Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Felieton Dariusza Lipińskiego: Swoboda w nie integracji

Dariusz Lipiński, były wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy
Dariusz Lipiński
Dariusz Lipiński Pawel Miecznik
30 sierpnia 1954 roku francuskie Zgromadzenie Narodowe odrzuciło (319 głosami przeciw 264) traktat ustanawiający Europejską Wspólnotę Obronną (EWO). Do tego czasu propozycja premiera René Plevena powołania armii nadzorowanej przez polityczne instytucje zjednoczonej Europy, przebyła już niemal całą ścieżkę proceduralną. Traktat podpisały wszystkie kraje ówczesnej „zjednoczonej Europy” (czyli państwa Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali), a w czterech z sześciu z nich został on też ratyfikowany. Wyjątek stanowiła Francja i czekające na jej decyzję Włochy. Te dwa kraje miały najsilniejsze w Europie Zachodniej partie komunistyczne, co nie było bez znaczenia. Babka dzisiejszej Unii była o krok od integracji militarnej, a w ślad za nią politycznej, w stopniu przewyższającym marzenia nawet największych dzisiejszych euroentuzjastów.

Czy fiasko EWO mogło nie być bolesnym ciosem dla zwolenników ścisłej integracji? Było. Jean Monnet zniósł je źle. Zrezygnował z funkcji przewodniczącego Wysokiej Władzy EWWiS (odpowiednik dzisiejszej Komisji Europejskiej) i zaangażował się w federalistyczny Komitet Działania na Rzecz Stanów Zjednoczonych Europy, który miał siedzibę przy 94 boulevard Flandrin w Paryżu i który nie odegrał żadnej roli w integracji. Warto powtórzyć: zrezygnował z funkcji. Nie dopychał niczego kolanem, by realizować swe wizje; inne czasy, inne standardy. Z tego, że państwo członkowskie (Francja) odmówiło integracji w pewnej dziedzinie (obronność) nie wynikało, by niemożliwa była współpraca w innych obszarach. Więc zaledwie dwa i pół roku później traktaty rzymskie ustanowiły Europejską Wspólnotę Gospodarczą i Euratom. Integracja skokowo ruszyła naprzód.

Bo warunek sukcesu integracji był i jest jeden: musi być dobrowolna. Można to nazwać zasadą swobody w nieintegracji. Historia Wspólnot to ciąg wielu przypadków korzystania z niej przez jednych i szanowania jej przez innych. Różny miały ciężar gatunkowy. Czasem dotyczyły problemów ze wspólnotowego punktu widzenia zupełnie marginalnych. Dołączony do traktatu lizbońskiego protokół nr 32 składa się z jednego zdania: „Nie naruszając postanowień Traktatów Dania może zachować swoje obecne prawodawstwo dotyczące nabywania drugich domów”. Kto wie, o co tu chodzi? Ale skoro z jakichś powodów Królestwu Danii zależało na wyłączeniu się z integracji w tym zakresie, zasada swobody w nieintegracji i polityczna mądrość nakazywały uszanowanie tego stanowiska.

Lecz często chodziło o najważniejsze obszary unijnej polityki, z których pewne

państwa, za zgodą pozostałych, wyłączały się: układ z Schengen, strefę euro, Kartę Praw Podstawowych, obronę. Były powtarzane referenda, po ustępstwach na rzecz danego państwa: w Danii (1992 i 2000), Irlandii (2001 i 2008), a Szwedzi w roku 2003 w ogóle poszli na całość i zagłosowali w referendum przeciw czemuś, co wcześniej już ratyfikowali: przystąpieniu do strefy euro. (Następnie – fakt mało znany – uprawiali kreatywną księgowość mającą wykazywać, że wskaźniki ich gospodarki są na tyle złe, że nie pozwalają na to przystąpienie. Tak, proszę Państwa, wskaźniki gospodarki szwedzkiej.) Prawdopodobnie możliwe było ponowne – po, powtórzmy, ustępstwach – referendum w sprawie Brexitu. Tyle że unijnym federalistom już nie zależało na dobrowolnej integracji, tylko na pozbyciu się z Unii racjonalnego czynnika równowagi, jakim była Wielka Brytania. Brexit był im na rękę.

W dziejach integracji dogadywanie się i ustępstwa były tak wysoce cenione, że czasem prowadziły do aberracji, na przykład do zaniku cechującego demokrację podziału na rządzących i opozycję, wygrywających i przegrywających wybory. Bez względu na wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego największe frakcje zawsze tworzą faktyczną koalicję, wcale nie wynikającą z konieczności uzbierania większości parlamentarnej, tylko raczej ze zmowy kartelowej. Także głosowania na posiedzeniach Rady były rzadkością, do rytuału należało podejmowanie decyzji jednomyślnie. Komisja Europejska zaś miała wizerunek mniej stronniczej i bardziej wiarygodnej od innych instytucji UE i bywała rozjemcą w sporach. To dopiero kilka lat temu, za kadencji skrajnego federalisty J.-C. Junckera zaczęła grać rolę eurostupajki.

Żadnemu z ojców-założycieli nie przyszłoby do głowy upieranie się przy czymś odrzuconym przez korzystającego ze swobody nieintegracji uczestnika procesu. Sądzę, że manifestowali w ten sposób szacunek Wspólnoty do swoich członków, w myśl dewizy Unii Europejskiej („In varietate concordia, Jedność w różnorodności”) szacunek Jedności dla Różnorodności, choć żaden z nich nie dożył ogłoszenia tej dewizy w roku 2000. Może nawet lubili państwa członkowskie. Bo czy można przewodzić organizacji, której członków się nie lubi?

A czy dzisiejsi menerzy Unii, Timmermans, Verhofstadt lub ta nieszczęsna p. Jourová lubią członków organizacji, Unii Europejskiej, którą chcieliby rządzić? To dlatego, proszę Państwa coś, co tak długo działało, dziś rzęzi. Ideologiczny fanatyzm szkodzi. Proste?

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski