Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kontenery? Nikt do puszki wsadzany nie będzie

Błażej Dąbkowski
Adamowi Śmiglowi najbardziej brakuje dzieci. Była żona nie pozwala mu ich zobaczyć, bo mieszka na osiedlu kontenerowym
Adamowi Śmiglowi najbardziej brakuje dzieci. Była żona nie pozwala mu ich zobaczyć, bo mieszka na osiedlu kontenerowym Waldemar Wylegalski
Nikt w tych blaszakach nie powinien mieszkać - krzyczały poznańskie autorytety. Ale w sondażach poznaniacy byli za wysyłaniem uciążliwych lokatorów do kontenerów. To już jednak koniec osiedla przy Średzkiej. Mieszkańcy zaczną się wyprowadzać.

Chcę jak najszybciej wydostać się z tej puszki - deklaruje Adam Śmigiel, który jako jeden z pierwszych trafił do kontenerów, ustawionych w 2012 r. przy ul. Średzkiej. Skończył 38 lat, ma pracę, dwoje dzieci i dość życia w jednym z dziesięciu „blaszaków”. Spotykamy się wieczorem, bo wtedy pan Adam zjeżdża z budowy.

- Proszę uważać, bo wszędzie panuje cholerna wilgoć. To norma, że jak się teraz powiesi kurtkę na wieszaku, to rano jest już mokra. Meble to trzeba co pół roku wymieniać, bo odpada od nich okleina, a tapczan musiałbym z kolei kupować raz na kwartał - wyjaśnia, stojąc na progu kontenera nr 11.

Na Średzką trafił za długi. Nazbierało się ich ponad 30 tys. zł. Wziął rozwód i stracił mieszkanie w kamienicy przy ul. Palacza.

- Urzędnicy dowiedzieli się, że jestem sam i postanowili mnie tutaj umieścić - tłumaczy. Ale już od samego początku nie płacił czynszu za nowy lokal, spłacił go, a teraz znów się zadłużył. Musi oddać miastu 1,5 tys. zł. - Wcześniej pojechałem specjalnie do Niemiec, by zdobyć pieniądze i wyjść na zero, teraz też udaje mi się odłożyć trochę grosza - dodaje. Jego kontener jest czysty, bo pan Adam zawsze stara się dbać o porządek, regularnie sprząta, pierze, kupuje meble i półki, które nieustannie gniją. Na jednej ścianie wisi spory telewizor LCD, na drugiej rozmieszczone są głośniki, pod nimi leży laptop. -Ale trudno żyć w takich warunkach, choć jest tu spokojnie, nie interweniuje policja, ale to one sprawiają, że poczułem mobilizację i bardzo chcę się stąd wyrwać - podkreśla.

Od kiedy zamieszkał w „puszce”, w zasadzie przestał widywać swoje dzieci. Była żona mu nie pozwala, bo to wstyd, że znalazł się na zakręcie życiowym. Święta Bożego Narodzenia spędzi więc sam, klnąc pod nosem na wysokie rachunki za prąd. - Bo nikt nas tu nie odwiedza, poza pracownikami ochrony. Nie widziałem tutaj władz miasta, urzędników, a o tym, że w przyszłym roku mają likwidować te osiedle, dowiedziałem się od sąsiadów. Chciałbym, by mimo wszystko szybciej udało mi się stąd wyrwać - zapewnia.

Panu Jackowi się udało
Z Jackiem Celmerowskim umawiamy się na Jeżycach, w bloku znajdującym się przy ul. Długosza. Pan Jacek jest jedynym szczęśliwcem, któremu w ciągu trzech lat udało się wyrwać z kontenerów. Choć jest po trzech zawałach, remontuje mieszkanie siostry, bo obiecała, że zapłaci za malowanie i tapetowanie. - Nie jest łatwo, ale ziarnko do ziarnka i na czynsz uzbieram - przekonuje. Do kontenera nr 16 trafił jak wszyscy - za długi. Po rozwodzie starał się o mieszkanie socjalne, ale w Zarządzie Komunalnych Zasobów Lokalowych powiedziano mu, że może dostać jedynie lokal przy ul. Średzkiej.

Jeśli władze miasta nie zajmą się lokatorami, likwidacja kontenerów będzie miała wymiar propagandowy

- Pamiętam, że kiedy pierwszy raz wszedłem do środka, poczułem się jak w barakowozach. Znałem je, bo przez wiele lat pracowałem w budowlance. Nie byłem przerażony, ale szybko przekonałem się, że nie jest to miejsce dla mnie. Wszystko tam paruje i momentalnie się skrapla - opowiada.

Rachunki za prąd były wysokie - 500 zł zimą, ale pomagali mu pracownicy socjalni, później dostał też dopłatę do mieszkania. Na towarzyszy niedoli, czyli sąsiadów, też nie mógł narzekać, raz pożyczali chleb, innym razem jeden zapraszał drugiego na mecz.

- Obiecałem sobie, że umrę w murowanych ścianach, a nie w blasze. Z jednej strony baraki powodowały, że czasem nie miałem ochoty się stamtąd ruszyć, były przytłaczające. Z drugiej nauczyłem się tam oszczędności i znalazłem motywację, by zmienić swoje życie - wyjaśnia. - Kontenery to lepsze rozwiązanie niż zapuszczone kamienice lub działki na os. Warszawskim. Mam tam znajomych, oni żyją w zdecydowanie gorszych warunkach - twierdzi pan Jacek.

Choć sam mieszka już jednak w lokalu przy ul. Smolnej, czasem odwiedza dawnych znajomych, przynosi im leki lub wpada, by po prostu pogadać. - Chciałbym, by Adamowi też się udało, to dobry szczon, pracowity, zap... od rana do wieczora. Moim zdaniem kontenery powinny zostać, ale pod warunkiem, że osoby, które w nich zamieszkają, zgodzą się na to wcześniej - stwierdza.

Fakty czy mity?
Jarosław Pucek, były prezes ZKZL mimo fali krytyki, która spadła na niego za utworzenie osiedla kontenerowego, uważa, że było ono potrzebne. - Założeniem pierwszym i jedynym była ochrona spokojnych lokatorów przed uciążliwością ze strony trudnych sąsiadów. Nie sprawdziły się zapowiedzi o dantejskich scenach w kontenerach. Sprawdziło się za to to, że z kontenera da się „wyjść”. Jedna taka osoba znalazła mieszkanie w tradycyjnym budownictwie. Inną sprawą jest fakt, że dopiero na skutek dyskusji wokół kontenerów dostrzeżono problem ludzi, którzy w żaden sposób nie chcieli dostosować się do normalności - ocenia dziś J. Pucek.

Z taką oceną nie zgadza się Tomasz Lewandowski, poznański radny Zjednoczonej Lewicy. Jego zdaniem „trudni lokatorzy” trafiający do kontenerów to mit.

- Oni po prostu nie byli na tyle asertywni, by odmówić umieszczenia ich w „puszkach”. Nie znam człowieka, który by był uciążliwy dla sąsiadów. Drugim mitem jest twierdzenie, że nie pojawiały się tam kobiety i dzieci. Nie mówiło się o tym głośno tylko dlatego, że wtedy kurator mógłby rodzicom odebrać prawa rodzicielskie - ocenia.

Obecnie na 10 kontenerów przy ul. Średzkiej wolne są dwa, bo dwaj jego mieszkańcy prawdopodobnie przebywają w zakładzie karnym. Wkrótce zwolni się kolejny, a jego dotychczasowy lokator przeprowadzi się do lokalu socjalnego na Łazarzu, który zaproponował mu ZKZL. Tylko jeden z mieszkańców 8 formalnie zajętych lokali nie ma długów. - Mężczyzna ten mieszkający przy ul. Średzkiej od wiosny 2013 roku chciałby przenieść się w inne miejsce. Szukamy dla niego odpowiedniego lokalu socjalnego - wyjaśnia Magdalena Gościńska, rzecznik ZKZL. Pozostali lokatorzy nie płacą czynszu, a siedmiu utraciło już tytuł prawny do lokalu. Ich zadłużenie wynosi od niespełna 2 do ponad 6 tys. zł.

Tomasz Lewandowski: Wyczekiwanie na odludziu im nic nie pomoże. Będą mogli zmienić swoje życie w normalnych warunkach. Nawet jeśli są dłużnikami, to znajdą się skuteczne metody prawne, by egzekwować należności.

Jarosław Pucek: Nadal jednak pozostaje pytanie - co z takimi osobami zrobić i na to pytanie będą musiały odpowiedzieć sobie obecne władze. Inaczej będzie to jedynie gest propagandowy, który niczego nie rozwiąże.

16 znienawidzonych kontenerów nie zostanie zlikwidowanych, od 2017 r. mają spełniać nową rolę - szatni lub lokali przeznaczonych na działania kulturalne.

Protesty przeciwko kontenerom
Protesty przeciwko kontenerom rozpoczęły się, jak tylko miasto kupiło blaszaki i zapowiedziało, że ulokuje tam tzw. trudnych lokatorów. Sprzeciwiali się im artyści, politycy i organizacje pozarządowe. Hasło protestu brzmiało: „Nie dla getta w Poznaniu”. W 2012 roku anarchiści ustawili na placu Wolności cztery kontenery z namalowanymi oknami i podpisem „Średzka”. Ostatni apel już do nowego prezydenta Poznania, Jacka Jaśkowiaka został wystosowany pod koniec ubiegłego roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski