Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cybernetyk podążający za mistrzem Ly Hong Thai

Danuta Pawlicka
Uczy, jak przechowywać i przenosić energię życia
Uczy, jak przechowywać i przenosić energię życia Archiwum
Gdyby Aleksy Repeko nie został usunięty z białoruskiej akademii nauk, gdzie był na etacie naukowca, nie mieszkałby dzisiaj w Polsce - pisze o mistrzu taoistycznego stylu walki Danuta Pawlicka.

Nie pracowałby jako informatyk w Poznaniu i nie mieszkał w Gnieźnie. Tęskni za rodzinnym Mińskiem, ale ćwiczenia, których się nauczył od chińskiego mistrza, pomogły mu osiągnąć spokój i równowagę ducha.

Dla młodego naukowca, jakim był Aleksy na Białorusi, kariera dopiero się zaczynała. Skończył Białoruski Państwowy Uniwersytet w Mińsku, który opuścił z dyplomem informatyka. Z powodzeniem zaliczył kierunek cybernetyczny w Narodowej Akademii Nauk Białorusi i zrobił doktorat ze sztucznej inteligencji. W Bułgarii dokształcił się na kognitywistyce, a na koniec zaliczył białoruski AWF. Zanim dobrze zapowiadający się doktorant rozwinął skrzydła, stracił pracę. W tym trudnym momencie, jak mówi, pomogła mu Polska. U nas szybko się odnalazł. Dzisiaj mieszka w Gnieźnie i pracuje w samym sercu Poznania, skąd widzi jak na dłoni pomnik Higei i poznaniaków nieustannie podążających przez plac Wolności. W takich chwilach myśli o "Rodzinie z Kung wszystkich taoistów" - sztuki walki ani twardej, ani miękkiej, ani pasywnej, ani agresywnej.

Spotkanie z mistrzem
Odbijając kilkanaście mil na północny wschód od Hong-Kongu stajemy twarzą przed szczytem Laufaushan. Dawniej był częścią Wietnamu. Dzisiaj, już pod inną nazwą, znalazł się w granicach Chin. W tym miejscu, w starożytnym klasztorze, narodził się taoistyczny wewnętrzny styl walki - Hong Gia Quyen La Phu Son.

- Chińczycy zamknęli klasztor i wypędzili mnichów, którzy rozproszyli się po świecie. Wielki mistrz osiadł na południu Wietnamu, gdzie znalazł spokój i mógł kontynuować swoje ćwiczenia - opowiada Aleksy.

Jednak i tutaj komuniści dopadli mnicha, tym razem już spod innego sztandaru. Syn i następca, bardzo sędziwego już wtedy mistrza, wyemigrował do USA. Kilku uczniów poszukało szczęścia bliżej - na Ukrainie, Białorusi i w Rosji.

- Ja ich spotkałem w Mińsku. Pierwszy raz zetknąłem się z ćwiczeniami na otwartym powietrzu, co wtedy budziło wielką ciekawość, ale jeszcze to mnie specjalnie nie interesowało. Taki moment przyszedł później - wspomina.

Dopiero gdy w stolicy Białorusi pojawił się Ly Hong Thai, wspomniany już syn ostatniego wielkiego guru starożytnego taoistycznego systemu, Aleksy doznał prawdziwego olśnienia. Już wiedział, że to jest to, czego być może szukał przez całe życie. Teraz ten mistrz jest ostatnim żyjącym człowiekiem na świecie, który trafił w wieku sześciu lat do klasztoru, będącego jeszcze przed zaborem komunistów. W klasztornych murach, których w tym czasie nie opuścił nawet na chwilę, doczekał się dwunastych urodzin. Dzisiaj już nikt poza nim nie wie, w jakich warunkach tam się żyło i ćwiczyło.

Powrót do przeszłości
Aleksy Repeko był na górze Laufaushan. Był też w świętym klasztorze służącym Chińczykom zupełnie do innych celów. Pojechał tam razem z Ly Hong Thai i setką jego uczniów zebranych z kilku krajów.

- Wiedziałem od mistrza, że były tam wyjątkowo surowe warunki. Sześcioletni mnich, który tam wstępował, nie był wypuszczany wcześniej, dopóki nie osiągnął mistrzowskiego poziomu. Trwało to wiele lat. Nikt go nie pilnował, nie dopingował, nie kontrolował. W zasadzie to było tak, że ćwiczył tak długo, aż ktoś nie przyszedł i dał mu znak, żeby przestał - relacjonuje opowieść swojego mistrza.
O latach ćwiczeń można mówić tylko w przybliżeniu. Nie liczono upływających dni. Każdy z mnichów miał jaskinię, która była dla niego całym światem. Tam żył, śpiąc na... stojąco.

- W jednej z takich jaskiń, które mijaliśmy, Ly Hong Thai zatrzymał się, oparł się o ścianę i widziałem, jak się zmienia na twarzy. Powiedział, że tutaj jest jego prawdziwy dom i gdyby mógł, pozostałby w nim na zawsze. Był tam po raz pierwszy od 40 lat - snuje wspomnienia Białorusin.
Kiedy w którymś momencie padło zdanie, iż jeden dzień spędzony w takiej jednoosobowej celi wykutej w skale, która jest naładowana energią wielu pokoleń, znaczy więcej niż kilka lat treningu, wpadł na szatański pomysł. A gdyby tak zostać na jedną noc i poczuć "chi" (energię życia), która nieustannie tutaj krąży mimo obecności nieprzyjaźnie nastawionych Chińczyków?

I zrobił to! Namówił do tego jeszcze dwóch innych uczestników i, oczywiście nielegalnie, ukryli się tak, żeby nikt ich nie zobaczył. Turyści i strażnicy chińscy wyszli. Cała trójka zajęła pieczary, czekając, co będzie dalej.

- Najpierw poczułem wszechogarniającą ciszę, niezwykłą, jakiej nigdy przedtem nie miałem okazji doświadczyć. Medytacja nie daje takiej ciszy. Potem, ćwicząc cały czas, zdałem sobie sprawę, że do mojej głowy dociera chaos dźwięków i nieskoordynowanych myśli. Ciągły, narastający natłok myśli. To było trudne do zniesienia. Dopiero wtedy zrozumiałem, że powinienem przestać zamartwiać się pewnymi rzeczami... - opowiada.

Aż do świtu nie zmrużył oczu i nie przestał trenować. Na stojąco. Pamiętał, że to wytrzymywali sześcioletni chłopcy. Wytrwał i, jak zapewnia, to był zwrot w jego podejściu do treningów.

Treningi do końca życia
Nie chciał ćwiczyć Kung-Fu, bo nie interesowała go twarda strona systemu, walki nastawionej na skuteczność. Zrozumiał, że nie musi tego robić. Mistrz tego nie wymaga. Filozofia jego treningów zmierza do uczenia się, jak przechowywać i przenosić energię życia. Przy niewielkim wysiłku fizycznym, który polega na trenowaniu kości i ścięgien, osiąga się niezwykłą moc. Przed Aleksym jeszcze bardzo długa droga. Właściwe nie ma ona końca. Podąża tropem spotkań z mistrzem Ly Hong Thai. W listopadzie po raz szósty pojedzie na południe Wietnamu, gdzie znów zbierze się setka ludzi. Z wielką atencją mówi o swoim przewodniku pół krwi Chińczyku i pół krwi Wietnamczyku, który na rodzinę zarabia akupunkturą jako lekarz. Styl walki, którego uczy, nie jest źródłem zarobku. Od lat pomaga narodom azjatyckim, ilekroć dotknie je jakiś kataklizm lub ekonomiczny kryzys.

- Kiedyś pozostawił na stole złoty, kosztowny zegarek. I wyszedł. Nigdy po niego nie wrócił. Pokazał nam, jak niewielkie znaczenie mają dla niego materialne rzeczy - mówi Alex, któremu ćwiczenia dają poczucie niemal euforii.

Bez względu na to, gdzie pracujesz i jak zmęczony wstajesz od maszyny czy od biurka, opuszczasz to miejsce wypoczęty i zadowolony. Jeżeli osiągnąłeś ten stan ciała i umysłu, to znaczy, że idziesz dobrą drogą. Aleksy Repeko czuje, że wkroczył na właściwą ścieżkę. Ćwiczenia, które powtarza codziennie bądź co drugi dzień dają mu cudowną "lekkość bytu". Demonstruje, jak rozciąga, napina i rozkręca ścięgna na przedramieniu, niemal nie dotykając mięśni. Tak właśnie ma być. Nigdy nie będzie "mięśniakiem" o grubym karku i przerośniętych bicepsach. Nie nosi czarnego pasa, bo nie było ich w starożytnym klasztorze. Jest nauczycielem stylu, o którym zawsze informuje, iż nie uczy walki, lecz zrozumienia, kim jest człowiek: - Z punktu taoistycznego widzenia duch nie ma płci, więc trenować mogą również kobiety - tłumaczy.

Ciało nie jest najważniejsze, ale chorowite przeszkadza. Nie musi tym się martwić, bo ćwiczenia dają mu pełne zdrowie. Wie, jak można się pozbyć pewnych dolegliwości, bo wykorzystuje do tego przepływ "chi".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski