Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Idzior - nestor ostrowskich harcerzy, kombatantów i spółdzielców

Marek Weiss
Jego życie przypadło na niezwykle burzliwy okres polskich dziejów. Wymagało poświęceń, cierpienia i patriotyzmu. Edward Idzior mógł bez obaw spojrzeć w przeszłość. Gdyby żył w tym roku miałby 100 lat.

Przyszedł na świat w 1915 roku w Ostrowie Wielkopolskim, jako dziewiąte dziecko Jóefa i Marii Idziorów. Mając 7 lat rozpoczął edukację w szkole mieszczącej się w opuszczonym przez Żydów parterowym budynku koło synagogi.

- Każdy uczeń przynosił tabliczkę, na której pisal rysikiem zadawane teksty. W przypadku a błedu, łatwo było go skorygować za pomocą szmatki. Poziom nauczania był jednak bardzo niski. Po trzech latach nauczania większość uczniów pisanie i czytanie miała opanowane słabo - wspominał.

W końcu rodzice przenieśli go do szkoły na ul. Kościuszki. Tam nie tylko nadgonił braki, ale wstąpił też do prężnie rozwijającego się harcerstwa. Jego bliskim kolegą z drużyny był Mirosław Ferić, późniejszy pilot Dywizjonu 303.

- Mika, bo tak go nazywaliśmy, przez 20 lat mieszkał w tym samym domu co ja, przy Zdunowskiej 26a (obecnie Partyzancka). Swoimi opowiadaniami o przygodach Winnetou zainspirował mnie do czytania, które wtedy sprawiało mi jeszcze kłopoty. Tak się zapaliłem, że przeczytałem wszystkie książki z biblioteki Miki - mówi pan Edward.

Po szkole podjął dalszą naukę w Gimnazjum Handlowym i rozpoczął pracę w sklepie stryja Michała Idziora. Mając 16 lat wstąpił w szeregi Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej. Na jednym z zebrań w 1936 roku poznał Helenę Rybicką - swoją przyszłą żonę. Jak mówi, to była cudowna miłość od pierwszego wejrzenia. Helena pracowała wówczas w sklepie nabiałowo - spożywczym prowadzonym przez jej mamę. Trudną rozłąką był czas służby wojskowej. Jak na złość, zaledwie dwa tygodnie po jej zakończeniu został ponownie wezwany przez armię. Powodem były przygotowania do przejęcia Zaolzia. Edward Idzior dowodził drużyną, która otrzymała rozkaz zajęcia pomieszczeń w celu uruchomienia centrali telefonicznej w budynku poczty w Jablonkowie (obecnie Czechy). 24 sierpnia 1939 roku wojsko upomniało się o niego po raz trzeci. Otrzymał kartę mobilizacyjną.

- Nie wiedziałem jeszcze, że to były ostatnie szczęśliwe chwile, które spędziłem z moją Helenką w wolnej Polsce. Że zakończył się czas szczęśliwego wieku młodzieńczego, a zbliżająca się wojna zmusi nas do szybkiego przejścia w życie dojrzałe - wspominał ostrowianin.

Z kompanią łączności 25 Dywizji Piechoty został wycofany w okolice Koła. Tam 2 września przeżył silne bombardowanie Luftwaffe.

- Rozpętało się piekło na ziemi. Wybuchy bomb zrzucanych przez samoloty wroga wzmagane były wybuchami pocisków transportowanych przez nasze wojsko. Widok porozrywanych szczątków ciał żołnierzy był tak przerażający, że wywoływał ekstremalne uczucia. Ograniczał nawet zdolność niesienia pomocy - relacjonował kombatant.

Ponieważ ośrodki łączności i tak nie nadążały za wycofującymi się oddziałami bojowymi, nad Bzurą zostały one włączone w szeregi piechoty i podjęły bezpośrednią walkę z Niemcami. Pan Edward do końca życia pamiętał mszę odprawioną przed bitwą przez kapelana ks. Henryka Kornackiego. Udzielił on wszystkim żołnierzom rozgrzeszenia w ramach tzw. spowiedzi powszechnej. A potem zaczęła się walka.

- Niemcy posiadali znaczną przewagę sił pancernych, dobrze funkcjonujące artylerię i lotnictwo. Nam pozostała odwaga i chęć obrony niedawno odzyskanej niepodległości. Mimo początkowych zwycięstw zostaliśmy zmuszeni do wycofania. Nasze zgrupowanie złożone z resztek kilku batalionów zostało okrążone przez jednostki pancerne wroga. Pozbawieni broni i kontaktu z dowództwem podjęliśmy decyzję o poddaniu się. Przed pójściem do niewoli zamek karabinu zakopałem w kretowisku , a zdekompletowaną broń wrzuciłem do zbiornika wodnego - wspominał Edward Idzior.

Trafił do obozu jenieckiego w Skierniewicach, gdzie przydzielane racje żywnościowe były głodowe. Dla czterech mężczyzn musiał wystarczyć na cały dzień jeden bochenek czerstwego chleba. W porze obiadowej była wydawana wodnista zupa, w której na kilkunastu żołnierzy przypadał jeden ziemniak. Z kolei okoliczni mieszkańcy za dostarczaną żywność kazali sobie płacić.

- Na moje nieszczęście od czasu powołania do wojska nie otrzymałem żołdu, więc nie miałem czym płacić. Co prawda można było uzyskać zwolnienie do cywila, ale pod warunkiem przyjęcia narodowości niemieckiej. Było to wymaganie haniebne, którego nie mogłem zaakceptować - mówi stanowczo Edward Idzior.

W połowie października 1939 roku pociągami bydlęcymi został przewieziony do obozu pod Berlinem. Dowiedziawszy się, że więcej jedzenia jest w gospodarstwach, zgłosił się na ochotnika do pracy na roli. Nie miał na ten temat żadnej wiedzy, ale wszystkiego wyuczył się od podstaw. Mógł nawet jeść z gospodarzami przy jednym stole. Co prawda Niemcy zakazywali takich praktyk, ale omijano ten przepis.

- Edward, pracujesz u nas i będziemy ciebie traktowali jako członka rodziny - mawiał gospodarz o nazwisku Borman.

Po pół roku musiał jednak wrócić do obozu jenieckiego z głodowymi porcjami. Potem udało mu się uzyskać skierowanie do innego gospodarstwa, gdzie 70-letni właściciel w pierwszej kolejności kupił mu cywilne ubranie, które zastąpiło obdarty mundur. W ten sposób zdjęto z niego piętno jeńca wojennego. Na skutek kłopotów z sercem w czerwcu 1941 roku uzyskał zwolnienie lekarskie i wrócił do Ostrowa. Szczęśliwy, zaplanował na przełom sierpnia i września ślub z ukochaną Helenką. Ku ich rozpaczy, na dwa dni przed uroczystością musiano wszystko odwołać z powodu nowej ustawy wprowadzonej przez okupanta. Państwo młodzi nie spełniali bowiem kryterium wieku, które dla pani młodej wynosiło minimum 25 lat, a dla pana młodego 27. Edward nie dał jednak za wygraną. Ważniejszy od urzędniczego i tak był dla niego ślub kościelny, więc odszukał ukrywającego się swojego kuzyna - księdza. Przy zachowaniu najwyższej konspiracji ślub odbył się 3 grudnia 1941 roku w prywatnym, nieogrzewanym mieszkaniu w Skalmierzycach.

- Na dworze było minus 20 stopni, a wewnątrz niewiele więcej. W czasie mszy księdzu było tak zimno, że w momentach wymagających klęczenia przyklękał na krześle. Za oknami słychać było stukot butów patrolu policyjnego nadzorującego miasto. Pomimo grożącego wszystkim niebezpieczeństwa ks. Tedor Bielski odprawił mszę do końca i pobłogosławił nasz związek - mówi o tym szczególnym dniu w swoim życiu.

Podczas okupacji, pracując w zakładzie stolarskim, Edward spotykał się z grupą konspiracyjną AK. Dzielono się wtedy coraz bardziej optymistycznymi informacjami płynącymi z radia BBC. Należy pamiętać, że posiadanie radia było nielegalne. W najlepszym razie groziło za to zesłanie do obozu koncentracyjnego. W końcu okupacyjny koszmar minął. W styczniu 1945 roku Edward Idzior wraz z kolegami ze swojej dawnej kompanii podjął się zadania uruchomienia łączności z miastem. Po wojnie początkowo pracował w handlu, potem został kierownikiem działu gastronomii w PSS. Raz jeszcze musiał dokonać wyboru, gdy zaproponowano mu stanowisko dyrektorskie w zamian za członkostwo w PZPR. Odmówił uznając to za szantaż. W 1981 roku przeszedł na emeryturę, ale nie pozostał bezczynny. Aż do 80. roku życia wspierał swoją szeroką wiedzą i doświadczeniem prywatne zakłady gastronomiczne i prywatne punkty handlowe. Zmarł w 2013 roku, mając 98 lat.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski