Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kominiarz abstynent przebiegł ponad 100 maratonów [ZDJĘCIA]

Mariusz Kurzajczyk
Od 35 lat Andrzeja Wolniaka można spotkać na biegowych, także maratońskich trasach. Najbardziej cieszą go sukcesy ludzi, których namówił do biegania. A jest ich niemało

Andrzej Wolniak twierdzi, że jeśli chodzi o bieganie, niczego wielkiego nie dokonał. Wprawdzie przebiegł ponad 100 maratonów, pokonał kilka setek, ale niemal zawsze "na luzie", bez napinania się i obaw o wynik. Być może to luźne podejście sprawiło, że jest obecny na biegowych trasach od 35 lat, najdłużej ze wszystkich ciągle biegających kaliszan!

Pomysł, żeby zacząć biegać, ba, żeby od razu pokonać dystans maratonu powstał nie w jego głowie. Namówił go do tego, podobnie jak wielu innych kaliszan, Adam Marian Walczak, kiedyś bokser Włókniarza, a potem ultramaratończyk i triatlonista, który jako pierwszy Polak i to samotnie pokonał dystans Ironman, czyli blisko 4 km pływania, 180 km na rowerze i maraton w biegu. Spotkali się w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego "Wistil", najpierw gdy Wolniak odbywał tak praktyki szkolne, a potem, gdy przyszedł do pracy.

- Miałem 26 lat, byłem zaraz po wojsku, więc Maryś stwierdził, że na pewno dam radę przebiec te 42 kilometry - opowiada Andrzej.

Był rok 1980, więc wielkiego wyboru nie było. Dziś mniejszych i większych maratonów jest w Polsce koło setki. Wówczas na wiosnę był rozgrywany przeznaczony dla profesjonalistów maraton w Dębnie, zaś amatorzy biegali w warszawskim Maratonie Pokoju. W jego drugiej edycji w stolicy pobiegło kilku kaliszan, m.in. Antoni Żeśko, jedyny w tym gronie były "zawodowiec", Andrzej Jabłoński, który, choć już nie biega, obecnie legitymuje się największą w grodzie nad Prosną liczbą maratonów i ultramaratonów (170!), no i bracia Wolniakowie - Andrzej i starszy od niego o 14 lat Kazimierz.

- Startowałem bez przygotowania, więc było to straszne cierpienie, ale jeszcze większa satysfakcja - przyznaje dziś.

Dodatkowa satysfakcja to nazwisko z uzyskanym czasem w "Trybunie Ludu", która zamieściła komplet wyników. To zresztą jedyny dowód na to, że ten bieg ukończył, bo wtedy jeszcze na mecie nie wręczano wszystkim uczestnikom medali. Za rok znów wystartował, potem znów i znów. Razem z kolegami uczestniczył też w krótszych biegach, których wtedy nie było zbyt wiele. Poznał wielu ciekawych ludzi, także dzięki corocznemu udziałowi w sztafecie Palmiry-Ostrzeszów i członkostwie w Klubie Olimpijczyk w Wysocku Wielkim. Ze wspólnych wyjazdów ma moc wspomnień, nie tylko własnych. Duszą towarzystwa był wtedy Antoni Żeśko, który w latach 60. był zawodnikiem Włókniarza, potem zasłynął kilkusetkilometrowymi wyprawami. Jedna z barwnych anegdot dotyczyła biegu nudystów, który odbył się na plaży. Żeśko zapewniał, że po wręczeniu nagród, już w ubraniu, nie mógł się opędzić od pań. Podobnych opowieści miał znacznie więcej. Oczywiście nie one zadecydowały o tym, że bieganie stało się dla Andrzeja Wolniaka pasją i na zawsze zmieniło jego życie.

Drugim ważnym wyborem, którego dokonał, była abstynencja. Na przełomie lat 80. i 90. pracował za granicą. Przyznaje, że razem z kolegami umilał sobie wieczory i weekendy piwem lub czymś mocniejszym. W 1991 roku stanął przed wyborem - ratować siebie i rodzinę, czy bawić się dalej. Sam zgłosił się na leczenie i od 24 lat trwa w abstynencji. Pobyt w szpitalu w Sokołówce pozwolił mu na powrót do intensywnego biegania.

- To był listopad, więc na nogach miałem zimowe buty. Zamieniłem się z kolegą z sali na jego adidasy i codziennie rano wychodziłem pobiegać po lesie - wspomina.

Dziś, gdy większość biegaczy-amatorów goni za życiówkami na różnych dystansach, trudno jest uwierzyć, że Andrzej Wolniak przez 15 lat nie zdołał "połamać" 4 godzin w maratonie. Wyjaśnia, że to "szkoła Marysia", czyli radość z możliwości biegania, a nie ściganie się zawsze i wszędzie. Po raz pierwszy maraton przebiegł poniżej 4 godzin zachęcony... finansowo. Szef niemieckiej firmy, w której pracował, zapłacił 100 marek za start w Hanowerze i zapowiedział, że w przypadku wyniku na 3 godziny nie będzie musiał tych pieniędzy zwracać. Udało się. Potem łamał 4 godziny jeszcze wiele razy, ale bardziej pamięta te biegi, w których zabrakło mu do trójki sekund.

Trzeci ważny moment w życiu miał miejsce dokładnie przed 10 laty, tuż po śmierci Jana Pawła II. Pracował wtedy jako kominiarz i przyznaje, że zgubiła go rutyna. Wchodził z wiadrem pełnym zaprawy na wcale nie tak wysoką drabinę. Wiadro pociągnęło go w dół i głową uderzył o beton. Trafił do szpitala, ale z początku upadek nie wyglądał na groźny.

- To była niedziela, a lekarz dyżurny uznał, że dzieje się coś złego. Zjawił się neurochirurg doktór Wiesław Skowroński, który natychmiast zabrał mnie na tomograf, a potem na salę operacyjną i uratował mi życie - opowiada.

Krwiak na mózgu go nie zabił, ale na jakiś czas wyeliminował z długich biegów. Zawroty głowy, padaczka pourazowa spowodowały, że zaplanowany już przed kilkoma laty setny maraton przebiegł dopiero w ubiegłym roku, w przeddzień swoich 60. urodzin na trasie Świnoujście-Wolgast w Niemczech.

- Wspólne bieganie, a potem zabawa w gronie znajomych i rodziny. Czy może być coś piękniejszego? - pyta retorycznie i cieszy się, że wrócił do normalnego życia po ciężkim urazie, z którego wiele osób nie wychodzi wcale.

- Biegam i pokazuję ludziom, że skoro ja sobie daję radę, to oni też dadzą - podkreśla i wylicza, ile osób udało mu się namówić do tego zdrowego spędzania czasu. Nie da się ukryć, że wśród nich jest także autor tego tekstu.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski