Poznaniacy pałali żądzą rewanżu za przegrany pierwszy mecz w Toruniu w grudniu ubiegłego roku 7:8. Od początku to wojskowi mieli inicjatywę i w niespełna dwie minuty zdobyli trzy bramki. Torunianie w tym okresie nie potrafili sforsować defensywy Grunwaldu. Próbowali jednak prowokować krótkie rogi i to się im w końcu udało. Dwa pierwsze stałe fragmenty gry pewnie wykorzystał fachowiec w tej materii Karol Szyplik i wojskowi wygrywali jedynie 3:2. W końcówce pierwszej połowy Grunwald grał znowu skutecznie i po trzydziestu minutach wygrywał 6:3.
Kiedy po następnych dwóch bramkach na początku drugiej odsłony wojskowi prowadzili 8:3, chyba nikt w hali Centrum Rekreacji AWF przy Drodze Dębińskiej nie sądził, że jeszcze coś w tym spotkaniu się zmieni. Tymczasem ekipa grającego trenera Roberta Grzeszczaka zbyt wcześnie uwierzyła w udany rewanż. Gracze Pomorzanina najprostszymi środkami zaczęli nękać obronę Grunwaldu, co przyniosło im kolejne krótkie rogi, a to skwapliwie wykorzystywał wspomniany wcześniej Szyplik. Wreszcie w 53. minucie ten sam zawodnik wykorzystał rzut karny i w tym momencie wojskowi prowadzili tylko 8:7. I zamiast spokojnie zająć się rozgrywaniem piłki, zawodnicy Grunwaldu zaczęli popełniać wręcz kardynalne błędy, oddając praktycznie piłkę rywalom "za darmo". Hokeiści Pomorzanina poczuli, że można ten mecz wygrać, no i w końcu go wygrali 9:8.
- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Ostatni fragment meczu to zupełnie niezrozumiały dla mnie przebieg wydarzeń na parkiecie - powiedział smutny po meczu zawodnik Grunwaldu Sławomir Choczaj. - Jestem bardzo szczęśliwy, że pokonaliśmy Grunwald w takich okolicznościach. Nasza sytuacja była już bardzo trudna, ale pojawiła się szansa, więc ją wykorzystaliśmy. Wracamy do domu w pełni usatysfakcjonowani - mówił z kolei szczęśliwy opiekun torunian Andrzej Makowski. Po tym zwycięstwie Pomorzanin nadal pozostaje liderem ligowej tabeli.
Wczoraj w Poznaniu odbyło się inne, bardzo interesujące spotkanie, w dużej mierze decydujące o miejscu w czołowej czwórce rozgrywek. Mistrz Polski Pocztowiec, mimo niezbyt dobrej gry, poradził sobie z ekipą AZS AWF, wygrywając 8:4. Akademicy, szczególnie w pierwszej części pojedynku, dość skutecznie radzili sobie z pocztowcami i dwukrotnie prowadzili 1:0 i 2:1. Po trzydziestu minutach był natomiast remis 3:3. Jeszcze przez pierwszy kwadrans drugiej odsłony trwała wyrównana walka na parkiecie, ale w ostatnim fragmencie gry górę wzięło doświadczenie mistrzów Polski. Pocztowcy nie stracili już ani bramki, a sami zdobyli cztery, wygrywając 8:4. Wygraną zadedykowali nowo narodzonemu synkowi Krzysztofa Rachwalskiego (sam zdobył dwa gole) - Jędrzejowi. Powody do radości miał też dziadek, trener Zbigniew Rachwalski.
- Dość długa przerwa w treningach sprawiła, że nasza gra nie wyglądała tak dobrze. Mimo to potrafiliśmy stworzyć wiele sytuacji podbramkowych, no i w ostatnim fragmencie przechyliliśmy szalę zwycięstwa na swoją korzyść - stwierdził szkoleniowiec pocztowców.
Po tej porażce akademikom będzie już bardzo trudno wywalczyć miejsce w czołowej czwórce ligi. A za tydzień kolejne ciekawe konfrontacje. Dojdzie bowiem do spotkań Pocztowca oraz akademików z wojskowymi, jak również w Gnieźnie Start zagra z Pomorzaninem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?