Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Olejniczak: grał Chopina, grał w "Pianiście", teraz zagra Paderewskiego w Hiszpance! [WYWIAD]

Marek Zaradniak
Janusz Olejniczak
Janusz Olejniczak Grzegorz Mehring / Polskapresse
Był Chopinem, grał o życie w "Pianiście, słucha piosenek Kazika i jego taty... Po "Oskarze" za film Polańskiego nie chciał grać już w filmach, ale dał się skusić Łukaszowi Barczykowi - w "Hiszpance" zagra Jana Ignacego Paderewskiego. Z Januszem Olejniczakiem rozmawia Marek Zaradniak

Podczas Konkursu Chopinowskiego w Warszawie w roku 1970 triumfowali Amerykanie, ale to Pan był najmłodszym laureatem. Miał Pan wtedy 18 lat. Jaka była atmosfera tamtego konkursu?
Janusz Olejniczak: Konkurs Chopinowski był wtedy obok Wyścigu Pokoju jedną z dwóch najważniejszych imprez, wokół których koncentrowało się życie kraju i społeczeństwa. Inaczej niż dzisiaj, były trzy gazety na krzyż i w związku z tym, jeśli się w nich zaistniało, natychmiast było się rozpoznawalnym artystą. I powiem jak młoda aktorka - przeżyłem wtedy wielki sen.

ZOBACZ TEŻ:
HISZPANKA JAK ILIADA HOMERA - TRWAJĄ ZDJĘCIA!

Była wspaniała atmosfera. Miałem za sobą publiczność, a w Filharmonii Narodowej były tłumy. Nie tak jak dzisiaj, że połowa sali to Japończycy i mało ludzi stać na to, żeby chodzić na wszystkie przesłuchania. Moim marzeniem było zagrać tak w pierwszym etapie, aby zostać zauważonym. To, co się stało, było wykonaniem planu w 500 procentach. Wszystko to dokumentuje film Mariusza Waltera "Pierwszy szósty". A proszę pamiętać, że znalazłem się w ekipie na konkurs chopinowski zaraz po maturze - to już było sukcesem, bo wtedy się czegoś takiego nie praktykowało.

Konkurs Chopinowski był obok Wyścigu Pokoju jedną z dwóch najważniejszych imprez

Trzeba było być na studiach albo po studiach. Ja zawdzięczam wszystko mojemu profesorowi Ryszardowi Bakstowi, który sam będąc wychowankiem szkoły moskiewskiej, stwierdził, że jeśli mam grać, to w wieku 15, 16 lat. Wtedy będzie wiadomo, czy coś ze mnie w przyszłości będzie. Niestety, profesor Bakst musiał emigrować po roku 1968. Zostawił mnie swemu profesorowi nestorowi Zbigniewowi Drzewieckiemu, który doprowadził mnie do konkursu. Miał on jednak już swoje lata i tak naprawdę w przeciwieństwie do innych młodych ludzi podczas konkursu mojego profesora nie było.

Ale ten sukces miał reperkusje. Zaczął Pan robić karierę, nagrywać płyty...
Janusz Olejniczak: Po konkursie wyjechałem do Paryża, gdzie dalej się uczyłem, ale się też dobrze bawiłem. I co ważne, spotkałem ludzi, od których dowiedziałem się tyle na temat nie tylko polskiej historii, geografii i polityki, że tam zrobiłem "drugą maturę". Bo w domu moich rodziców tak jak w większości polskich domów wtedy, paryska "Kultura" nie stała na półce. Z takim bagażem wróciłem do Polski, ale do głowy mi nie przyszło, żeby tam zostawać.

Nikt Pana nie namawiał?
Janusz Olejniczak: Było mnóstwo okazji, aby zostać czy to we Francji, we Włoszech czy nawet w Ameryce Południowej, ale ja patrzyłem na kolorowy Paryż, jakbym się znalazł na innej planecie. Uważałem, tak jak wielu dorosłych ludzi, że istnieją dwa światy. Tam jest taki. U nas jest taki. Oczywiście Paryż robił na mnie wrażenie, ale w Polsce miałem przyjaciół artystów, malarzy, rzeźbiarzy, literatów, aktorów, reżyserów, którzy mieli problemy, aby wyjechać. Wracałem więc do Polski jak do kraju normalnego tylko o innych kolorach. Wierzyłem, że moje miejsce jest tu, tu jestem u siebie i uważałem, że nie potrafię gdzie indziej żyć.

Sporo Pan nagrywał. Słyszałem, że miał Pan, co było rzadkością wtedy, kontrakt na wyłączność z wytwórnią Wifon. Nagrał Pan zresztą pierwszy longplay w historii tej wytwórni.
Janusz Olejniczak: Kontraktów na wyłączność wtedy jeszcze nie było. W Wifonie prężnie działał Stanisław Dybowski. Płytę, o której mówimy, wydano także w Japonii i dzięki temu krążkowi wyjechałem też na koncerty w Ameryce Południowej. W Pagarcie mówiono mi, że od propozycji do koncertów mija rok i nie wiadomo, czy wyjadę, bo reżimy w tamtych krajach zmieniają się często. Ja jednak nie przejmowałem się tym i po roku wyjechałem.

Potem były kolejne płyty nagrywane np. w Singapurze.
Janusz Olejniczak: To prawda. Było to nagranie live z koncertu. Ale to nie była dobra płyta i szybko zniknęła.

Należy Pan do ekskluzywnego grona artystów, którzy nie tylko nagrywali muzykę filmową, lecz również grali w filmach. Wystąpił Pan w "Le Note Bleu" Andrzeja Żuławskiego, a także grał bułgarskiego pianistę w filmie "Les Milles" Sebastiena Grella.
Janusz Olejniczak: Tego bułgarskiego pianistę chyba w ogóle wycięto. Owszem byłem na planie parę dni...

CZYTAJ TEŻ:
ILE POZNANIA BĘDZIE W HISZPANCE?

Dla ludzi kręcących film, to co dzieje się na zewnątrz w czasie zdjęć, się nie liczy

Długo decydował się Pan, by zagrać Chopina u Żuławskiego.
Janusz Olejniczak: Rzeczywiście… Najpierw był telefon z Paryża, z propozycją abym przyjechał porozmawiać z Andrzejem Żuławskim na temat filmu o Chopinie. Myślałem, że chodzi o nagranie muzyki. Tymczasem zaproponowano mi zagranie roli. Początkowo wywołało to mój śmiech, tym bardziej że moją ówczesną żoną była aktorka Sławka Łozińska i miałem na co dzień do czynienia z pierwszą ligą aktorów. Nie z takimi jak dziś, gdy każdy, kto chce, jest aktorem. Z pełnym szacunkiem dla tego zawodu jako naturszczyk nie widziałem siebie w tym, ale uległem inteligencji i czarowi Andrzeja Żuławskiego. Było to jedno z najważniejszych doświadczeń artystycznych w mojej karierze. Przebywanie w tym środowisku, praca nad rolą, przebywanie na planie było przygodą nie do przecenienia.

Co było w tej pracy takiego wartego zapamiętania?
Janusz Olejniczak: Przede wszystkim to trudna praca. Bardzo. Musiałem pokonać opory, lęki, nieśmiałość, brak otwarcia. Ale dzięki hipnotyzerskim zdolnościom Żuławskiego przeżyłem, choć po filmie zbierałem się długo, bo wyjść z czegoś takiego, z planu, z innego świata - nie jest łatwe. Dla ludzi kręcących film, to co dzieje się na zewnątrz w czasie zdjęć, się nie liczy. Gdy film się kończy, ogarnia ich uczucie pustki, z którą trudno sobie poradzić. To specyfika filmu. Nawet zawodowcy mają z tym problemy.

Czy rolę konsultował Pan z żoną?
Janusz Olejniczak: Nie. Rozmawiałem z Aleksandrem Bardinim i Krzysztofem Zanussim, którzy powiedzieli: "Nie zastanawiaj się. Żuławskiemu się nie odmawia. Chociaż prawdy pewnie mi nikt nie powiedział, ale to, że coś takiego przeżyłem, bardzo dobrze wspominam i jestem Andrzejowi Żuławskiemu bardzo wdzięczny.

A przygoda z Polańskim i "Pianista"?
Janusz Olejniczak: Wtedy byłem już starym wyjadaczem filmowym, chociaż ta kluczowa w filmie scena grania przed Niemcem o życie, zrobiła na mnie wrażenie, tym bardziej że była to Ballada g-moll, którą w pełnej charakteryzacji musiałem grać od rana do wieczora, bo kręcono różne ujęcia. Przy okazji obserwowałem pracę Polańskiego, który chyba przekraczał normy do 150 proc.! To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Nie dziw więc, że wszyscy wokół pracowali w takim samym tempie.

CZYTAJ:
FILM O POWSTANIU WIELKOPOLSKIM - CZYLI POJEDYNEK JASNOWIDZÓW!

Wspomniał Pan, że będąc w Paryżu, zdał Pan "drugą maturę". Czy zdobyta wtedy wiedza miała wpływ na to, że w stanie wojennym razem z żoną braliście udział w koncertach podziemnych?
Janusz Olejniczak: Ze Sławką to akurat niewiele, bo ja grałem głównie w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej u księdza Andrzeja Przekazińskiego, a ona występowała w kościele pracy twórczej u księdza Niewęgłowskiego. To były normalne koncerty prawie codziennie wieczorem. Do muzyki, którą grałem, poezję polską od Norwida po Miłosza recytowali wszyscy najwięksi - od Haliny Mikołajskiej, poprzez Zbigniewa Zapasiewicza, Krzysztofa Kolbergera, Hankę Skarżankę, po Daniela Olbrychskiego, z którym najczęściej występowałem. A w sumie dałem ponad 100 takich koncertów.

Kluczowa w filmie "Pianista" scena grania przed Niemcem o życie, zrobiła na mnie wrażenie

100? To naprawdę dużo. Czy bezpieka zainteresowała się Panem?
Janusz Olejniczak: Nie, ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że są wśród publiczności. Te koncerty były nagrywane, ale nie wiem, co się z tymi nagraniami stało.

Z okazji Pana 60. urodzin ukazała się właśnie płyta z koncertami fortepianowymi Szostakowicza, Prokofiewa i Ravela. Skąd taki wybór?
Janusz Olejniczak: Poza Chopinem to koncerty, z którymi jestem emocjonalnie związany. Szostakowicz to był mój dyplom w szkole podstawowej pod batutą Feliksa Rybickiego. Prokofiew to pierwszy koncert, jaki zagrałem z WOSPR-em i Bogdanem Wodiczko w programie Janusza Cegiełły "Słuchamy i patrzymy", a Ravel to, po powrocie z Paryża, mój dyplom w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej. Więc ta płyta to sentymentalny powrót do przeszłości. Polecam ją, choć sam swoich nagrań nie słucham.

A czego Pan słucha?
Janusz Olejniczak: Wszystkiego innego. Nawet Kazika, a szczególnie piosenek jego taty. Gdy go usłyszałem, zastanawiałem się, skąd znam te piosenki. Przypomniałem sobie, że Stanisława Staszewskiego poznałem w Paryżu. Tam słuchałem jego oryginalnych wykonań "Baranka" i innych piosenek. I to nie znudziło mi się do tej pory.

Poza tym jazz - bliski jest Panu Krzysztof Komeda. Grał Pan go na wspólnych koncertach z Atom String Quartet.
Janusz Olejniczak: Tak. To było podczas festiwalu jazzowego w Łodzi, a przeżyłem to bardzo nerwowo, bo mam ogromy sentyment do jazzu, ale nie jestem jazzmanem.

CZYTAJ TEŻ:
CRISPIN GLOVER: UCZĘ SIĘ JĘZYKA JAK DZIECKO!

Jeździ Pan po świecie i po Polsce. Przyjeżdża Pan także do Poznania.
Janusz Olejniczak: Nieczęsto i na razie nie słyszę, aby mnie zapraszano. Ale z Poznania pochodzi spora część mojej rodziny. Z koncertów najmilej wspominam ten podczas festiwalu Ravela w połowie lat… 80., kiedy wystąpiłem z WOSPRiTV-em.

Jakie są Pana plany na przyszły rok?
Janusz Olejniczak: Będę miał koncerty w Ameryce Południowej, w Kolumbii, w Belgii. Normalne życie koncertowe. Natomiast jeszcze w tym roku nagram płytę z kompletem preludiów Chopina.

Ma Pan kolejne plany filmowe?
Janusz Olejniczak: Nie. Po Oscarze z Polańskim chciałem dać sobie spokój, ale przyjąłem ofertę od Łukasza Barczyka i ostatnio zagrałem w jego filmie "Hiszpanka". Ignacego Paderewskiego kreuje inny aktor, a ja przejmuję jego rolę jako Paderewskiego, grającego na fortepianie podczas jego występu w Londynie. Te sceny kręciliśmy we Wrocławiu, który udawał Londyn. Byłem mocno ucharakteryzowany, więc nie wiem, czy niewtajemniczeni mnie rozpoznają...

NAJNOWSZE INFORMACJE Z POZNANIA I WIELKOPOLSKI: GLOSWIELKOPOLSKI.PL

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski