Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

El Chico: Wyobraź sobie, że jesteś sądem...

Barbara Sadłowska
Sprawy zabójstwa ochroniarza i postrzelenia drugiego, w lipcu 1995 roku w klubie dla panów El Chico na poznańskim Piątkowie, latami nie można było wyjaśnić. Dopiero rozwój technik kryminalistycznych i AFIS, systemu automatycznej identyfikacji śladów, pomógł wytypować potencjalnego zabójcę. To 47-letni obecnie Aleksander S.

Około czwartej do Salonu Odnowy Biologicznej dla panów do El Chico weszło trzech mężczyzn mówiących po rosyjsku. Maksim, Andriej i Sasza. Ten ostatni, w eleganckim garniturze z wzorzystym krawatem, najlepiej mówił po polsku. I miał broń. Zamówili po drinku, ale panie ich nie interesowały. Jeden z nich chciał zadzwonić. Ochroniarz Dariusz K. zaprowadził go do pokoju z telefonem. Wtedy został zaatakowany. Kazali mu się położyć na podłodze. Jeden z napastników miał broń. Drugi - nóż. Dariusz K. zdążył jeszcze krzyknąć do drugiego ochroniarza: - Oni mają broń!

Udało mu się wyskoczyć przez okno. Wtedy jeden z mężczyzn zaczął do niego strzelać. Dariusz K., wcześniej pocięty nożem, zmarł na trawniku przed agencją.

Piotr J., postrzelony w brzuch, udo i łokieć, przeżył, bo napastnicy uciekli do samochodu i odjechali.

Po zabójcach pozostały tylko odciski linii papilarnych na mapie drogowej, paczce papierosów i szklanym blacie stolika, przy którym siedzieli. Zostały one zabezpieczone i zeskanowane, ale w 1996 roku sprawa została umorzona, bo nie było ich z czym porównać.

W 2006 r. Niemcy zwrócili się do polskiej policji, prosząc o zweryfikowanie karty daktyloskopijnej niejakiego Zbigniewa L. Okazało się, że pan L., który zgubił dokumenty w pociągu, nie może być podejrzanym o rozbój w Niemczech, bo odciski nie są jego...

Ale były identyczne z zabezpieczonymi po strzelaninie w poznańskiej agencji. Pozostawił je Aleksander S. Takiego nazwiska używał. Twierdził też, że urodził się w Duszanbe w Tadżykistanie. Ale ani to państwo, ani Federacja Rosyjska nie potwierdziły, aby kiedykolwiek był ich obywatelem. Nie posiadał żadnych dokumentów - jedynie skradzione paszporty.

Za rozbój w Niemczech został skazany na przeszło trzy lata i tam odbywał karę. Niemcy nie chcieli go wydać Polsce, mimo że w sierpniu 2009 roku wydano Europejski Nakaz Aresztowania dla Aleksandra S. Powodem były różnice w prawie obu państw. Do polskiego aresztu trafił dopiero w 2013 roku.

Znikające dowody
Tak oto znalazł się podejrzany, ale... zniknęły dowody jego obecności w poznańskiej agencji. Mapa drogowa, opakowanie Marlboro i blat stolika z El Chico i naczynia oraz odciski palców Aleksandra S. W lipcu 2008 roku CBŚ przyznało, że ich nie ma. Były funkcjonariusz Biura zabrał je trzy lata wcześniej z Laboratorium Kryminalistycznego KWP w Poznaniu. Roman P. został za to skazany, ale do końca nie było wiadomo, czy jest winny korupcji czy niedbalstwa.

Prokuratura rozpoczęła postępowanie - podejrzany Aleksander S. nie przyznał się do winy.

Wiadomo było, że Mariusz A. był kierowcą samochodu - granatowego mitsubishi lancera, który przywiózł trzech mężczyzn do Poznania, a po strzelaninie odwiózł do Szczecina, a potem do Rawy Ruskiej na Ukrainie. Potem porzucił samochód w warsztacie już po polskiej stronie. Został ukarany grzywną za niezawiadomienie o przestępstwie.

Śledczy szukali dowodów niemal wszędzie, nawet w zeznaniach kryminalistów. Tym sposobem zostali nawet zatrzymani szczecińscy gangsterzy, Marek M., znany jako „Oczko” i Marek D. Rozważano różne motywy zleceniodawców najścia na El Chico: próbę przejęcia wpływów z poznańskich agencji przez grupy przestępcze czy rozliczenia narkotykowe.

Kiedy akt oskarżenia trafił do poznańskiego sądu, pozostały mu jedynie skany odcisków i eksperci od daktyloskopii. Na jednej z rozpraw stawiło się trzech. Wielkopolski koordynator AFIS; biegły, który wprowadził do systemu linie papilarne ujawnione w El Chico oraz były kierownik Pracowni Daktyloskopijnej w Laboratorium Kryminalistycznym poznańskiej policji. To on w 1995 roku uczestniczył w oględzinach miejsca zdarzenia i zabezpieczał ślady, znalezione na folii paczki papierosów, mapie samochodowej, naczyniach oraz szklanym blacie stolika.

- Pamiętam, że w jednym z pomieszczeń, gdzie mieścił się barek, przebywała kobieta, która tam pracowała. Wskazała mi stolik, przy którym siedzieli mężczyźni. Stolik był biały, przykryty taflą szyby. Zostały tam szklanki, literatki i szklana popielniczka z niedopałkami - powiedział biegły.

Precyzyjnie relacjonował, jakich czynności dokonywał, jak rozpylał proszek nazywany sadzą angielską i przenosił ślady na specjalną folię, zabezpieczył, opisał i opatrzył pieczęciami, a naczynia i blat ze stolika zabrał do laboratorium. Mimo bardzo starannych i szczegółowych zeznań ekspertów, obrońcy oskarżonego Aleksandra S. na różne sposoby próbowali wykazać, że zeskanowane odciski linii papilarnych nie są tak wartościowymi dowodami jak same odciski. Emerytowanemu już grafologowi zadawali pytania o dalsze losy szklanek.

- Co się z nimi fizycznie działo dalej? - indagowali. Ale po tylu latach biegły już nie pamiętał...

Inna twarz Saszy
Do poznańskiego sądu z Niemiec przyjechała też Galina S., żona Aleksandra. Oskarżony, zazwyczaj beznamiętnie obserwujący przebieg rozprawy, rozpromienił się. Sąd przesłuchał ją przy pomocy tłumacza języka rosyjskiego, który towarzyszy na ławie oskarżonych Aleksandrowi S.

- Poznałam Saszę trzynaście i pół roku temu w Niemczech. Wiedziałam, że ma fałszywe paszporty, bo nielegalnie przebywał na terenie Niemiec - zeznała.

- Kiedy zostaliśmy parą opowiadał mi o sobie. Wiem, że urodził się w Tadżykistanie, nie miał rodziców, wychowywał się w domu dziecka.

Mówił jej też, że był w wojsku na granicy z Afganistanem i studiował, ale dyplomu nie ma. Stracił go, tak jak inne dokumenty, podczas trzęsienia ziemi.

- Kupował paszporty od Polaków i Litwinów, ale mówił, że w Polsce nie był - powiedziała Galina S.

Poznańskiemu sądowi w końcu udało się też przesłuchać ochroniarza, który przeżył strzelaninę w agencji El Chico. Nie było to łatwe. Sąd nie mógł ustalić, gdzie przebywa. A kiedy to się udało, trzeba było pomocy policji, żeby dotarł na salę rozpraw...

- Weszli, zamówili po drinku. Siedzieli, ale nie byli zainteresowani paniami. Żaden nie poszedł na górę - zeznał Piotr J., były ochroniarz El Chico. - Klient zwykle pił drinka i szedł na górę.

Po strzelaninie miesiąc spędził w szpitalu. - Kula uszkodziła nerwy, półtora roku chorowałem, nie mogłem stanąć na tej nodze - powiedział. - Nawet teraz, jak źle stąpnę, odczuwam ból, ale po tylu latach nie tak silny.

Po takim czasie nie mógł również rozpoznać oskarżonego. Pamiętał jedynie, że widział jego fotografię wśród okazywanych mu przez policję.

Trzeba tu dodać, że świadkowie opisywali Saszę z agencji jako smagłego bruneta, a były ochroniarz zobaczył na ławie oskarżonych spokojnego, szpakowatego mężczyznę w średnim wieku.

Winny/niewinny?
Podczas poniedziałkowej rozprawy prokurator Mikołaj Gajewicz przekonywał, że według biegłych skany odcisków są nawet bardziej precyzyjnym dowodem niż te zabezpieczone na przedmiotach.

- Przyjechali do Poznania z zamiarem zabójstwa - mówił oskarżyciel, powołując się na zeznania dwóch świadków, według których Aleksander S. miał być „żołnierzem” gangu, który zamierzał przejąć wpływy z poznańskich agencji towarzyskich - w postaci haraczu.

- Oskarżony posługuje się zdrobnieniem „Sasza”. Tak podpisuje listy i tak nazywa go żona - mówił prokurator Gajewicz. Powołał się na opinię biegłych antropologów, którzy stwierdzili, że wygląd oskarżonego koreluje z portretem pamięciowym sporządzonym po zdarzeniu. Wykorzystał w swoim wystąpieniu nawet opinię psychiatryczną, według której Aleksander S. jest opanowany, rzadko traci zimną krew, ale nie zważa na uczucia innych osób.

Prokurator zażądał dla Aleksandra S. dożywocia - z ograniczeniem, że o warunkowe, przedterminowe zwolnienie może wystąpić po czterdziestu latach - jako przeszło osiemdziesięcioletni staruszek.

- Materiałów dowodowych praktycznie nie ma - przekonywali obrońcy oskarżonego, adwokaci: Maciej Majewski i Krystian Bojanowski. Kwestionowali wiarygodność świadków z przestępczymi życiorysami i przypominali, że świadkowie z agencji nie rozpoznali Aleksandra S.

- Dlaczego policja manipulowała przy dowodach? Żeby ukryć nieprawidłowości? - mówił adwokat Maciej Majewski. - Ktoś usuwa dowody w sprawie - może być powiązany z oskarżonym, ale równie realna jest hipoteza, że ktoś chronił rzeczywistych sprawców i „wrobił” niewinnego człowieka.

- Świadek incognito, nagle po 20 latach oświadcza, że sprawcą jest Aleksander S. Inna sprawa, że jakbym był skazany na dożywocie jak Maciej B. za zabójstwo policjanta, też bym negocjował, żeby obniżyć karę do 25 lat - mówił adwokat Bojanowski. - Mamy poszlaki, ktoś coś powiedział, ale nawet kierowca, który woził sprawców, nie rozpoznał Aleksandra S. Poza tym, jak ktoś jedzie po haracz, od trupa go nie dostanie. Logiczne. To po co przyjechali? Wypić drinka i postrzelać? W naszej ocenie, pan prokurator i policja chcieli zamknąć to nieudolne, przewlekłe postępowanie i mieli czas, żeby sobie te materiały poskładać, ale ten materiał dowodowy nie pozwala na uznanie sprawstwa oskarżonego. Mój klient musi być uniewinniony.

Gdy sąd oddał głos oskarżonemu, Aleksander S. podziękował: - Spasiba.

Potem tłumaczka przekładała na polski jego „ostatnie słowo”.

- Nie przyznaję się do tego przestępstwa. Nie było mnie w tamtym miejscu i w tamtej chwili - powiedział Aleksander S. - Prokurator obwiniając mnie w imieniu państwa, kłamie w obliczu sądu. Dzisiaj mówi, że służyłem w Afganistanie i znam się na broni. Nigdy tak nie twierdziłem. Ja poszedłem do wojska w 89 roku, kiedy Związek Radziecki wyprowadził swoją armię. Małe kłamstwo, ale kłamstwo.

Podobnie jak adwokaci nie zgadzał się z wnioskami opinii psychiatrycznej.

- To nieprawda, że dobieram przyjaciół z punktu widzenia moich korzyści. Nie zamierzałem mówić dobrze sam o sobie, ale gdybym rzeczywiście był takim egoistą, Czerwony Krzyż nie dałby mi dyplomu i Złotego Krzyża - mówił. - Czy możecie sobie wyobrazić, że rosyjski killer pracowałby miesięcznie 200 godzin, legalnie, na budowach? Pracowałem też w agencji reklamowej i przy porządkowaniu cmentarza, co zostało udowodnione w śledztwie niemieckim.

Aleksander S. wyjaśniał, że członkowie rosyjskiej grupy przestępczej nie mogą pracować fizycznie. Nawet w niemieckim więzieniu, bo karą może być nawet śmierć.

- W polskim prawie istnieje artykuł, że wszystkie wątpliwości tłumaczy się na korzyść oskarżonego. Ja bardzo bym prosił, aby ten przepis znalazł zastosowanie w mojej sprawie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski