Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Klimczewski: Każdy wypadek śmiertelny traktuję jakby był pierwszy

Agnieszka Smogulecka
Józef Klimczewski, naczelnik poznańskiej drogówki, ma wśród motocyklistów opinię osoby, która "nie lubi" tej grupy użytkowników dróg. Sam jeździ jednak (służbowo) motocyklem BMW
Józef Klimczewski, naczelnik poznańskiej drogówki, ma wśród motocyklistów opinię osoby, która "nie lubi" tej grupy użytkowników dróg. Sam jeździ jednak (służbowo) motocyklem BMW Maciej Urbanowski
Rozmowa z Józefem Klimczewskim, naczelnikiem Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu

Jak długo pracuje Pan w drogówce?

Józef Klimczewski: Bardzo długo. Najdłużej ze wszystkich w poznańskiej komendzie.

Ponad 30 lat?

Józef Klimczewski: Tak.

Zapewne przez te wszystkie lata napatrzył się Pan na wiele ludzkich tragedii?

Józef Klimczewski: Pomimo że tyle lat pracuję, byłem w miejscach wielu wypadków śmiertelnych, każdy wypadek śmiertelny traktuję jakby był pierwszy. Wbrew temu, co mówią niektórzy, to dla mnie nie tylko słupki w statystyce. Za każdym takim zdarzeniem kryją się bowiem ludzkie tragedie. To dramat najbliższych ofiary, ale także sprawcy i jego rodziny. Bo trzeba pamiętać, że sprawca będzie musiał żyć z tym co zrobił, mając na sumieniu poszkodowanych. Nie sposób przywyknąć do takich zdarzeń. I chociaż w naszej pracy najważniejsze jest zebranie materiału dowodowego, na miejscu tragicznych wydarzeń nie można na tym poprzestać. Często jesteśmy świadkami rozpaczy, łez, rozmawiamy z ludźmi, którzy naprawdę cierpią.

Na miejsca wypadków przyjeżdżają rodziny ofiar?

Józef Klimczewski: Czasami tak. Podstawowe pytanie, jakie im wtedy zadajemy: Czy potrzebują pomocy lekarskiej, psychologicznej. To zawsze trudne rozmowy, bo trudno jest rozmawiać z matką, której dziecko zginęło, czy z mężem, który stracił żonę. Trzeba im powiedzieć o tragedii, ale też o tym, że jutro będzie dzień, wstanie słońce. Że będzie bolało, ale trzeba żyć dalej. Staramy się udzielić wszelkiej pomocy, czasem to zapewnienie opieki psychologicznej, czasem trzeba też gdzieś kogoś odwieźć, czasem prosić o pomoc samorządy.

Pan sam przeżył podobną tragedię...

Józef Klimczewski: Dziesięć lat temu w wypadku samochodowym zginęła moja córka. Jechała autem jako pasażer. To była dla mnie ważna lekcja, po takim przeżyciu inaczej spogląda się na życie, na wypadki. W chwili czyjejś śmierci ważne jest, by bliscy znaleźli wsparcie. Wypełnienie poleceń, zabezpieczanie śladów zgodnie z procedurami to jedno, ale nie można działać bezdusznie, rutynowo. Trzeba w tym wszystkim widzieć człowieka, jego ból. A bolało będzie zawsze, mimo upływu czasu. Ja o tym wiem.

Może procedury sprawiają, że ratownikom jest łatwiej?

Józef Klimczewski: Trzeba je wypełniać, ale nie można tego robić bezdusznie, z uśmiechem na twarzy. Nie można płakać, ale trzeba pomóc ludziom. Bo w służbie zawsze najważniejszy powinien być człowiek.

Złośliwi mówią, że w służbie najważniejsze są mandaty.
Józef Klimczewski: Ja staram się pokazywać dobre przykłady, jak z Niemiec. Byłem tam dwukrotnie w akademiach policyjnych i widziałem, że tam kierowcy przestrzegają prawa. Kiedyś wracałem w nocy, po cywilnemu. Były światła żółte pulsujące, z lasu wyjeżdżały samochody z drewnem. Gdy zbliżałem się do przejścia dla pieszych, kierowcy zaczęli hamować, abym mógł bezpiecznie przejść na drugą stronę. U nas jeszcze nie wszyscy rozumieją, że przestrzeganie prawa po prostu się opłaca. Gdy ktoś przestrzega prawa nie płaci mandatów, nie spowoduje też wypadku. I dotyczy to wszystkich użytkowników ruchu: pieszych, rowerzystów, motocyklistów, kierowców samochodów.

Ale w Niemczech także Polacy potrafią przestrzegać prawa.

Józef Klimczewski: Bo boją się wysokich kar. A ja nie chcę zaczynać od kar, najpierw tłumaczymy zatrzymanym powagę sytuacji, wskazujemy skutki, jakie mogli spowodować. Kierowcy mają przecież świadomość, że infrastruktura drogowa w Polsce znacznie odbiera od tej u naszych zachodnich sąsiadów. Więc dlaczego tak się spieszą? Przestrzeganie prawa nic nie kosztuje. Lepiej zdać sobie z tego sprawę zanim dojdzie do tragedii.

A jakie błędy są najczęściej popełniane na drodze?

Józef Klimczewski: W przypadku kierowców to wymuszanie pierwszeństwa, nadmierna prędkość, niezachowanie odpowiedniego odstępu od poprzedzającego auta. W przypadku rowerzystów to przejeżdżanie po przejściach dla pieszych, jazda po chodnikach, natomiast jeśli chodzi o pieszych to przebieganie przez jezdnię, wchodzenie na nią zza przeszkody.

W Poznaniu mówi się o „łapankach”. Raz na pieszych, innym razem na rowerzystów.

Józef Klimczewski: Obojętne, kto łamie przepisy. Nieprzestrzeganie prawa jest złe. Nie robimy polowań, łapanek. To nie nagonka, to egzekwowanie prawa. Widzę jednak, że po nagłośnieniu naszych działań coraz częściej rowerzyści zjeżdżają z chodnika, a piesi coraz częściej nie zajmują ścieżek rowerowych. Jeśli będziemy jeździć wolno, rozsądnie, rozważnie to będzie lepiej dla każdego. Jeśli ludzie nie zrozumieją, że tak trzeba, krąg ofiar będzie coraz większy. Nasze działania zmierzają do tego, żeby mówić o tym, zanim dojdzie do tragedii. Bo jeśli lekceważy się przepisy to taki moment nadejdzie. Lepiej chyba dostać mandat niż stać się sprawcą zdarzenia z ofiarami?

Motocykliści także powtarzają, że Pan ich nie lubi.

Józef Klimczewski: Tak nie jest. Kilka lat temu motocykliści łamiący przepisy byli plagą Poznania. Jeździli za szybko, brawurowo, czasem na jednym kole, podginali tablice rejestracyjne, rozwiercali tłumiki. Teraz – myślę, że także dzięki wielu kontrolom jakie prowadziliśmy – takich zdarzeń notujemy znacznie mniej. Zresztą: Jak miałbym nie lubić motocyklistów skoro sam jeżdżę motocyklem?

Jakim?
Józef Klimczewski: Służbowym BMW 1200 RT. To piękna, mocna maszyna, ale błędu na drodze nie wybaczy. Prywatnie mam motocykl Yamaha SR 250 kupiony z komendy, odrestaurowany, oczywiście już bez cech policyjnych.

I jak motocykliści reagują gdy widzą Pana na motocyklu na jezdni?

Józef Klimczewski: Kłaniają mi się. Ale też pilnują się. Wiedzą, co będzie jak złamią przepisy.

Nie są obrażeni?

Józef Klimczewski: Gdy byłem kapralem i pełniłem służbę na Bukowskiej zatrzymałem kiedyś kierowcę syrenki. Auto było w fatalnym stanie technicznym. Zacząłem rozmawiać z kierowcą, tłumaczyć, że ma naprawić auto, bo stwarza zagrożenie na drodze. Pouczyłem tego pana. Po około dwóch tygodniach, w tym samym miejscu, znów się pojawił. Jego syrenka ciągle była w fatalnym stanie. I znów tłumaczyłem: „Pan ma swoje lata, ja jestem gówniarzem, nie wymierzam kary, ale tłumaczę. Niech pan zrozumie, że nie wolno jeździć takim autem” – mówiłem i ostrzegałem, że następnym razem zabiorę mu dowód rejestracyjny. Spotkałem się z nim znów po kilku tygodniach. Schodziliśmy ze służby na posiłek regeneracyjny, zobaczyłem zaparkowaną syrenkę. Nie była naprawiona. Właściciel auta zobaczył mnie, sam podszedł, przeprosił, że nie naprawił auta i podał papiery. Zatrzymałem dowód rejestracyjny. Gdy obierał go jakiś czas później, kiedy już naprawił syrenkę, podziękował. Powiedzieliśmy sobie „do widzenia”, później jeszcze kilka razy się widzieliśmy. Zawsze się sobie kłanialiśmy. Myślę, że takich ludzi jest coraz mniej. Mam świadomość, że teraz mało kto rozumie, że należało go ukarać, czy odebrać dowód rejestracyjny, większość czuje się skrzywdzona. Chociaż tak naprawdę sami są sobie winni.

Dobry policjant to…?

Józef Klimczewski: Dobry policjant to taki, który kocha to rzemiosło, ma powołanie, jest uczciwy. To policjant, który interesuje się osobami, które nie przestrzegają prawa, eliminuje z dróg nietrzeźwych, bo to – przyznaję – premiuję. Musi umieć kierować ruchem, jeździć samochodem, motocyklem. Musi potrafić dokonać oceny sytuacji na drodze. I musi pamiętać, że najważniejszy jest człowiek.
Ma Pan takich ludzi u siebie w wydziale?

Józef Klimczewski: Mam naprawdę fantastyczny zespół. Lubię rozmawiać z podwładnymi nie tylko o służbie. Bo także w wydziale uważam, że najważniejszy jest człowiek. Wiem, że pracowników dotykają różne problemy, jak to w życiu. Staramy się rozwiązywać trudne sytuacje, pomagać. Żeby to robić trzeba mieć jednak ogromny bagaż doświadczeń. A życie to droga lekcja. Życie dużo bierze za „zajęcia”.

Zawsze chciał Pan być policjantem?

Józef Klimczewski: Wychowałem się w rodzinie milicyjnej. I właściwie od zawsze wiedziałem, że będę albo księdzem, albo policjantem. Nie widziałem dla siebie innej roli w życiu. Obie instytucje potępiają zło.

Księdzem? W rodzinie milicyjnej? W czasach gdy milicjanci bali się chrzcić dzieci?

Józef Klimczewski: Tak. To były trudne czasy, nie chciałbym nikogo osądzać.

I został Pan policjantem.

Józef Klimczewski: Tę drogę wybrałem. Rodzinną tradycję kontynuowała zresztą córka. Paulina zginęła jako policjantka.

Jest Pan na miejscu każdego poważnego wypadku niezależnie od pory dnia i nocy. W wigilię, święta, nowy rok oglądamy Pana w telewizji mówiącego o sytuacji na drogach: o korkach, wypadkach, policyjnych akcjach. Nie szkoda Panu życia na służbę?

Józef Klimczewski: Życia nie. Szkoda rodziny, bo to właśnie ona ponosi ciężar służby. Ja zostałem tak wychowany, że nie uznaję letniości. Albo coś jest zimne albo gorące. Albo angażuje się w pracę albo nie. Ja się angażuję. A na zdarzenia nie jadę po to, by pokazać się w telewizji, ale dlatego by dowiedzieć się jak było naprawdę. To fajne miasto i dobrze czuć się potrzebnym, choć niekoniecznie lubianym.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski