Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Demonstracja przeciw ubojowi koni [FILM]

Agnieszka Świderska
Czy marszałek Piłsudski zjadłby swoją Kasztankę? Czy Polacy nie mogą żyć bez koniny? Czy polskie konie muszą kończyć w rzeźniach, pod warunkiem, że najpierw przeżyją transport? NIE! Z takim hasłem wyszli w czwartek na ulice Warszawy uczestnicy demonstracji przeciwko masowemu ubojowi koni.

Nie skończyło się tylko na wykrzykiwaniu haseł i dźwiganiu transparentów. Punktem kulminacyjnym było przekazanie posłom 180 tys. podpisów pod petycją o wprowadzenie do polskiego prawa nowego statusu konia - już nie zwierzęcia rzeźnego, ale zwierzęcia towarzyszącego człowiekowi jak pies czy kot, takiego, którego nie zabija się, kiedy się zestarzeje i nie można już na nim zarabiać.

Zobacz spot kampanii przeciwko zabijaniu i transportowi koni.

Co roku wywozi się z Polski na rzeź około 34 tysięcy koni. Mięsem z polskich Kasztanek zajadają się głównie Włosi - to do nich trafia ponad 31 tysięcy koni z transportów śmierci. W czasach I Rzeczpospolitej właściciel, który wysłałby swojego konia na rzeź za granicę, zapłaciłby za to własną głową. Teraz grozi mu tylko zysk - średnio 3-4 tys. złotych. W sieci krążą setki filmików, na których można obejrzeć, jak wygląda ostatnia końska droga. Usłyszeć, jak płaczą konie. Bo płaczą.

"Koń obrońcą ojczyzny i wiernym towarzyszem broni" - tak zaczyna się większość historii polskich pułków strzelców konnych - jednej z najpiękniejszych kart w polskiej historii.

CZYTAJ TEŻ:
KTO ZAWINIŁ, ŻE KONIE BYŁY GŁODZONE?

- Żaden ułan, ani nikt, kto szanuje tradycje kawaleryjskie nie zje w życiu koniny - mówi Roman Kusz, rotmistrz Ochotniczego Reprezentacyjnego Oddziału Ułanów Miasta Poznania w Barwach 15. Pułku Ułanów Poznańskich. - To tak, jakby zjadł swojego towarzysza, druha. Nie tylko go nie zje, ale będzie również się starał zapewnić swojemu przyjacielowi dożywotnią emeryturę na zielonej trawce.

Ułański honor należy jednak w Polsce do rzadkości - powszechnie obowiązującym standardem w stadninach, ośrodkach jeździeckich i gospodarstwach jest rzeźnia.

- Jako Polacy na każdym kroku podkreślamy naszą miłość, uwielbienie i przywiązanie do koni, a z drugiej strony bez mrugnięcia oka skazujemy je na rzeź - mówi Scarlett Szyłogalis z Fundacji Tara - Schronisko dla Koni. - W sprawie koni cierpimy jako naród na swoistą schizofrenię. A przecież konie trzymamy nie tylko dla ozdoby, żeby napawać się ich pięknem.

ZOBACZ :
OBROŃCY ZWIERZĄT ODEBRALI 80 KONI

Wiele z nich pracuje dla swoich właścicieli, utrzymuje ich. Dlaczego na starość te role nie miałyby się odwrócić?
To właśnie prowadzona przez nią Fundacja wykupiła w ciągu kilkunastu lat prawie pół tysiąca koni ratując je przed rzeźnią. W schronisku pod Wrocławiem spokojnie dożywają swoich ostatnich dni. Ich śmierć nie jest pełnym przerażenia kwikiem.
Roman Kusz w swoim gospodarstwie ma 20 koni. Zawsze był wśród nich jakiś "emeryt".

- Trudno jednak przy dużej hodowli zapewnić emeryturę więcej niż pięciu koniom - mówi Roman Kusz. - Miesięczny koszt utrzymania konia to 500-800 złotych. Dobrze by się stało, gdyby konie nie musiały trafiać do rzeźni, bo nie zasłużyły sobie na to, ale jeżeli nie do rzeźni, to gdzie? Czy będą masowo usypiane przez hodowców, których nie będzie stać na zapewnienie im emerytury? Czy to nie będzie to samo zło, tylko mniejsze, bo kosztem mniejszego cierpienia?

- Nie musimy zamieniać rzeźni na usypianie zwierząt, którym poza wiekiem nic nie dolega - mówi Scarlett Szyłogalis. - Te pieniądze, które wydajemy teraz na wykupywanie koni z transportów moglibyśmy przeznaczyć na ich utrzymanie.

Podobnych do "Tary" fundacji jest zresztą w Polsce więcej. Każda z nich działa na podobnych zasadach: wykupuje konie przeznaczone na rzeź i utrzymuje w swoich schroniskach. Końskie historie są podobne do siebie: kiedy były w stanie pracować, mogły liczyć na karmę, stajnię i weterynarza. Potem nie dostawały już niczego, oprócz bólu - do schronisk trafiały często schorowane, okrutnie poranione i kalekie.

W tym, że ich historie kończą się jednak happy endem, mają swój udział m.in. uczniowie z Gimnazjum nr 5 w Pile, którzy co miesiąc zbierają pieniądze na utrzymanie w schronisku "Przystań Ocalenie" dwóch starych koni - "Ptysi" i "Tęczy". Pomagają, bo ich zdaniem, nie powinno się dobijać się koni. Zwłaszcza starych koni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski