Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czerwiec'56: Bronią były butelki z benzyną...

Sławomir Kmiecik
Edmund Czeszak od młodych lat jest entuzjastą motoryzacji. To zdjęcie zostało wykonane już po Czerwcu 1956
Edmund Czeszak od młodych lat jest entuzjastą motoryzacji. To zdjęcie zostało wykonane już po Czerwcu 1956 Archiwum rodzinne Edmunda Czeszaka
W czasie Poznańskiego Czerwca 1956 butelki z benzyną były orężem zbuntowanych mieszkańców miasta przeciwko bezpiece i czołgom. Edmund Czeszak nosił puste flaszki z rozlewni piwa przy ulicy Dąbrowskiego. Starsi napełniali je paliwem i rzucali w gmach UB - pisze Sławomir Kmiecik

CZEKAMY NA WSPOMNIENIA!
Poniżej przedstawiamy kolejną opowieść w naszym cyklu, zainicjowanym z okazji zbliżającej się 55. rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956. Osoby, które chciałyby na łamach "Głosu Wielkopolskiego" opowiedzieć o swoim (lub swoich bliskich) udziale w tych wydarzeniach i udostępnić zdjęcia lub inne pamiątki, prosimy o kontakt pod numerem telefonu: 61 860 60 82 lub pod adresem e-mailowym: [email protected].
Można także zgłaszać się osobiście w redakcji lub przesyłać spisane relacje pod adres: "Głos Wielkopolski", ul. Grunwaldzka 19, 60-782 Poznań, z dopiskiem "Czerwiec 1956".

PRZECZYTAJ TAKŻE: 55. rocznica Czerwca 1956 - czekamy na wspomnienia!

PRZECZYTAJ TAKŻE: Czerwiec 1956: Lekarz w zranionym mieście

Bronią były butelki z benzyną...

Dla Edmunda Czeszaka bolesna konfrontacja z systemem komunistycznym, której wyrazem był Poznański Czerwiec 1956, zaczęła się 11 lat wcześniej - w listopadzie 1945 roku, gdy jego ojca - jadącego rowerem ulicą Głogowską - stratowała ciężarówka z sowieckimi żołnierzami. Byli najpewniej kompletnie pijani, gdyż zahaczywszy rowerzystę na poboczu drogi, wlekli go od Kopaniny aż do Górczyna.

Śmierć bliskiej osoby nigdy nie ma sensu, ale w przypadku rodziny Czeszaków było to odczucie szczególnie dojmujące, bo ojciec pana Edmunda szczęśliwie przetrwał wojnę i niemiecką okupację. A przeżył sporo...

W 1939 roku, krótko po wkroczeniu do Poznania wojsk III Rzeszy, został przymusowo zatrudniony przy budowie obozu przejściowego na Głównej. Od osadzonych tam więźniów potajemnie zabierał listy do rodzin, ale któregoś dnia zauważył to niemiecki strażnik i ojciec pana Edmunda trafił do aresztu. Po przesłuchaniu na gestapo został zwolniony, ale musiał codziennie meldować się na policji. Potem wywieźli go do Austrii na roboty przymusowe.

- Kiedy wrócił do domu, myślał, że zaczyna nowe życie, a tymczasem przyszła tak tragiczna śmierć - mówi ze smutkiem Edmund Czeszak, dodając, że utrata ojca bardzo zaciążyła na jego losach.

Gniew robotników

Po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 12, która mieściła się w barakach przy ulicy Rutkowskiego (obecnie Klaudyny Potockiej) Edmund Czeszak rozpoczął dalszą naukę w Zasadniczej Szkole Zawodowej przy ulicy Inżynierskiej. Ukończył ją w pamiętnym 1956 roku, zdobywając zawód tokarza.

- To nie był szczyt moich marzeń i ambicji, ale z uwagi na biedę w domu musiałem szybko zdobyć zawód i pójść do pracy - podkreśla.

ZOBACZ: ZDJĘCIE EDMUNDA CZESZAKA WYKONANE W LATACH 50.

Obowiązywały wtedy odgórne przydziały do przedsiębiorstw. Edmund Czeszak został skierowany do Wiepofamy przy ulicy Dąbrowskiego, lecz ze względu na zbyt młody wiek (miał wtedy niespełna 16 lat) nie chciano go zatrudnić. Poskutkowała dopiero opowieść o trudnej sytuacji materialnej rodziny i śmierci ojca. Dyrektor naczelny osobiście podjął decyzję o przyjęciu do pracy niepełnoletniego tokarza.

Zanim jednak Edmund Czeszak stanął przy maszynie, zdarzył się "czarny czwartek" 28 czerwca 1956 roku.

- Rano wyszedłem z domu przy ulicy Załęże i skierowałem się na przystanek tramwajowy przy ówczesnej ulicy Rokossowskiego (dziś Głogowskiej) - opowiada pan Edmund. - Chciałem zawieźć do Wiepofamy brakujące dokumenty i wyniki badań lekarskich.

Tramwaje już jednak nie kursowały, a ulicą kroczyli robotnicy, którzy krzyczeli: "Chcemy chleba!", "Chcemy sprawiedliwości!", "Chcemy wolności!". Szli szeroką ławą z ZISPO (Zakładów Cegielskiego) i zajezdni MPK, wszyscy w ubraniach i butach roboczych.
- Biła od nich siła i gniew. Ten widok zrobił na mnie niesamowite wrażenie, dostałem gęsiej skórki na całym ciele - wspomina Edmund Czeszak.

Oficer nie rozumie...

Niespełna szesnastoletni Mundek nie był jeszcze pracownikiem, ale poczuł się jednym z nich. Bez wahania dołączył do gęstniejącego tłumu, który rychło dotarł do mostu Dworcowego i głównej bramy Międzynarodowych Targów Poznańskich.

- Nasz marsz wywołał sensację wśród zagranicznych gości targowych - relacjonuje pan Edmund. - Robili nam zdjęcia i pytali zaniepokojeni, co się dzieje. Kilkanaście osób z tłumu protestujących poszło w kierunku głównej bramy MTP. My tymczasem zwartą grupą ruszyliśmy dalej w kierunku kina Bałtyk. Dotarliśmy do placu Stalina (dziś Mickiewicza), gdzie opodal mieściła się siedziba partii.

Gromadziło się tam coraz więcej osób, panowało ogólne poruszenie. Byłem bardzo podekscytowany, ale poszedłem dalej do Wiepofamy, żeby - mimo tej zawieruchy - oddać dokumenty w dziale kadr. Kiedy dotarłem na ulicę Dąbrowskiego, zobaczyłem, że z dachu i okien Ubezpieczalni Społecznej demonstranci zrzucają części stacji zagłuszającej audycje Radia Wolna Europa. Ludzie byli wzburzeni, ale nie chcieli dopuścić do niepotrzebnych dewastacji. Sam pomagałem przepchnąć tramwaj, aby nie został uszkodzony przez spadające części zagłuszarki.

W tym czasie od strony Ogrodów nadjechał zwiad na motocyklu z koszem. Kierowcą był żołnierz służby zasadniczej, a za nim siedział młody porucznik. Otoczyliśmy ich, a oficer dopytywał się, dlaczego ludzie wyszli na ulice. Manifestanci tłumaczyli: "Proszę powiedzieć swoim przełożonym i innym żołnierzom, że poznaniacy walczą o chleb i wolność oraz, że żądają uwolnienia delegacji strajkujących robotników z Cegielskiego". Porucznik słuchał, ale nie podjął z nami dyskusji. Po chwili obaj żołnierze odjechali z powrotem w kierunku Ogrodów.

Pierwsze strzały i zabici

- Tymczasem padły pierwsze strzały z ulicy Kochanowskiego - ciągnie opowieść Edmund Czeszak. - Znowu przepchnęliśmy tramwaj, ale tym razem do skrzyżowania ulic Dąbrowskiego i Kochanowskiego, żeby uczynić z niego barykadę. Kiedy pojazd udało się przewrócić, zostałem zaangażowany do noszenia butelek z pobliskiej rozlewni piwa. Taszczyliśmy je do ciężarówki marki Star, gdzie inni ze zbiornika na paliwo ściągali wężykiem benzynę i wlewali ją do butelek. Z napełnionymi flaszkami chyłkiem biegliśmy na ulicę Kochanowskiego do ciągnika rolniczego z przewróconymi przyczepami. Zza tej zasłony starsi rzucali butelki z zapalonymi lontami w gmach UB.

Nagle ktoś zaczął do nas strzelać od strony Ubezpieczalni. Od jednego z demonstrantów dostałem pistolet, którym miałem wypłoszyć nękającego nas strzelca, ale kiedy koło mnie został zastrzelony jeden z protestujących, bardzo się przestraszyłem. Kolega tego zabitego odebrał mi broń. Strzelanina nasilała się, strzały padały ze strychów i okien pobliskich domów. Ogień szedł też z kamienicy przy moście Teatralnym, na miejscu której teraz jest parking. Strzelano również z nastawni kolejowej i wieżyczki Uniwersytetu. im. Adama Mickiewicza.

W tym czasie przyjechały trzy czołgi T-34, które jednak manifestantom udało się opanować. Potem potężny wybuch zniszczył część balkonu nad bramą wjazdową do rozlewni piwa - musiał tam uderzyć pocisk kolejnego czołgu albo granat. Nad miastem ciągle latał samolot Mig-15. To wszystko przypominało wojenną scenerię. Przestraszony zacząłem wycofywać się do domu.

- W drodze powrotnej widziałem niesamowite sceny. Naprzeciw kina Bałtyk, przy restauracji pod zegarem, siedział płaczący milicjant, któremu zabrano broń i pewnie bał się konsekwencji służbowych. To jednak nic, bo przy Targach trafiłem na bardziej szokujący widok: zwłoki młodego chłopaka, który zginął pod gąsienicami czołgu, gdy z kolegami zabierał z samochodu zdobytą broń - wspomina pan Edmund.

Demonstracja siły

Dalej torami dotarł do ulicy Kolejowej i do domu. Po powrocie matka nakrzyczała na niego, że zamiast w sklepie u Kamińskiego kupić chleby i wracać, pętał się tak długo po niespokojnym mieście. Mimo to znowu wymknął się z domu i przez strych wszedł na dach kamienicy, z której obserwował, co się dzieje.

- W nocy serie z pistoletów maszynowych rozświetlały niebo - relacjonuje Edmund Czeszak. - Potem ludzie opowiadali, że na lotnisku w Krzesinach był już gotowy do startu klucz samolotów Mig-15 z pełnym uzbrojeniem, a w Mirosławcu ogłoszono ponoć alarm i uzbrojono samoloty szturmowe IŁ-10, które miały bombardować cele w Poznaniu. Ten szalony rozkaz ktoś w porę odwołał, ale w mieście i tak rozegrał się dramat...

Na drugi dzień, 29 czerwca, mama wstała o godzinie 4.30, bo szła do pracy na szóstą. Kiedy wyszła z domu, szybko się ubrałem i - klucząc bocznymi ulicami - dotarłem do skrzyżowania ulic Gajowej i Zwierzynieckiej. A tam trwała jeszcze strzelanina... Czołg jadący w kierunku Liceum im. Karola Marcinkowskiego strzelał seriami, za nim jechał wóz BTR, z którego też dochodziły krótkie serie karabinowe.

Wraz kolegami uciekłem do kamienicy przy Zwierzynieckiej. Następnie dotarłem do ulicy Dąbrowskiego, gdzie jeden przy drugim stały czołgi i samochody z wojskiem. Podobnie było na Mylnej i Poznańskiej, a na ulicę Kochanowskiego nikogo już nie wpuszczano, została zablokowana czołgami.

- Władze manifestowały tam swoją siłę - to był znak, że zryw poznaniaków został stłumiony.
Kiedy dwa tygodnie później, 12 lipca 1956 roku, rozpoczynałem w Wiepofamie pierwszą pracę, atmosfera w zakładzie była ciągle bardzo napięta. Trwały śledztwa w sprawie wydarzeń z 28 czerwca. Mnie, szesnastolatka, traktowano obojętnie, a nawet przychylnie. Było wiadomo, że jestem półsierotą z biednego domu i chyba nikt nie sądził, że mogłem mieć jakiś udział w manifestacji i walkach ulicznych - kończy opowieść Edmund Czeszak.

Czekamy na wspomnienia

Osoby, które chciałyby na łamach "Głosu Wielkopolskiego" opowiedzieć o swoim udziale w wydarzeniach Poznańskiego Czerwca 1956 i udostępnić zdjęcia lub inne pamiątki, prosimy o kontakt pod numerem telefonu: 61 860 60 82 lub pod adresem e-mailowym: [email protected]. Można także zgłaszać się osobiście w redakcji lub przesyłać spisane relacje pod adres: "Głos Wielkopolski", ul. Grunwaldzka 19, 60-782 Poznań, z dopiskiem "Czerwiec 1956".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski