Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barwy PRL, czyli Wypusia, Stulek, Smakosz

Marek Zaradniak
Kto dzisiaj wie, co to były mobilne punkty sprzedaży alkoholu? Nie było problemu ze zdobyciem alkoholu w nocy...
Kto dzisiaj wie, co to były mobilne punkty sprzedaży alkoholu? Nie było problemu ze zdobyciem alkoholu w nocy... Waldemar Wylegalski
Każda publikacja o czasach PRL zasługuje na uwagę. Bo jeżeli uczestnicy czy obserwatorzy tamtego czasu nie zdadzą relacji, to kto? - pyta Wojciech Makowiecki, współautor książki „Szczelbaczechowa. Co było, a nie jest”

Sześciu autorów: Janusz Beger, Marian Golka, Jacek Juszczyk, Roman Kordziński, Krzysztof Szkurat i Pan napisaliście książkę „Szczelbaczechowa...” Skąd ten tytuł?
Kiedy zakończyliśmy nasze rozmowy i książka była właściwie gotowa z tytułem „Poznań artystyczno-towarzyski lat 70/80 zeszłego wieku” stwierdziliśmy, że jest on mało chwytliwy i trzeba potencjalnego czytelnika zaskoczyć, zaciekawić, żeby chciał przynajmniej wziąć książkę do ręki. Jacek Juszczyk przypomniał strzelbę z „Wiśniowego sadu” Czechowa, która pojawia się w pierwszym akcie, żeby w ostatnim wystrzelić, nie czyniąc nikomu krzywdy. Taki był też nasz zamiar, żeby pokazywać historyjki, sytuacje i ludzi z sympatią, nie krytykując i nie oceniając. Aby było śmieszniej i intrygująco, napisaliśmy tytuł fonetycznie.

Koncentrujecie się głównie na galeriach i teatrze, zabrakło mi w książce życia muzycznego.
Gdy przed rokiem zaczęliśmy zapisywać nasze rozmowy, opowiadaliśmy różne historie z różnych wydarzeń, także muzycznych. Wspominaliśmy wspaniałe koncerty w filharmonii i Teatrze Wielkim, na przykład Teresy Żylis-Gary czy konkursy Wieniaw-skiego, ale też występy Ewy Demarczyk, Niemena i wielu innych. I te wydarzenia pojawiają się na kartkach książki, ale niewątpliwie więcej miejsca poświęcamy życiu plastycznemu i teatralnemu. Dlaczego? Wszyscy w jakimś stopniu byliśmy związani z ludźmi teatru i plastyki; ja i Janusz Beger pracowaliśmy w galeriach, profesor Jacek Juszczyk, lekarz, był w latach 1962-1989 recenzentem plastycznym w „Gazecie Poznańskiej”, Marian Golka, socjolog, od lat zajmuje się rynkiem sztuki, mecenas Krzysztof Szkurat prowadził w swojej kancelarii galerię, Roman Kordziński był w środku środowiska teatralnego jako dyrektor Teatru Polskiego. Znamy się od przeszło 40 lat, spotykaliśmy się na premierach, koncertach, wernisażach, nie na końcu wcale - w knajpach. Mieliśmy wielu znajomych i przyjaciół w tych środowiskach, z którymi uczestniczyliśmy w niejednym spotkaniu, stąd duża część zapisków poświęcona jest życiu towarzyskiemu, które było ciekawe i wesołe. Ale nie zapominamy o ważnych spektaklach, wystawach czy księgarniach...

No właśnie księgarnie. Większość z nich zniknęła. Jest to więc też przewodnik po miejscach, których nie ma. Można z wami wędrować i wspominać, o to chodziło?
Przypomnienie miejsc, tak, ale też oddanie klimatu i kolorytu lokali czy księgarni, bo każde z nich miało swoją atmosferę, swoich bywalców, którzy ją tworzyli. Marian Golka prowadzi nas po kawiarniach i księgarniach, pisząc z nostalgią i żalem, że nie ma na Starym Rynku kultowego Antykwariatu czy Literackiej, gdzie spotykaliśmy się, dyskutując o literaturze iberoamerykańskiej czy nowej fali francuskiej. Zależało nam szczególnie, aby przywołać miejsca wtedy bardzo znane, żeby nie powiedzieć kultowe.

Czyli?
Na przykład restaurację Smakosz, która była miejscem niezwykle popularnym nie tylko w środowiskach artystycznych, ale również wśród przedstawicieli palestry czy środowiskach akademickich. Podobnie zresztą jak słynna Moulin Rouge na Kantaka, w której za barem królował pan Leon.

A które błyskawicznie zniknęły na fali przemian.
Tak jak wiele innych lokali, klubów czy pracowni artystów. Tym ostatnim poświęcam dużo stron , podobnie jak Klubowi Plastyka, ostatniemu takiemu reliktowi PRL-u w Poznaniu. Kto w nim nie bywał?! Pełniąc funkcję Klubu Środowisk Twórczych, był miejscem spotkań przy wódeczce plastyków, jak ich wtedy nazywano, spośród których prym wodzili tak różni osobowościowo i artystycznie twórcy, jak Tadeusz Kalinow-ski i Stanisław Mrowiński ; pisarzy i poetów, na czele z jednej strony z Włodkiem Ścisłow-skim, z drugiej z poetą totalnym, jakim był Andrzej Babiński; dziennikarzy i aktorów, z tych ostatnich najczęściej bywali „Żużu” Zembrzuski i Olek Błaszyk, zaglądali także często lekarze z pobliskiego Szpitala Strusia i młodzi naukowcy z Instytutu Zachodniego. Ponadto kręcili się wokół nich różnego rodzaju autoramentu grafomani, niedoszli muzycy i dość liczna grupka stałych bywalczyń, bez których trudno sobie wyobrazić życie klubowe. Zależało nam na odtworzeniu charakteru tego i podobnych miejsc, bez których życie wówczas byłoby smętne, a do końca takie nie było.

Właśnie, a jakie było? Płynęło szybciej czy wolniej niż teraz? Jaka atmosfera panowała w środowiskach artystycznych?
Przede wszystkim płynęło inaczej, teraz wydaje się nam, że za szybko, od spotkania do spotkania, od miejsca do miejsca...Ludzie kultury, a nie było ich przecież dużo, widywali się w tych samych miejscach; wszyscy się znali, kontakty i znajomości nawiązywały się szybko, przede wszystkim chcieli być ze sobą i rozmawiać, niezależnie od polityki. Środowiska artystyczne nie były podzielone, miały miejsce różne animozje czy walki o wpływy, ale nie miały one charakteru konfliktu. On zaczął się pojawiać po stanie wojennym Jaruzelskiego. Elementem wyciszającym trudne sytuacje i integrującym były miejsca, takie jak Smakosz czy Klub Plastyka oraz postacie, na przykład „Stulek” Hebanowski czy Boss-Gosławski oraz - zachowując odpowiednie proporcje - słynna „Wypusia”, pani Teresa Wypusz, u której o każdej porze nocy można było znaleźć płyny rozweselające.

„Wypusia” była więc wolnorynkowym uzupełnieniem braków państwowego handlu, który kazał zamykać sklepy o 21., a pić się chciało.
Pomysłowość spragnionych znajdowała niekonwencjonalne rozwiązania, o których z niezwykłą znajomością rzeczy pisze Krzysztof Szkurat. Kto dzisiaj wie, co to były mobilne punkty sprzedaży alkoholu, tzw. meliny? Funkcjonowały w stałych miejscach, m.in. na ul. Głogowskiej, na Półwiejskiej, nie było problemu ze zdobyciem alkoholu w nocy. Jeżeli dodać do tego „Wiarusa”, „Metalowca” czy „Diablicę” na Mostowej to otrzymamy urozmaicony obraz, jaki oferowało bogate zagłębie piwno-alkoholowe Poznania. Warto przeczytać jego tekst „Gdzie się w Poznaniu jadało, piło...”, żeby przekonać się, że kuchnia lokali gastronomicznych nie była wcale uboga, jak zwykło się sądzić. Jedno nazwisko przewija się w historii poznańskich lokali tego czasu: Franciszka Dybizbańskiego, który prowadził restaurację w Domu Turysty na Starym Rynku, Klubową na Armii Czerwonej i na końcu Myśliwską na Libelta, w każdej z nich oferując urozmaicone menu i smaczne potrawy. Miał swoich stałych klientów, którzy podążali tropem lokali, które obejmował. Należał do nich m.in. Staszek Mrowiński, który narysował kilka jego karykatur, jedna z nich zamieszczona jest w książce.

Zatrzymajmy się przy Mrowińskim...
Był najbardziej rozpoznawalną postacią środowiska plastycznego, z wielu zresztą powodów. Miał stałą Galerię w „Expressie Poznańskim”, w której zamieszczał karykatury znanych poznaniaków. Często można było go spotkać szybko przemierzającego ulice od Wielkiej, gdzie miał pracownię, przez Stary Rynek, tu zatrzymywał się w Klubie Plastyka na piwo, potem podążał do drukarni na Zwierzynieckiej, by na końcu znaleźć się w Prasie na Grunwaldzkiej. To był taki brat-łata, przyjazny ludziom, którzy mieli ciekawe zainteresowania, np. kaktusami, muzyką czy ex librisem. Ładnie wspominają go Adam Kochanowski i Janusz Beger.

Dwie postacie są szczególnie wypunktowane, to Kazimierz Grochmalski i Ewa Polony, którym poświęcone są oddzielne rozdziały.
Dodałbym do nich profesora Andrzeja Kurzawskiego, Romana Kordzińskiego czy Ildefonsa Houwalta i Jurka Piotrowicza. Cieszymy się, że do współpracy przy książce udało się namówić Romka Kordzińskiego i Kazia Grochmalskiego, którzy początkowo nie chcieli rozmawiać o sobie. Dlaczego wybraliśmy ich z wielu interesujących postaci świata teatralnego? Z prostego powodu - zostali trochę zapomniani, a ich dokonania zasługują na przypomnienie. Roman Kordziński wspaniale się otworzył, dzięki czemu otrzymaliśmy interesującą relację o jego sposobie pracy przy realizacji spektakli, wypowiada śmiałe opinie o aktorach, na przykład Krystynie Feldman, mówi o swoich fascynacjach polską literaturą i operą; jednym słowem poznajemy twórcę, jakiego nie znaliśmy. Uzupełnieniem są głosy Oli Linke i Jacka Zagajewskiego, którzy współpracowali z nim w Teatrze Polskim. Z kolei Kaziu Grochmalski odkrywa swoją prawdę o teatrze studenckim tamtego czasu, a ma coś do opowiedzenia, bo Teatr Maja, obok Ósemek, należał do najważniejszych scen w Polsce i w Europie. Obok „poważnych” tekstów o ludziach teatru lat 70/80. są lżejsze rozmowy z Barbarą i Markiem Ornochami o życiu towarzyskim Teatru Nowego (wspaniałe anegdoty o Sławie Kwaśniewskiej czy historyjka opowiedziana przez Tomka Kowalskiego o „Kruszynie”, prawie dwumetrowej tramwajarce, która statystowała u Wiśniewskiego) czy też teksty Lecha Raczaka o „Wypusi”i piciu. Może ktoś powiedzieć, że za dużo tego picia w naszych gawędach, ale tak było.

Do rozmów o Ewie Polony, Andrzeju Kurzawskim czy Piotrowiczu zaprasza Pan także osoby spoza waszego grona.
Chciałem, żeby opowieść o nich była wielogłosowa, wspomnienia osób różnych profesji, nie tylko z naszego podwórka. Ewę na przykład wspominają Janusz Purzycki, muzyk i Janusz Stranz, businessman, a Jurka Piotrowicza - Kasia Bartz Dylewicz, stomatolog i profesor Stefan Grajek, którzy go leczyli. Opowiadane przez nich historie i anegdoty wzbogacają i ożywiają wizerunek postaci. Podobnie jak przytoczona przez Adama Kochanowskiego anegdota o Ildefonsie Houwalcie, wybitnym malarzu i niezwykłym oryginale. Siedzi pewnego razu Ildek w Klubie Plastyka z przymkniętymi oczami, obok siedzą dwie młode dziewczyny, z których jedna mówi: „Wiesz, że tutaj piją nawet denaturat.” Na to Houwalt otwiera oczy i mówi: „A ja lubię denaturat”, i po chwili dodaje: „Tylko kupowanie jest krępujące”. Takie epizody, okruchy, fragmenty rzeczywistości dodają książce smaczku.

Wspominacie także kluby i galerie, które były miejscami kulturotwórczymi i odegrały ważną rolę w stanie wojennym, na przykład Wielka 19.
O klubach dużo opowiada Krzysztof Ranus, w wielu z nich organizował koncerty, a w Galerii Wielka 19 i „Słońcu” miał etat. Na Wielkiej rzeczywiście robiono w stanie wojennym transparenty Solidarności i drukowano podziemne pismo „Veto”. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń oparami farb, Krzysiu Gierszal i Jarek Maszewski zapłacili za to najwyższą cenę, zmarli na raka.

Nie zapominacie o kinach, które obok klubów cieszyły się ogromnym powodzeniem. To były złote lata wielu kinematografii, odbywały się przecież „Konfrontacje”, a DKF-y potrafiły ściągać najwybitniejsze filmy, świetnie działał „Kinematograf” w Pałacu Kultury prowadzony przez Jacka Jaroszyka.
Kluby barwnie przypominają Jacek Juszczyk i Marian Golka, bywalcy Nurtu, Aspirynki, Cicibora czy Dna; jak w nich życie muzyczno-erotyczne się kotłowało i jakie ciekawe spotkania miały w nich miejsce! Ja dodaję do nich jeszcze osiedlowe domy kultury, które prowadziły ożywioną i urozmaiconą działalność, że wspomnę Orbitę czy Pod Lipami, z których Ela Bednarek, „Ruda”, stworzyła prawdziwe centrum sztuki. Dzięki takim inicjatywom Poznań nie był nigdy szary. A kina? - Wspominamy niestety te, których już nie ma: wielkie, na kilkaset widzów, jak Bałtyk czy Wilda i małe, kameralne, jak Wartę czy Gwiazdę, które miały swoją atmosferę. Słusznie zauważyłeś rolę DKF-ów, których było w mieście kilka, a najbardziej znane to „Kamera” w Muzie i „Kinematograf”. Do tego ostatniego waliły tłumy na organizowane przez Jaroszyka retrospektywy reżyserów lub przeglądy kinematografii państw.

Jak Państwa książka ma się do wydanej wcześniej przez Ryszarda Daneckiego „Od Smakosza do Fregaty”?
Wspomnienia Ryszarda dotyczą wydarzeń od zakończenia wojny do lat współczesnych, większość ma miejsce w latach pięćdziesiątych/sześćdziesiątych, my opowiadamy o ostatnich dwóch dekadach PRL-u. Album Daneckiego pokazuje sytuacje i ludzi w kontekście autora, posiłkuje się on zresztą w dużej mierze przedrukami swoich tekstów prasowych. Jest więc ona w równym stopniu o postaciach, o których opowiada, jak o nim samym. W jego relacjach pojawiają się zazwyczaj osoby znane, my natomiast skupiamy uwagę nie na postaciach z pierwszego planu, lecz na osobach spoza oficjalnego życia, dziś zapomnianych, cieszących się wówczas małą „sławą” w nielicznych kręgach, nadających sens i znaczenie, paradoksalnej czasami i groteskowej rzeczywistości PRL-u. Każda publikacja o tym czasie zasługuje na uwagę. Oby pojawiły się następne, bo jeżeli nie uczestnicy czy obserwatorzy tamtego czasu nie zdadzą relacji, to kto?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski