Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maratończyk nie biega na skróty

Przemysław Walewski
Henryk Sienkiewicz, gdyby kreślił sylwetki swoich bohaterów w dzisiejszych czasach, to być może sięgnąłby do biografii maratończyków. Zawsze go pociągały barwne charaktery. Gdybym mógł mu podpowiedzieć, kto jest dobrym wzorcem bohatera „ku pokrzepieniu serc”, to wskazałbym na trzech maratończyków, których imiona brzmią powieściowo: Jan, Ryszard, Bogusław.

Rzec by się chciało, że cudze chwalicie, swojego nie znacie. W dzisiejszych czasach media, publiczność i biegacze z podziwem patrzą na czarnoskórych biegaczy z Afryki, a przecież karty światowego maratonu kreślili lata temu także Polacy. Wandzie Panfil i polskim maratonkom poświęcę osobny artykuł, bo ich życie to doskonały przewodnik dla biegających kobiet.

Dla pokolenia obecnych 40-latków Jan Huruk (rocznik 1960) był realnym bohaterem do naśladowania. Jego sukcesy w londyńskim maratonie napędzały. Z kolei Ryszard Marczak (rocznik 1945) był tym, który imponował dwudziestolatkom jeszcze jako masters. Mając 42 lata pokonywał 20 km w 1:04:10 i udowodnił, że po 40-tce ma się drugie biegowe życie. I to on był trenerem Jana Huruka. O Bogusławie Psujku ( rocznik 1956) opowiadało się podczas zimowych obozów w Szklarskiej Porębie. Z podziwem, ale jego bezsensowną śmierć traktowało się jako przestrogę. Jan Huruk dowiedział się o śmierci kolegi ustanawiając w wiedeńskim maratonie rekord Polski – 2:10:16, który wcześniej należał … do Bogusia. Losy tych trzech zawodników wielokrotnie zapętliły się podczas ich biegowych karier.

W latach 80. XX wieku afrykańscy biegacze nie rządzili jeszcze na maratońskich trasach tak jak dzisiaj. Z pewnością nikt się nie spodziewał wtedy, że w światowych rankingach pojawią się polskie nazwiska. Moda na maraton dopiero się rozkręcała, a co za tym szło reklamowa i sponsorska machina. „Żelazna kurtyna” była jeszcze spuszczona. Wojna Wschodu z Zachodem toczyła się w kosmosie i na sportowych arenach.

W 1981 r. na starcie nowojorskiego maratonu stanął Ryszard Marczak. Nikt go nie typował na faworyta. Zawodnik z Polski finiszował na mecie jako drugi, uzyskując czas 2:11:35. Po biegu okazało się, że czas nie został uznany przez IAAF, ponieważ Amerykanie źle wymierzyli trasę i zabrakło ok. 100 m.

- To był dla mnie przełomowy bieg – wspomina dzisiaj Ryszard Marczak. – Łatwiej było uzyskać zaproszenia na światowe maratony. W tych czasach wyjeżdżało się tylko na zaproszenia. Rok później pojawiłem się zatem ponownie w Nowym Jorku. Finiszowałem na czwartej pozycji. Długo biegłem jako drugi, tuż za legendarnym Alberto Salazarem, Na finiszu trochę mi zabrakło, ale byłem w światowej czołówce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski