Marszałek Rzeszy przedstawił im w ogólnych zarysach założenia planu "Adlertag" (Dzień orła). Niemcy zakładali, ze w "Dniu orła" na ziemi zniszczona zostanie spora część brytyjskich samolotów. Liczyli też, że nieźle działające stacje radarowe zostaną na tyle uszkodzone, iż przestaną dostarczać dowództwu brytyjskiemu informacji o pozycjach i ogólnej liczbie samolotów Luftwaffe zbliżających się do wysp brytyjskich. Głównym celem tych serii uderzeń na infrastrukturę RAF było zmuszenie brytyjskich dywizjonów do uwikłania się w walki powietrzne, w których poniosą dotkliwe straty.

Na krawędzi końca
13 sierpnia 1940 roku początek uderzenia Niemców był pechowy. Poranne kłopoty z łącznością spowodowały rozproszenie kilku niemieckich dywizjonów, ale południowy atak był imponujący. Podobnie było w następnych dniach. Ataki na lotniska, stacje radarowe, zakłady lotnicze i stocznie obu stronom przynosiły coraz większe straty.

Dla Brytyjczyków sytuacja stała się nadzwyczaj poważna. Nadal strącali więcej samolotów, niż sami tracili, ale w drugiej połowie sierpnia doszli do punktu, w którym utrata jednego jeszcze samolotu, śmierć lub poważne rany jednego jeszcze pilota oznaczać mogą przegraną w bitwie o Anglię.

Gdy 17 sierpnia wieczorem samoloty niemieckie wróciły do swych baz w okupowanej Francji, dla wszystkich zainteresowanych - od Göringa, przez śmiertelnie wyczerpanych pilotów, po personel naziemny - było już jasne: RAF nie został pokonany. "Dzień orła" przyniósł im porażkę, chociaż meldunki wywiadu hitlerowskiego mówiły, że Brytyjczykom pozostało zaledwie około 300 samolotów o w miarę pełnej wartości bojowej.

W rzeczywistości Brytyjczycy dysponowali w tamtych dniach około 600 sprawnymi maszynami, a kolejne opuszczały fabryki zbrojeniowe. Ale co z tego, skoro piloci byli skrajnie wyczerpani? To mógł być koniec Anglii.

Cztery dni później błahy z pozoru incydent spowodował jednak, że losy Bitwy zostały odwrócone. Mimo wyraźnego zakazu Hitlera jeden z samolotów Luftwaffe omyłkowo zrzucił bomby na Londyn. Brytyjczycy na atak na cywilów odpowiedzieli nocnym bombardowaniem Berlina (mało skutecznym zresztą). Wściekły Hitler zdecydował więc, że zamiast dobić umierające lotnictwo Anglii, Luftwaffe ma skupić się na bombardowaniu angielskich miast. I to był drugi błąd.

Gdy nad Londyn leciały eskadry bombowców Luftwaffe, Królewskie Siły Powietrzne otrzymały czas na oddech. To był jednak kosztowny czas: zginęło 44 tysiące cywilów. Jednocześnie jednak Anglia straciła "zaledwie" 544 pilotów (wśród nich 29 polskich pilotów, a w sumie 144 walczących - większość, bo aż 81, latała w dywizjonach brytyjskich). Dla Niemców statystyki były znacznie gorsze: zginęło ich 2500 lotników, a 1000 zostało rannych lub wziętych do niewoli. Stracili też 1733 samoloty. Brytyjczycy: 915 samolotów. To było prawie 1,5 razy więcej maszyn niż... mieli w momencie rozpoczęcia Bitwy. Ale ich przemysł był tak wydajny, że produkował znacznie więcej maszyn. Niemiecki - odwrotnie. Bitwa o Anglię stała się początkiem końca niemieckiego lotnictwa - o czym Hitler, rok później atakując Związek Radziecki, miał się boleśnie przekonać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski