Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nibylandia, czyli Sześciu Zagubionych Chłopców [ZDJĘCIA]

Kamil Babacz
Stracili mieszkania, pracę, najbliższych. Nie poddali się. Chcą wyjść z ośrodka dla bezdomnych, odzyskać zaufanie swoich rodzin. Niektórym z nich już się to udało. Pomógł im w tym teatr.

Nibylandia - miejsce zapomniane, odcięte od świata. Nie ma w niej już Kapitana Haka, nie ma Piotrusia Pana. Dawno temu wyruszył na poszukiwanie Matki - miała rozwiązać wszystkie problemy sześciu Zagubionych Chłopców, którzy nie chcą dorosnąć. Mijają lata, a ich wódz nie wraca. Stopniowo tracą nadzieję, zabijają czas żartami, zabawami, opowiadają sobie historyjki. Są bezpieczni, trzymają się razem, ale też coraz częściej czują, że tkwią tu bez celu. Nawet się nie zorientowali, kiedy dorośli. Coraz bardziej zmęczeni, chcą się wydostać, zacząć żyć w prawdziwym świecie. Ci chłopcy to Trener, Zadziorek, Artycha, Bliźniak, Figo i Drobinka.

Ich Nibylandia istnieje naprawdę. Znajduje się na obrzeżach Poznania, w Szczepankowie. Nie przypomina wyśnionej, bajkowej krainy, ale zapewnia schronienie. Żeby się do niej dostać, niepotrzebny jest magiczny pyłek i umiejętność latania. Wystarczy wysiąść z autobusu linii nr 54 na przystanku Wieprawska, skręcić w lewo w ulicę Agrestową, dojść do końca i potem skręcić w ulicę Michałowo. Idąc poboczem, przez kilkanaście minut dociera się do Ośrodka dla Bezdomnych nr 1. Za wysokim murem, w byłym areszcie śledczym, mieszka obecnie ponad sto osób bezdomnych.

Wikingowie walczą
W lutym ośmiu z nich po raz pierwszy stanęło na deskach Trzeciej Sceny Teatru Nowego. W spektaklu "Powrót Wikingów" opowiedzieli o swojej bezdomności - o tym jak stracili mieszkania, o swoich marzeniach, planach, próbach wyjścia z bezdomności. Ich opowieść pokazywała, jak niewiele dzieli ich od tych, którzy mają domy i mieszkania.

- Po prostu człowiek czuje się wtedy doceniony - mówi Rafał, w "Nibylandii" Zadziorek, kiedy pytam, jak czuli się podczas pierwszej owacji. - Oj tak... - uśmiecha się Leszek, Artycha. Rafał jednak od razu zaznacza, że dobrze by było, żeby osoby, które obejrzą spektakl, coś z niego wyniosły.

"Powrót Wikingów" miał zwrócić uwagę na istotną dla osób bezdomnych inwestycję, której do tej pory nie zrealizowano - ogrzewalnię. Choć są na nią pieniądze- poznaniacy sami wybrali ten projekt w ramach budżetu obywatelskiego - nikt nie chce przytuliska obok siebie.

- Do ośrodka nie przyjmujemy osób pod wpływem alkoholu. Z tej ogrzewalni można by przejść do schroniska, jak się wytrzeźwieje. Spędzić trzy doby, żeby się ogarnąć pod opieką psychologa - mówi Zuzanna Fichtner, pracownik socjalny ośrodka w Szczepankowie.

To ona zaraziła pomysłem stworzenia spektaklu ośmiu tutejszych mężczyzn i wspólnie z nimi napisała scenariusz. Dowiedziała się od nich, jakie obyczaje panują w melinach, jak się mówi - nie "ukradnę", ale "zajuchcę", "brenda", nie "wóda". Na początku ćwiczyli w świetlicy w ośrodku. Artystyczną opiekę nad spektaklem przejęła Dorota Abbe, aktorka Teatru Nowego. Zagrali go nie tylko w teatrze w Poznaniu, ale też Krakowie, w Warszawie, pojawili się w telewizji. Kiedy grali u siebie w ośrodku, inni mieszkańcy z nich drwili. - Ale potrafią też powiedzieć o nas "nasi Wikingowie" - chwali się Leszek, Trener.

- Kwestia ogrzewalni oczywiście była dla mnie ważna, ale po premierze "Wikingów" uznałam, że nie zmienię świata i postanowiłam skupić się na tych kilku osobach, razem z nimi zadziałać, im pomóc się zmienić - mówi Dorota Abbe. - Mieli potrzebę kontynuacji, ja też chciałam z nimi dalej pracować. Zależało mi jednak na tym, żeby oderwać się trochę od tematyki bezdomności, potraktować ją nie tak dosłownie, poszukać dla niej jakiejś metafory. Tak pomyślałam o Piotrusiu Panu i jego bandzie zagubionych chłopców. I zaczęłam kilkumiesięczne rozmowy z kandydatami do spektaklu, dotyczącymi ich życia, wspomnień z dzieciństwa, kobiet, rodzin, z których wyłoniła się nasza Nibylandia.

Odfrunąć z Nibylandii
- Wielka księga baśni to wielka księga baśni! Pogódź się z tym wreszcie! - wykrzykuje Zadziorek. - Nigdy się z tym nie pogodzę! Nie chcę tutaj utknąć na zawsze, zestarzeć się, umrzeć patrząc na wasze pyski. Mam dość! - odpowiada mu Leszek-Trener.

Naprawdę był trenerem - przez kilkanaście lat grał w siatkówkę i uczył innych. Pracował też w ekipie remontowej, imał się różnych zajęć. Ma w grupie posłuch. Jest liderem. To on też pierwszy wyszedł na prostą. Spędził w ośrodku dokładnie dwa lata - tak jak sobie na początku założył. Opuścił go w maju.

- To jeszcze nie to, wciąż ta podwalina jest bardzo krucha. Żeby powiedzieć, że wiedzie się normalne życie, trzeba mieć stałą pracę. To daje poczucie bezpieczeństwa - mówi.

Twardo stąpa po ziemi i trudno uwierzyć, że był bezdomny. Zdziwiony był też jego pracodawca, kiedy dowiedział się po kilku miesiącach, że jego pracownik mieszka w ośrodku.

- Jeśli tam mieszkasz, to już nie masz pracy. Dla pracodawcy jesteś pijusem. Dlatego ludzie z naszego ośrodka często nie mówią, gdzie mieszkają, podają adres ostatniego stałego meldunku. Pan Leszek zaczął od opieki nad osobami starszymi. Kiedy pracodawca po jakimś czasie dowiedział się, że mieszka w ośrodku, zrobił wielkie oczy: "Jak to? Pan?"- opowiada Zuzanna Fichtner.

Bo bezdomni z ośrodka i ulicy to zwykle zupełnie inni ludzie.

- Jeśli ktoś żyje z dnia na dzień, to zwykle żyje na ulicy. "Pani Zuziu, z czego ja mam odłożyć, żeby wyjść z tego ośrodka, musiałbym mieć odłożone z dwa-trzy tysiące" - słyszę czasem. Taki człowiek boi się zaryzykować, pójść do innej pracy, ale myśli już perspektywicznie - wyjaśnia.

W ośrodku w Szczepankowie nie mieszka już też Rafał, Zadziorek. Bezdomnym stał się, gdy wyszedł po kilkunastu latach z zakładu karnego. Niewiele później zmarły jego dzieci. O przyszłości mówi ostrożnie.

- Od czego mam zacząć... - waha się.

- No, że założyłeś rodzinę. Wyszedłeś z ośrodka! - zachęca go pan Przemek, Drobinka.

- 15 listopada wziąłem ślub. Wyprowadziłem się do Kalisza, tam coś nie wyszło, musiałem wrócić do Poznania. W Szczepankowie być nie mogę, bo tam nie przyjmują małżeństw. Panie socjalne pomogły mi załatwić ośrodek w Borówkach. Gdy dostanę w grudniu wypłatę, pójdę na pokój z żoną. Będę płacił mniej niż za ośrodek - Rafał dobrnął do końca.

Jeśli jego wypłata przekroczy ustalony próg, musi zapłacić sto procent kwoty za miejsce w ośrodku - około 700 złotych, tyle samo jego żona.

- Może być tak, że pójdę na pokój z żoną, a za miesiąc się okaże, że pracy nie będę miał. I co, znowu wróci ośrodek - mówi.

W końcu nie zagrał w "Nibylandii", zastąpił go uczeń poznańskiego studium aktorskiego. Trzech mężczyzn teatru na razie nie chce opuszczać. Leszek (Trener), Zbyszek (Bliźniak) i Przemek (Drobinka) pracują w jednym ze spektakli Teatru Nowego jako statyści i techniczni.

- Przyglądamy się pracy zawodowych aktorów. Widzimy, jak dają z siebie wszystko, wiec my też traktujemy to poważnie, żeby komuś czegoś nie zepsuć - przekonuje Trener.

Dla Leszka (Artychy) gra w teatrze to powrót do porzuconych marzeń. Rodzice chcieli go zapisać do szkoły plastycznej. Po śmierci ojca nauka mu nie szła, w końcu wybrał, jak mówi "sztukę w metalu" - został blacharzem samochodowym.

- W ośrodku, w mojej pierwszej fazie robienia czegoś z moim życiem, wróciłem do sztuki. Była taka terapia zajęciowa, plastyczna. Udało mi się nawet wziąć udział w trzech wernisażach, które zorganizował ośrodek - opowiada Artycha.

W bajce mówi, że zaniedbał talent i wybrał wodę ognistą. Od dawna nie ma kontaktu z dziećmi, bardzo by chciał, żeby przyszły na spektakl lub go odwiedziły.

Plama to był gość
W "Nibylandii" Zagubieni Chłopcy mieszkają w swoich domkach. Zbudowali je sami w zakładzie na Jeżycach, a zaprojektowała je, po wielu rozmowach z aktorami, Ola Knedler, architektka wnętrz.

- Te domki to połączenie ich prywatnych cech charakteru, wspomnień, ich i ich postaci - tłumaczy.

I tak na przykład Artycha ma domek rockmana - wygłuszony wytłoczkami od jajek. Drobinka taki drobny nie jest i w swoim ma trochę za ciasno. Zadziorek chowa się z wędkami w namiocie. Bliźniak ma dwie kotarki, symbolizujące dwoje rodzeństwa. Zbigniew ma cztery siostry, z jedną jest bliźniakiem - stracił z nią kontakt, marzy o tym, żeby znów się z nią spotkać. Figo, Maciej, jeździ bolidem - a tak naprawdę taczką, w której mieszka i nosi swoje skarby. Kiedy w spektaklu inni opowiadają o mamach, on mówi "A ja mam szczura!". To dosłowny cytat z "Piotrusia Pana", w filmowej wersji Disneya. W jego przypadku jest jak najbardziej dosłowny. W przeszłości uciekał przed katującym go ojcem do piwnicy. Tak zaprzyjaźnił się ze szczurami i kotami.

Jest jeszcze Plama - Stanisław. "Plama to był gość!" - wspominają go Zagubieni Chłopcy:

- Plama to miał powodzenie u syrenek.
- E tam. Po prostu go lubiły. Był zawsze uśmiechnięty. I to im się podobało.
- Wszystkie chciały takiego faceta - uczciwego, wrażliwego. No i zapraszały go.
- E, rzadko z tego korzystał ! Tęsknił za prawdziwą miłością. Romantyk jeden.
- Tak jak my wszyscy!

W lipcu pan Stanisław zmarł na zawał serca na Starym Rynku w Poznaniu.

- Był ostoją. Zawsze potrafił uspokoić grupę, gdy były problemy, konflikty. Umiał słuchać, miał bogate doświadczenie życiowe, dzielił się nim z innymi - mówi Zuzanna Fichtner.
- Stasiu był osobą, po której najbardziej chyba widziałam, jak pozytywnie teatr wpłynął na jego życie - mówi Dorota Abbe. - Kiedy nagrywaliśmy projekcje do "Wikingów", nie można było znaleźć jednego ujęcia, na którym by się uśmiechał. Kiedy jeździłam do nich na rozmowy i próby do "Nibylandii", witał mnie promiennym uśmiechem. Po premierze "Powrotu Wikingów" odzyskał kontakt z rodziną. Zmarł podczas spaceru z córką.
- Miał 72 lata, można się było spodziewać, ale jednak taka nagła śmierć... - zawiesza głos pan Leszek i za chwilę żartuje, że wyszedł z bezdomności co najmniej na 25 lat - po 25 latach mogą go wykopać, bo grób będzie nieopłacany.
Hak Kapitana Haka
- Mogą panowie zdjęcia porobić? - mówi na próbie w listopadzie reżyserka, przedstawiając nas aktorom.
- Do porno? Ja się rozbiorę - Rafał zdejmuje koszulkę. - Mogę, dopóki żona się nie dowie!

Sprawiają wrażenie, jakby weszli w role nawet bardziej niż profesjonalni aktorzy. Zmieniają się w grupę radosnych, trochę niesfornych chłopców. Reżyserka prowadzi ich twardą ręką - nie ma mowy o taryfie ulgowej.

- Przekomarzają się, ale im zależy. Wolę jak są niesforni i sobie żartują, niż jak są takie dni, kiedy każdy siedzi w swoich myślach i trzeba z nich wszystko wyciągać - mówi. - Na pewno praca jest już łatwiejsza. Panowie wiedzą już, że trzeba mówić głośno, stać przodem do widowni. Myślą tematami, nie słowami. Wiadomo, że takiego teatru nie traktuje się jak teatru zawodowego. Ma trochę inną funkcję, ale kształt artystyczny jest dla mnie też bardzo ważny. Chcę wycisnąć z nich jak najwięcej.
Długo ćwiczy z Drobinką jego kwestię: "Ale to jest hak, hak Kapitana Haka!" - Przemysław mówi linijkę, nie zmieniając intonacji.
- Nie Przemku! "Ale tooooo jest hak" - poprawia go.

Ale Drobinka i tak zostaje przy swoim. Na premierze powie tak jak na próbach. Mimo to różnica jest ogromna - na premierze, która odbywa się 12 grudnia, aktorzy mówią płynnie, nie mylą się. Widać, że czują się na scenie o wiele pewniej, niż kiedy pierwszy raz grali "Wikingów". Nic dziwnego, ćwiczyli "Nibylandię" kilka miesięcy. Zaczęli od obejrzenia wszystkich filmów z Piotrusiem Panem. Spektakl ma profesjonalną realizację - powstała do niego muzyka, filmy, scenografia. Aktorzy dostali też wynagrodzenie - przez internet udało się zebrać na ten cel ponad 7 tysięcy złotych.

- Pracę z takim zespołem trzeba przygotować inaczej. Inaczej jest, kiedy aktor w ciągu dnia je obiad w knajpie, który sam sobie kupuje, inaczej jak chłopaki przyjeżdżają tu z ośrodka na cały dzień. Wielu z nich pracuje, to dla nich duży wysiłek - mówi Szymon Adamczak, dramaturg.

A w ośrodku trzeba być najpóźniej o 23. Po pierwszym spektaklu zorientowali się, jak dużym może być to ograniczeniem.
- Wytworzyło w nas to ciąg do wyjścia z ośrodka. Sztuka się kończy o 21., człowiek chciałby z kimś podyskutować, pójść na kawę. Nagle brakowało czasu. Poczuliśmy, że czegoś nam brakuje. Że trzeba wrócić do życia - mówi Leszek-Trener.

Zuzanna Fichtner o kolejnych wysiłkach teatralnych mówi z pewną ostrożnością:
- Widzę jakieś niebezpieczeństwo w tym, że jak poczują trochę sławy, to mogą zapomnieć o pokorze, pracy nad sobą. Pierwszym krokiem do wyjścia z bezdomności jest wyjście z własnego egoizmu - myślenia o tym, jaki to ja jestem biedny, jak mnie skrzywdzili. Jeżeli zacznę się zastanawiać nad tym, co ja mogę z tym zrobić, to znaczy, że jestem na dobrej drodze. Cieszę się razem z nimi, ale chyba największym sukcesem było dla mnie to, jak w zeszłym roku grupa teatralna zainicjowała wspólne śpiewanie kolęd w Wigilię i zaprosiła do tego innych mieszkańców. Nie na piedestale, ale wspólnie - mówi.

Dorota Abbe wierzy, że teatr naprawdę może zmienić ich życie:
- Chciałam zmobilizować ich do myślenia, na jakim etapie są i co chcą dalej zrobić ze swoim życiem. I do działania. Mam silne postanowienie, że nie zrobię z nimi kolejnego projektu, jeśli nie zobaczę, że coś się w ich życiu zmienia, że podejmują walkę o to, żeby życzenia, które wypowiadają pod koniec spektaklu, spełniły się.

Zuzanna Fichtner nie pracowała już z grupą nad "Nibylandią", ale mocno jej kibicuje. Mówi, że jest dla nich pełna szacunku, bo mimo śmierci Stanisława i odejścia niektórych osób z grupy, nadal działają. Wie, ile włożyli pracy w "Nibylandię" i jest pewna, że spektakl się uda, ale wraca wspomnieniami do pierwszej premiery i jednego, przełomowego momentu.

- Kiedy po tej premierze stanęli i otrzymali oklaski - właśnie oni, którzy byli uważani za straconych, że nigdy już nic im się w życiu nie uda... Widziałam ten błysk w oku. To była chyba pierwsza pochwała dla nich od wielu, wielu lat.

Grupa Teatralna Wikingowie powstała w 2013 roku. Tworzą ją osoby bezdomne oraz takie, które okres bezdomności mają już za sobą. Na scenie zadebiutowała w lutym 2014 roku spektaklem "Powrót Wikingów", w reżyserii aktorki Doroty Abbe, wystawionym na deskach Teatru Nowego w Poznaniu. Tekst spektaklu napisała Zuzanna Fichtner wraz z mieszkańcami Ośrodka Dla Bezdomnych w Szczepankowie.

Przedstawienie "Nibylandia" zainspirowane jest popularną powieścią Jamesa Matthew Barriego "Piotruś Pan". Nie jest jednak bajką dla dzieci, choć aktorzy wcielają się w role małych chłopców. Próbują opowiedzieć o swojej bezdomności z przymrużeniem oka. Premiera spektaklu odbyła się 12 grudnia w Teatrze Nowym w Poznaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski