Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hokej na trawie: Zbigniew Rachwalski od 35 lat w jednym klubie

Jacek Pałuba
Zbigniew Rachwalski, trener hokeistów na trawie AZS Politechniki Poznań, opowiada w rozmowie o swojej przygodzie z tą dyscypliną sportu. A ta przygoda trwa już wiele dziesięcioleci.

Po ostatnim meczu jesiennych rozgrywek, hokeistki i hokeiści przygotowali Panu niespodziankę. Zawodniczki i zawodnicy pamiętali, że 35 lat temu rozpoczął Pan swoją hokejową przygodę w Poznaniu.
- Byłem tym zaskoczony, że młodzież o tym pamiętała. Ale to przede wszystkim zasługa trenerki Doroty Wybieralskiej i Małgorzaty Wittke, które od wielu lat pracują z dziewczynami w naszym klubie. Dołączyli się do tego moi zawodnicy, no i zorganizowali okolicznościowe spotkanie z hokejowym tortem. Było bardzo przyjemnie.

To ewenement, aby być związanym z jednym klubem przez 35 lat. Jak to się stało, że trafił Pan do Pocztowca Poznań?
- W moim rodzinnym Rogowie grałem w hokeja na trawie od najmłodszych lat. Kartę zawodniczą mam od 1967 roku. Przez kolejne lata występowałem w zespole Rogowa we wszystkich kategoriach wiekowych. W 1973 roku otrzymałem pierwsze powołanie do kadry narodowej, dwa lata później pojechałem z reprezentacją na mistrzostwa świata. A kiedy po maturze musiałem odbyć służbę wojskową, przyjechałem do Poznania. Wtedy w Grunwaldzie rozwiązano sekcję hokeja na trawie, którą przejął Pocztowiec. To był październik 1977 roku. Trafiłem do zespołu, w którym byli już inni reprezentanci kraju: Włodzimierz Matuszyński, Jan Mielniczak, Marek Kruś i Zygfryd Józefiak. Ogromną rolę w moim przejściu do Poznania odegrał oddany działacz Pocztowca Władysław Grześkowiak. Trudno dziś uwierzyć, że było to tak dawno.


Okazało się, że hokej na trawie zdominował życie, bo po kilku latach tak naprawdę w Poznaniu pozostał Pan na stałe?

- Rzeczywiście gra w hokeja stała się codziennym życiem. Grałem regularnie w Pocztowcu, stałem się potrzebnym zawodnikiem w reprezentacji Polski. Przyszły kolejne występy w największych turniejach międzynarodowych, a w 1980 roku reprezentacja zagrała w igrzyskach olimpijskich w Moskwie. Rok wcześniej, po zaliczeniu służby wojskowej otrzymałem propozycję dalszej gry w Pocztowcu i bez wahania zostałem w tym klubie. Lata 1979-1981 były dla mnie najważniejsze, bo w tym czasie założyłem rodzinę, otrzymałem mieszkanie w Poznaniu i wreszcie zostałem zatrudniony w resorcie łączności, który opiekował się Pocztowcem. To były zupełnie inne czasy. Klub funkcjonował na dobrym poziomie, a drużyna hokeistów grała coraz lepiej i osiągała znaczące sukcesy, najpierw w kraju, a potem też na arenie międzynarodowej.

Pracował Pan z wieloma trenerami i działaczami, którzy z pewnością mieli wpływ na sportową i trenerską karierę?
- Rzeczywiście trafiłem na wielu ludzi, którzy kochali hokej na trawie, podobnie jak ja. Wśród trenerów muszę wymienić: Tadeusza Adamskiego, Wojciecha Paczkowskiego, Jerzego Czajkę, Włodzimierza Pieczyńskiego, Jan Górnego oraz Witolda Ziaję, z którymi pracowałem w klubie i reprezentacji. Z kolei z grona działaczy nie można zapomnieć o Antonim Karwackim, Jerzym Smorawińskim, Mateuszu Wojciechowskim, Pawle Rzepce, Marku Śledziejowskim i Tadeuszu Trawczyńskim.

Po sportowej karierze przyszła dość naturalnie dalsza praca w hokeju jako szkoleniowca.
- Nie wyobrażałem sobie innego życia, niż dalsza praca w tej dyscyplinie. Po grze na igrzyskach, po czterech występach w mistrzostwach świata i trzech w mistrzostwach Europy, przyszedł czas na pracę szkoleniową. W 1991 roku zostałem grającym trenerem Pocztowca. Trwało to dwa lata. Potem już tylko praca trenerska, która przynosiła systematycznie wiele sukcesów i satysfakcji. Przez ponad dekadę Pocztowiec był czołowym klubem w Polsce, zdobywając mistrzowskie tytuły na trawie i w hali, a z czasem zaczął także osiągać sukcesy międzynarodowe. Szczególnie w halowej odmianie hokeja wysoka pozycja Pocztowca w Europie stała się niezaprzeczalna. Dwa tytuły najlepszej drużyny Starego Kontynentu, do tego srebrne i brązowe medale w tej imprezie, to fakty, które sprawiły, że Pocztowiec był bardzo szanowany w świecie hokeja na trawie. Do tego trzeba też dodać udział w elitarnej Lidze Mistrzów na otwartych boiskach. Myślę, że to solidny dorobek w historii polskiego hokeja na trawie.


Niestety, po latach sukcesów przyszedł zły okres dla hokeja na trawie w Pocztowcu.

- Rzeczywiście sytuacja społeczno-gospodarcza i przemiany w naszym kraju sprawiły, że nastąpił bardzo trudny okres dla klubu. Zawodnicy i trenerzy, praktycznie z dnia na dzień stracili zatrudnienie w resorcie łączności i stali się amatorami. Szkoda, że Poczta Polska, która była naszym opiekunem, nie potrafiła wcześniej przewidzieć takiej sytuacji i w odpowiedni sposób zapewnić klubowi normalną działalność. Zamiast więc tak naprawdę dalej uprawiać hokej, wszyscy musieli rozglądać się za pracą, aby normalnie żyć. Ja od kilku lat pracuję w poznańskim Zespole Szkół Łączności, gdzie wspólnie z dyrektorem Jerzym Małeckim staramy się zaszczepić wśród młodzieży sportowego ducha. Organizujemy cykliczne spotkania z medalistami olimpijskimi i mistrzostw świata. Ale zachęcamy też do czynnego uprawiania sportu.

Ale hokeja na trawie Pan nie zostawił?
- Nie było takiej możliwości, tym bardziej, że tę dyscyplinę uprawiają też moi synowie Krzysztof i Dariusz, którzy dzisiaj pomagają mi w trenerskiej pracy z zespołem. Bardzo liczę na owocną współpracę z władzami Politechniki Poznańskiej. Dzisiaj drużyna gra pod nazwą AZS Politechnika Poznań i staje się na nowo czołowym klubem w kraju i mam nadzieję, że wkrótce powróci też do europejskiej czołówki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski