Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Franciszek Orłowski: Interesuje mnie człowiek i jego porządki miłości

Karolina Koziolek
Franciszek Orłowski ukończył Wydział Intermediów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu
Franciszek Orłowski ukończył Wydział Intermediów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu Grzegorz Dembiński
O tym, dlaczego zamienił się z bezdomnym na ubrania, robił zdjęcia szpiegowskim aparatem i dlaczego interesuje go człowiek i jego porządki miłości - mówi artysta Franciszek Orłowski.

Ostatnio brałeś udział w dyskusji wokół wystawy DE-MO-KRA-CJA w Lublinie dotyczącej sytuacji w Polsce. Czy uważasz, że przestrzeń sztuki może być miejscem rewolucji?

Bezpośrednim impulsem była sytuacja spowodowana rodzącym się niepokojem tych środowisk, a związana z tzw. dobrą zmianą. Na szczęście w tej sytuacji sztuki wizualne nie były pupilkami żadnego z rządów, przede wszystkim ze względu na ich dość ograniczony zakres oddziaływania społecznego w Polsce. Wiąże się to z brakiem edukacji społeczeństwa w tym zakresie. Co innego media, telewizja czy film, zakres ich oddziaływania jest bardzo szeroki. Nas niepokoi natomiast wrogi stosunek rządzącej formacji politycznej wobec sztuki współczesnej w ogóle.

W jakiej mierze „przestrzenią rewolucji” jest Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu?

„Arsenał” poznański dawno nie pełni właściwej dla niego roli galerii miejskiej. Jest to wynikiem polityki od lat prowadzonej przez władze tego miasta. Za czasów prezydenta Grobelnego rola galerii sukcesywnie malała. Odzewem środowiska były prywatne galerie, takie jak np. Galeria Stereo czy galeria Pies, które pełniły bardzo pozytywną rolę zarówno wystawienniczą, jak i edukacyjną. Galerie te miały charakter środowiskowy. Odnosiłem także wrażenie, że istnienie Art Station Grażyny Kulczyk dawało władzom miasta iluzoryczne wrażenie zagospodarowania i nasycenia przestrzeni miasta w tym względzie. W tym czasie odbywały się nieraz lepsze, częściej jednak mało znaczące wystawy, brak było określonej strategii, napięcia związanego z tą galerią, klimatu. Nie można tego porównać w żadnej mierze np. z działalnością galerii „Arsenał” w Białymstoku. Znaczące galerie wyprowadziły się z Poznania, znajdując dla swojej działalności bardziej sprzyjający klimat, np. w Warszawie. Ale co także istotne, w ich ślady poszło bardzo wielu znaczących polskich artystów i Poznań pomimo dobrze działającego Uniwersytetu Artystycznego tracił swój potencjał. Odbudowanie tej tkanki może zająć lata.

Nie widzę szans wzrostu wagi Galerii „Arsenał”. Nie za obecnej dyrekcji. Szansą jest nowy konkurs na to stanowisko

Widać na to jakieś szanse?

Trudno powiedzieć. Przyglądam się bacznie polityce kulturalnej obecnych władz i widzę pozytywne sygnały. Obecny prezydent Jacek Jaśkowiak wywodzi się z ruchów miejskich, a to oznacza zwrócenie się ku lokalnym społecznościom. Poznań nie jest martwy. Ludzie organizują się, jak tylko widzą najmniejszą szanse powodzenia ich działania. Powstają nowe miejsca, choćby Otwarta Strefa Kultury Łazarz, warsztaty dla dzieci w Scenie Roboczej na Grunwaldzie, galeria Rodriguez. Otworzyła się galeria Czasu Kultury „SKALA” na Św. Marcinie. Na ile będą to miejsca znaczące - czas pokaże. Władze miasta muszą tego chcieć i intensywnie wspierać. Wracając jednak do tematu „Arsenału”, tutaj szans jednak nie widzę. W galerii utrzymywanej przez miasto brakuje wystaw, które wpisywałyby się w dyskurs na poziomie społeczno-politycznym. Za obecnej dyrekcji jest to niemożliwe. Ma ona sprecyzowany światopogląd, który jest silnie konserwatywny, wręcz narodowo-prawicowy. Nie ma miejsca na żaden dyskurs, a sztuka potrzebuje wolnej nieskrępowanej przestrzeni, zderzenia różnych postaw oraz idei. Z nutą nadziei jednak możemy czekać na konkurs na nowego dyrektora.
Czy to źle, że Grażyna Kulczyk wyjechała z Poznania i zamknęła swoją galerię funkcjonującą w Starym Browarze?

Ta galeria miała znaczenie dla Poznania, ale jedno takie miejsce nie jest w stanie zastąpić dynamicznej instytucji publicznej. Takie galerie również powinny funkcjonować w mieście, ale z oczywistych względów pełnią one inną funkcję. To instytucje publiczne powinny służyć popularyzacji sztuki, nadawać ton, dawać szanse integracji środowiskom twórczym. W galerii Grażyny Kulczyk mieliśmy możliwość zobaczenia prywatnej kolekcji sztuki. Prywatna kolekcja to przede wszystkim lokata kapitału, wiąże się z nurtem komercyjnym w sztuce. W kolekcji Grażyny Kulczyk nie było miejsca na sztukę krytyczną, dyskutującą z kapitalizmem.

Jakie wystawy, w których brałeś udział, uważasz za istotne?

Jedną z pierwszych wystaw była wystawa „ Nie ma sorry” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Była to jedna z ciekawszych wystaw młodych artystów mojego pokolenia. Pokazałem na niej projekt „Pod skórą”. To jedna z pierwszych moich prac. Monumentalna forma rzeźbiarska z asfaltu, której towarzyszyło przeczucie, że pod jej warstwą znajduje się uwięziony samochód. Forma ta budziła duży niepokój, napięcie. Znajdowała się przed budynkiem muzeum. To było dla mnie ciekawe spotkanie środowiskowe. Także „Projekty wybrane”, które kurato-rował Romuald Demidenko. Na niej pokazałem pierwszą swoją pracę z tzw. cyklu patchworkowego. To był namiot uszyty z ubrań ludzi bezdomnych.

Inne wystawy?

Indywidualna wystawa w Galerii „Arsenał” w Białymstoku. Istotne też są relacje z kuratorami. W tym czasie poznałem kuratora z CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie Marka Goździewskiego i z nim miałem przyjemność współpracować podczas Biennale w Kijowie w 2012 r. oraz na dużej przekrojowej wystawie polsko-brytyjskiej „British British Polish Polish”. Brali w niej udział ikoniczni artyści związani z Polską sztuką krytyczną lat dziewięćdziesiątych oraz artyści brytyjscy związani z nurtem YBA, a obok nich młode pokolenie z obydwu krajów. Byli tam Libera, Kozyra, Sasnal, Żmijewski obok Damiana Hirsta, Chrisa Ofiliego, Tracey Emin, Gillian Wearing. To była ważna dla mnie wystawa także z tego względu, że polska sztuka krytyczna poprzez swój medialny rozgłos i dyskusje na poziomie polityczno-społecznym była już w czasach mojej wczesnej młodości ważnym dla mnie odniesieniem. W ubiegłym roku Marek Goździewski kuratorował moją indywidualną wystawę, która miała miejsce Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. W 2013 r. w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta odbyła się wystawa „Splendor tkaniny” pod kuratelą Michała Jachuły. Było wiele ciekawych wystaw, których tu już nie wymienię, także dużo zagranicznych, wspomnę tylko te zeszłoroczne w Istambule, Paryżu czy Bangkoku.
Tworzysz sztukę zaangażowaną społecznie. Dlaczego to ważne?

Tak. Jestem artystą konceptualnym, a moje prace mają charakter egzystencjalny. Interesuje mnie człowiek. ON postawiony wobec determinujących go czynników społecznych, ekonomicznych, politycznych. Jego samotność. Ważnym dla mnie tematem są zakłócone porządki miłości wobec kapitalistycznego świata. A także osobiste doświadczenie. Często odbiorcy moich prac mówią mi, że są one dla nich ważne, ponieważ dotykają sfer dla nich wrażliwych, które często są ich udziałem.

Jedna z najbardziej znanych Twoich prac to „Pocałunek miłości”. Jak powstała?

Spotkałem osobę bezdomną. Starszego mężczyznę. Zaproponowałem mu zamianę ubraniami. Zgodził się. Nie był to gest ekonomiczny. Nie był to też gest solidarności z osobami bezdomnymi. To był gest braterstwa. Polegał on na naruszeniu granicy pomiędzy jednym a drugim człowiekiem i odrzuceniu uprzywilejowanej, w pewnym sensie, pozycji artysty. To było bardzo ważne dla mnie doświadczenie. Tkwi we mnie.

A praca z monetą?

To „Drobne”, taki ma tytuł. Kiedy byłem w Londynie, moją uwagę przykuło pewne miejsce nazywane potocznie polską ściana płaczu. Zbierają się tym polscy emigranci, którzy będąc w złej, podbramkowej sytuacji ekonomicznej, gwałtownie poszukują jakiejkolwiek pracy. Obserwowałem przez jakiś czas ich nerwowość i napięcie. Sfotografowałem sytuację aparatem szpiegowskim z minionego wieku, powstał w ten sposób mikrofilm. Dzięki pomocy specjalistów mikrofilm został umieszczony we wnętrzu monety jednopensowej. Moneta stała się jedną z kilku, którymi zapłaciłem za codzienne sprawunki w jednym z londyńskich sklepów. Została wykonana w ten sposób, że uwzględniony został jej oryginalny ciężar, przez co jest niewykrywalna przez maszyny bankowe. Raz puszczona w obieg, może w nim być. Może dopełniła jakąś większą sumę, a może zupełnie małą. Może się zatraciła w kieszeni czyichś spodni. Pytań o jej losy i historie jest wiele. Pytań o losy emigrantów również.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski