Felieton: Czy mój szef powinien wiedzieć ile mi płaci?

Ile zarabiam? A guzik to państwa, za przeproszeniem, obchodzi. Ile zarabia prezes Narodowego Banku Polskiego, prezes Telewizji Polskiej, politycy, radni, nauczyciele, policjanci, strażacy... - a to już nas, proszę państwa, bardzo obchodzi. I nie ma w tym krzty hipokryzji. Bo zarobki takiego Leszka Waligóry, dziennikarza, nie pochodzą z podatków wszystkich Polaków, którzy muszą mu płacić czy chcą, czy nie. Zarobki dziennikarza z prywatnych mediów pochodzą z kieszeni tych ludzi, którzy uważają, że warto po tę gazetę sięgnąć. Dobrowolnie. Choć wcale nie muszą mnie lubić ani się ze mną zgadzać (czemu wyraz czasem dają w listach... tu ukłon w stronę tych, z którymi da się ciekawie podyskutować). Ale do brzegu, jak mawia naczelny...

Nie poczuwam się do ujawniania swoich zarobków całemu światu, bo: nie ma takiego prawa, ale też nikt nie jest zmuszony mi płacić. Owszem, poczuwa się mój pracodawca, bo poczuwa się też do potrzeby zatrudniania mnie... Ale kiedy tę potrzebę przestanie odczuwać, nie będzie musiał czekać kolejnych 4 lat na wynik następnych wyborów. No i... nad czym ubolewam, moje zarobki nie są uchwalane przez głosowanie redakcyjnego koleżeństwa... Choć może to i lepiej.

Czytaj także: Zarobki w NBP: Lepiej być dyrektorem niż prezydentem!

Ale prezes Narodowego Banku Polskiego nie dostaje pieniędzy od tych, którzy postanowią być jego klientami... bo klientem NBP jest każdy Polak. I pracodawcą także. Szczerze mówiąc, jakoś mi nigdy do głowy nie przyszło, że jego zarobki były niejawne. A niby dlaczego? Nie przyszło, dopóki nie zobaczyłem zdjęcia prezesa w otoczeniu bliźniaczych blondynek, które okazały się najlepiej lub prawie najlepiej zarabiającymi podwładnymi pana prezesa. Nie skupiłem się jednak na emploi asystentek-dyrektorek, bo i mnie nikt nie zatrudniał (mam nadzieję!) z powodu wielkiego nosa wieńczącego niewyjściową twarz . Skupiłem się na kompetencjach. No i mam pewien problem. Bo jedna pani dyrektor chwali się wykształceniem w zakresie filologii rosyjskiej, druga - ukończyła Wyższą Szkołę Promocji. Jakby nie patrzeć: ścieżka ich edukacji nie wskazuje na wybitne kompetencje w dziedzinie zarządzania pieniędzmi wszystkich Polaków. Owszem, można wierzyć, że nawet drwal z Bieszczad może na tym polu wykazywać nadzwyczajne talenty, ale doświadczenie uczy, że szanse na to nie są duże... Na tle dyrektorów czy prezesów NBP z wyższym wykształceniem ekonomicznym czy prawnym, tytułami doktorskimi czy profesorskimi, to dość marne przesłanki. Szczęściem: obie panie zajmują się w NBP takimi dziedzinami, które, przynajmniej teoretycznie na kurs złotówki wpływu nie mają.

I na tym można by dyskusję skończyć. Ale odtąd ilekroć będę słyszał, że na jakiejś konferencji prasowej, przedstawiciele wysokiego urzędu będą mówić: to nieprawda, co napisała jakaś tam gazeta (w przypadku dyrektorek NBP mowa była o 60 tysiącach złotych), to poproszę o informację, dokładną: jaka jest prawda? Bo 50 tysięcy, to co prawda nie 60, ale też nie jest najniższa krajowa. Ani też zarobki z kasy w Biedronce. Tu ukłony dla tegoż pracodawcy, który, jak tak dalej pójdzie, będzie miał najlepiej wykształconą kadrę w kraju. W końcu słychać, że nauczyciele zastanawiają się nad przebranżowieniem...

Ich zarobki też są jawne, choć podawane według dwóch standardów. Według ministerstwa edukacji średnia jest dużo wyższa niż nam pokazują belfrzy. Być może MEN do średniej wlicza również zarobki takich rusycystek jak pani z NBP... być może. Zarobki tych państwa pochodzą z naszych kieszeni. A pokażcie mi państwo pracodawcę, który nie wie, ile płaci pracownikom?

Czytaj także: Zarobki w NBP. Narodowy Bank Polski ujawnił zarobki kadry kierowniczej. Ile zarabiają Martyna Wojciechowska i Kamila Sukiennik?