Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na planie „Wesela” nie wypiłem kieliszka wódki. Nikt mi nie wierzył

Bartłomiej Hypki
Bał się, że jak pójdzie do szkoły teatralnej i nie przyjmą go, to wróci na wieś i żadna dziewczyna go nie będzie chciała. Wymyślił sobie, że złoży papiery i w teczce na samym końcu będzie szkoła teatralna. Przed nią seminarium duchowne i szkoła ekonomiczna w Katowicach. Na spotkanie zorganizowane przez Miejską Bibliotekę Publiczną przybyło wielu kaliszan zainteresowanych twórczością aktora.

Tytuł spotkania „Trza być w butach na weselu” nawiązywał do kwestii Mariana Dziędziela, jaką wypowiedział w kultowym już „Weselu” Wojtka Smarzowskiego. Każdy, kto oglądał film, pamięta, jak Wojnar wchodzi na scenę, aby w dobitny sposób ogłosić koniec wesela i pożegnać się z gośćmi.

Podczas spotkania w klubie „Komoda” nikomu nie chciało się wychodzić przed czasem. Marian Dziędziel ma wielki dar do opowieści. Zaczął od tego, że jako młody, pochodzący z rodziny górniczo-stolarskiej chłopak z Gołkowic na Śląsku zawsze bardzo chciał być aktorem.

- W szkole podstawowej ja zawsze recytowałem wiersze - mówił podczas spotkania Marian Dziędziel.

Do aktorstwa zachęcał go także ojciec. Na dodatek Franciszek Pieczka był z sąsiedniej wsi. To determinowało go dodatkowo.

Legendą obrosła już historia, kiedy podczas egzaminu do szkoły aktorskiej miał recytować „Stepy akermańskie” Adama Mickiewicza. Recytował dobrze, tyle że... w gwarze śląskiej.

- Eugeniusz Fulde, mój późniejszy dziekan, a w końcu i rektor, siedział niewzruszony. Reszta komisji z dezaprobaty wręcz leżała na stołach - wspomina Dziędziel. - W końcu Władysław Krzemiński podszedł po egzaminie do mnie i powiedział: Przyjmiemy pana. Ale proszę obiecać, że w ciągu pół roku nauczy się pan posługiwać prawidłową polszczyzną.

Dzięgiel tak był przejęty udanym egzaminem do szkoły teatralnej, że odpowiedział najprościej w świecie: „Ja. Naucza się”.

Ale początki były trudne. Po skończeniu szkoły trafił na deski Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Tam spędził 45 lat. Do zespołu przyjął go Bronisław Dąbrowski.

- Będziesz u nas grał amantów. Powiedział do mnie. Ani jednego nie zagrałem - przyznaje aktor.

Swój debiut filmowy miał na planie „Stawki większej niż życie”. Warto dodać, że w latach 70. i 80. był stałym wykonawcą „Piwnicy pod Baranami”. Było to kolejne z jego istotnych warsztatowych doświadczeń. Potem zagrał w słynnym filmie Kazimierza Kutza „Perła w koronie”.

- Reżyser lubił się nade mną pastwić. „Po co mi taki aktor? Wysoki, zbudowany. Nie wiadomo, czy się tekstu nauczył. A jak wezmę kurdupla, to przynajmniej mi nikogo nie zasłoni”. Tak mnie niszczył przez pół godziny. Tłumaczył, że mały może trzy razy tyle, co wysoki, bo krew w nim szybciej krąży. Już po zdjęciach stwierdził: „I ładnie. Gdybym cię tak nie wkurzał, tak dobrze byś nie zagrał” - wspomina Dziędziel.

Podczas kręcenia „Gier ulicznych” Krzysztofa Krauzego dokument z planu zdjęciowego robił Wojciech Smarzowski. Tam się poznali. Potem zaowocowało to rolą Wiesława Wojnara, ojca panny młodej w „Weselu”.

- To dla mnie bardzo istotna, duża rola - mówi Dziędziel, który dotychczas znany był głównie z epizodów.

Smarzowski stwierdził w jednym z wywiadów, że napisał rolę Wojnara specjalnie dla niego. Marian Dziędziel zdawał sobie sprawę z odpowiedzialności. Wiedział, że nie ma prawa zawieść reżysera.

W „Weselu” praktycznie wszystkie postaci piją na potęgę. Nikt nie jest trzeźwy. Tymczasem Marian Dziędziel zapewnia, że przez 25 dni zdjęciowych nie wypił ani kieliszka wódki. Gdy kładł się spać czasem wypijał jedno, góra dwa piwa.

- Ekipa nie wierzyła mi, że tak dobrze udaję pijanego. Gdybym rzeczywiście był przez 25 dni w takim stanie, jaki gram, już by mnie chyba tutaj dzisiaj nie było - mówił podczas spotkania.

Na kolejną fabułę wybitnego duetu reżyser-aktor widzowie czekali długie pięć lat. „Dom zły” z 2009 roku to mroczny dramat z akcją osadzoną w realiach stanu wojennego. Miał równie dobre przyjęcie co „Wesele”.

- Po tym filmie miałem traumę. Powtarzaliśmy kilkanaście razy scenę, kiedy wbijam w żonę, Kingę Preiss siekierę. Potem długo nie mogłem wziąć jej do ręki. Uczucie jest straszne - tłumaczył gościom Komody.

Potem przyszła kolejna, „męska” rola u Smarzowskiego w „Drogówce”. Ale romantyczne postaci nie są mu obce, co pokazał w „Zgorszeniu publicznym” Macieja Prykowskiego. W tym filmie udowodnił, że wspaniale tańczy. No i w końcu mógł zagrać rolę amanta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski