Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miklosz Deki Czureja, król Czardasza czasami czuje się szczęśliwym Romem

Marek Zaradniak
Miklosz Deki Czureja  cieszy się ogromną popularnością nie tylko w Polsce
Miklosz Deki Czureja cieszy się ogromną popularnością nie tylko w Polsce Adrian Wykrota
Muzyka towarzyszy mu odkąd tylko sięga świadomością. Na swoim koncie ma mnóstwo występów i kompozycji teraz już koncertują jego dzieci. Miklosz Deki Czureja od 10 lat mieszka w Poznaniu, w środę dostał Złoty Krzyż Zasługi.

Pochodzi Pan z muzykalnego romskiego rodu. Jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką?
Miklosz Deki Czureja: To prawda, że w takiej rodzinie się urodziłem. Z muzyką byłem związany już w brzuchu matki, bo w mojej rodzinie, w naszym domu, wszędzie się grało. Kiedy miałem 6 lat, ojciec postanowił, że też będę grał. Musiał coś u mnie zauważyć, bo jak pamiętam ciągnęło mnie do skrzypiec.

Dlaczego skrzypce?
Miklosz Deki Czureja: Dlatego, że ojciec grał na skrzypcach, chociaż bardzo kochałem też gitarę.

I co z tą gitarą?
Miklosz Deki Czureja: Miałem zakaz grania na niej.

Kto go wydał?
Miklosz Deki Czureja: Ojciec. W końcu jednak kupiłem gitarę i trzymałem ją poza domem w krzakach. Gdy ojca nie było, chodziłem sobie grać na gitarze.

A jak było ze skrzypcami?
Miklosz Deki Czureja: Cały czas ćwiczyłem. To, czego mnie ojciec uczył. Nigdy nie było problemu.

Grał Pan na gitarze?
Miklosz Deki Czureja: Grałem... z ojcem. Kiedy ojciec potrzebował gitarzysty, mówiłem do niego - zagram z tobą. On wytrzeszczył oczy i powiedział: - Przecież nie umiesz. A ja na to - ale lubię.

Chodził Pan do szkoły muzycznej?
Miklosz Deki Czureja: Tak, w Nowym Targu. A potem dalej...

Wyższa Szkoła Muzyczna? Gdzie?
Miklosz Deki Czureja: Ukończyłem Konserwatorium Muzyczne w Pradze.

Dlaczego tam?
Miklosz Deki Czureja: Bo chodziło mi głównie o muzykę romską, a dyrektorem tej szkoły był Rom i doskonale to wszystko rozumiał. Nie ciągnęło mnie do klasyki, ale właśnie do muzyki romskiej. Tym bardziej, że byłem osłuchany z węgierską muzyką romską i na niej wychowany. I cały czas w niej siedzę. Musiałem tak zrobić, bo kiedy chodziłem do szkoły muzycznej w Polsce, to jednocześnie pożegnałem się z muzyką romską. Gdy w 1975 roku przyjechałem do zespołu Roma w Poznaniu, nie umiałem grać po romsku. I znów musiałem przejść kolejną szkołę u ojca, aby zapoznać się z muzyką romską.

Czym muzyka romska różni się od klasyki?
Miklosz Deki Czureja: Dużo czerpiemy z klasyki, ale przede wszystkim w Polsce się tego nie uczy. Nie ma takiej szkoły, aby uczyła od małego dziecka grać z serca. Tu w Polsce przedstawia się dziecku od razu nuty. Ja nie jestem przeciwny nutom, dlatego że ja też gram z nut i jeśli coś piszę, to też przerzucam najpierw utwór na papier, bo inaczej bym nie zapamiętał. Johannes Brahms zresztą też był Romem.

Nie mówi się o tym, ale pewnie jego "Tańce węgierskie" wzięły się właśnie stąd.
Miklosz Deki Czureja: I słusznie. O Edycie Górniak też na początku nie mówiono, że ma romskie pochodzenie. A kiedy zostało to ujawnione, zaczęto jej rzucać kłody pod nogi, bo Romowie nie są mile widziani. Chociaż ja miałem ten zaszczyt, że zaprosił mnie do Krynicy na festiwal Jana Kiepury Bogusław Kaczyński i zagrałem tam z Grażyną Brodzińską. Ale to był jedyny przypadek, że ktoś zaprosił Roma, aby zagrał na scenie z wszystkimi. W Polsce mamy osobne festiwale.

W Ciechocinku i w Gorzowie Wielkopolskim...
Miklosz Deki Czureja: Ani z jednego, ani z drugiego nie jestem zadowolony.

Dlaczego?
Miklosz Deki Czureja: Dlatego, że w obu przypadkach ludzie, którzy założyli te festiwale, promują przede wszystkim siebie. Ściągają wykonawców z zagranicy, a mnie nie zapraszają. Uważają, że spadłby ich prestiż. W Ciechocinku byłem na pierwszym festiwalu. Nawet pomagałem przy jego organizacji i muszę powiedzieć, że dostałem tam Grand Prix "Złotą Tężnię". Moim zdaniem tam zniszczono kulturę romską, ponieważ na tym festiwalu robi się disco polo, a w kulturze romskiej nie ma disco polo. To bardzo poważna kultura. Przecież w oparciu o nią Pablo Sarasatte tworzył koncerty. Wiem, że w Polsce są ludzie wszystkim zmęczeni i pasuje im tylko tralalala, tylko to, co nie męczy. A z drugiej strony ile razy można oglądać w teatrze Jezioro Łabędzie? Gdy nie było tego festiwalu, graliśmy dużo koncertów. Nawet sto miesięcznie. I ta muzyka była szanowana. Było kilkoro szanowanych, dobrych artystów.

Pan prowadzi aktualnie zespół rodzinny.
Miklosz Deki Czureja: Gramy muzykę stricte romską, ale czerpiemy też z klasyki. A zespół to moja córka Sara, która gra na cymbałach, i syn Miklosz Marek grający na organach zastępujących nam na trasie fortepian. Oboje mają wspaniałe głosy. Mam też cymbalistę z Węgier Tono Cionkę. A gdy potrzebuję więcej muzyków, dobieram ich ze Słowacji, z Czech lub Węgier, bo tu w Polsce nie ma takich, gdyż - tak jak powiedziałem - w szkołach w Polsce uczy się klasyki, a nie folkloru romskiego. Zjeździłem cały świat. Gdy nie mogłem wziąć na trasę muzyków ze Słowacji czy z Węgier, brałem nawet muzyków z filharmonii. Trzeba było ich szkolić, szkolić i szkolić, ale i tak ich nie wyszkoliłem, bo potem grali po swojemu. Stany Zjednoczone objechałem 7 razy. W Kanadzie byłem pięć razy. Byłem także w Tajlandii i w Australii. Do tej pory nie grałem w Japonii, o czym marzę.

Czy przez ćwierć wieku polskiego kapitalizmu nie myślał Pan o otwarciu takiej romskiej szkoły muzycznej?
Miklosz Deki Czureja: Myślę o tym, ale nie w oparciu o system, jaki obowiązuje w Polsce

Ale jaki?
Miklosz Deki Czureja: Według mojego systemu.

Czyli?
Miklosz Deki Czureja: Wywodzę się z Romów, którzy nie byli bogaci. Mój dziadek miał dziesięcioro dzieci i nie stać go było, aby wszystkich wykształcić. Dlatego swego jedynego syna dał do najlepszego skrzypka, aby go prywatnie uczył. On uczył się pół roku. Po pół roku stanął i zagrał już z orkiestrą. Potem uczył się jeszcze trzy miesiące nut i to było wszystko. Tu w Polsce nie było lepszych od niego.

A skąd wywodzą się Czurejowie? Pan urodził się w Niedzicy. Teraz mieszka w Poznaniu...
Miklosz Deki Czureja: Wywodzimy się z Węgier. Potem przewędrowaliśmy na Słowację. Wtedy to była Czechosłowacja.

A kiedy przyjechaliście do Polski?
Miklosz Deki Czureja: Niedzica jak cała Orawa była czechosłowacka, a kiedy przesunięto granicę, znaleźliśmy się w Polsce. Nie musieliśmy wędrować. Żałowałem, że w Polsce nie szło się wybić tak, aby pokazać muzykę stricte romską. Graliśmy już dobrze, ale ciągle nie mieliśmy takiego brzmienia, o którym marzyliśmy. Zawsze naszym zdaniem było coś nie tak, a trzeba było zarabiać na chleb.

Wspomniał Pan, że do Poznania pierwszy raz przyjechał pan w 1975 roku. A od kiedy mieszka Pan tu na stałe?
Miklosz Deki Czureja: Mija właśnie 10 lat. Przyjechałem dlatego, że było zapotrzebowanie na to, aby jeździć po szkołach i pokazywać kulturę romską. Zabrałem ze sobą dzieci. Wcześniej mieszkaliśmy w Niedzicy, gdzie wybudowałem dom, który stoi do dzisiaj.

Wraca Pan tam?
Miklosz Deki Czureja: Od czasu do czasu. Tu mamy pracę. Przynajmniej ja, bo córka wyszła za mąż i mieszka w Szczecinie.

Gra Pan na skrzypcach, ale również produkuje pan skrzypce. Dlaczego? Czy nie ma Pan zaufania do tych skrzypiec, które są na rynku?
Miklosz Deki Czureja: Kiedy wystąpiłem u Bogusława Kaczyńskiego, zapowiedział mnie: A teraz Miklosz Deki Czureja zagra na swoich cygańskich skrzypcach. A ja po cichu powiedziałem, czego nikt nie słyszał: Kupionych u Henglewskiego. I wtedy pomyślałem, żeby te cygańskie skrzypce robić samemu. Skrzypce jak skrzypce, ale ja lubiłem majsterkować. W domu mi nie pozwalano, bo miałem uważać na ręce i palce.

W Pana domu ma siedzibę Fundacja Bahtałe Roma, czyli Szczęśliwi Cyganie. Jest Pan szczęśliwym Cyganem?
Miklosz Deki Czureja: Jak każdy człowiek. Czasami czuję, że jestem szczęśliwy, ale są też momenty, kiedy nie czuję się szczęśliwy.

Mówił Pan, że na Romów różnie patrzy się dziś w Polsce. Odczuwa Pan swoją inność?
Miklosz Deki Czureja: Są momenty, że tak i nawet się boję.

Pan się boi. A dlaczego ludzie boją się Cyganów?
Miklosz Deki Czureja: Kiedy po wojnie wszyscy mieszkali w swoich domach, Romowie w Polsce jeździli wozami po lasach. Nikt nie powiedział: chwileczkę to też są ludzie, polscy obywatele. Dopiero gdy Zachód zaczął napierać, wprowadzili zakaz. To była też sprawa polityczna, bo Romowie przenosili wieści z miasta do miasta, a tego władze nie chciały. Dlatego trzeba było gdzieś ich osiedlić. Często w barakach i dlatego uciekali za granicę, bo nie chcieli tak żyć.

Maryla Rodowicz i Stan Borys śpiewają : "Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma". Są prawdziwi Cyganie. Czy już ich nie ma?
Miklosz Deki Czureja: Jestem Romem. Kiedyś mówiono Cyganie. I największe zło jest moim zdaniem właśnie w Cyganach. Mówi się, że Romowie mają swoje zasady, ale przecież wszyscy bez względu na narodowość mieszkamy w jednym kraju. Państwo daje nam swoje zasady i my musimy ich przestrzegać, a poza tym są prawa boże. Ja nie jestem ortodoksyjnym Romem i nie chcę nim być, bo tam gdzie ortodoksja, tam jest zło.

Miklosz Deki Czureja urodził się 16 października 1958 r. w Niedzicy. Ma na swoim koncie 12 płyt, udział w filmach i serialach telewizyjnych. Koncertuje jako solista i z zespołem rodzinnym. W wolnych chwilach zamienia się w lutnika i buduje skrzypce.

Mój dziadek był biednym Romem. Stać go było tylko na to, by wykształcić na skrzypka jedynego syna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski