Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Odlotowe babcie i dziadkowie z pasją [ZDJĘCIA]

Redakcja Ziemi Kaliskiej
Mają wnuki, a nawet prawnuki, ale nadal kipią energią. Są ciekawi świata i ludzi, chcą się uczyć nowych rzeczy. Dzisiejsze babcie i dzisiejsi dziadkowie nie siedzą w domu. Niezależnie od tego, ile mają lat, chcą być aktywni i potrzebni. Bo wiek, to przecież jedynie stan umysłu, a akt urodzenia o niczym nie świadczy, niczego nie przekreśla. Poznajmy babcie i dziadków, którzy ciesząc się życiem z powodzeniem realizują swoje marzenia i pasje.

Dziadek w skórze śmiga po Europie na dwóch kółkach

Ostrowianin Jerzy Sówka ma troje wnucząt - 2-letniego Jasia, 11-letniego Marcina i 15-letnią Olę. Gdy sześć lat temu przeszedł na emeryturę, postanowił wrócić do swojej pasji z młodości, jaką były motory.

- Prawo jazdy na motocykl miałem wcześniej niż na samochód, bo już w 1965 roku. W domu był u nas radziecki model Iż Planeta, rocznik 1956. Po wojsku odstawiłem go na bok, zresztą nie było części, żeby go naprawić. W moim życiu pojawiły się inne pasje - wspomina.

Po skończeniu aktywności zawodowej pan Jerzy postanowił nadrobić zaległości. Syn kupił mu w Anglii motocykl marki BMW o pojemności silnika 1100 cm. Po tak długiej przerwie musiał najpierw wprawić się na nowo. Tym bardziej że dosiadał bez porównania potężniejszej maszyny. Początkowo wypuszczał się tylko w krótsze trasy. Dwa lata temu wybrał się na zlot do Garmisch Partenkirchen. Jednego dnia pokonał nawet 1000 km. Wtedy nabrał pewności.

- Dodało mi to skrzydeł i przekonałem się, że jeszcze jestem w stanie dać radę kondycyjnie, nawet przy dalszych eskapadach - mówi.

Półtora roku temu wziął udział w Rajdzie Katyńskim prowadzącym przez Litwę, Białoruś, Rosję i Ukrainę. W ciągu 21 dni przejechał 8000 km. Teraz już emocjonalnie przygotowuje się do inauguracji kolejnego sezonu. A ta zawsze ma miejsce na początku kwietnia na Jasnej Górze, z udziałem 30 tysięcy motocyklistów.

- To pasja, którą dzielę z fantastycznymi ludźmi różnych zawodów. Łączy nas niesamowite braterstwo. Nawet nie znając się, zawsze pozdrawiamy się ręką na trasie, tak w kraju, jak i za granicą. Na motocyklu kontakt z przyrodą jest zupełnie inny niż w aucie. Wiatru w uszach nie jest w stanie nic zastąpić. Czasami w naszym środowisku mówi się, że tak jak kiedyś, tak i dziś rycerze jeżdżą na koniach, tylko mechanicznych - mówi Jerzy Sówka, któremu w niektórych wyjazdach towarzyszy w roli pasażera żona.

Nasz rozmówca podkreśla, że motocykl to dla niego nie tylko zabawka, ale także narzędzie do odkrywania i poznawania ciekawych miejsc. Poza tym to łatwy sposób przemieszczania się po mieście, choć na co dzień używa dwóch innych, mniejszych maszyn, jakie trzyma w garażu - Yamahy i Rometa. BMW dosiada tylko na szczególne wyjazdy.
Żyje tak intensywnie, że nie znajduje czasu na to, aby się zestarzeć

Pani Aleksandra Kiermasz, choć od 12 lat jest już na emeryturze i ma trzech wnuków: 20 -letniego Pawła, 18-letniego Mateusza i 11 - letniego Jakuba, zapewnia, że jest babcią niestereotypową. A właściwie nawet nie jest, a bywa. I tak było zawsze.

Wnukami, choć bardzo ich kocha, zajmowała się jedynie okazjonalnie. Tylko wtedy, gdy jej pomoc dla córki, mamy chłopaków, była naprawdę niezbędna.

Zaraz po studiach w Politechnice Łódzkiej pani Aleksandra - świeżo upieczony inżynier włókiennik zaczęła pracę w kaliskim Wistilu i tak upłynęły jej 32 lata. Na emeryturę odeszła w lipcu, co pozwoliło jej - jak wspomina - sądzić, że jest na urlopie.
Nie miała jednak ochoty na urlopowy wypoczynek. Wraz z mężem Mierosławem, również emerytem, zaczęli uczestniczyć w spotkaniach i imprezach organizowanych przez Związek Emerytów i Rencistów. Prawdziwą szansę na interesujące, pełne wyzwań i wrażeń życie odnalazła dla siebie w utworzonym przed ośmioma laty Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Podobnie jej mąż. Dzisiaj pani Aleksandra pełni w UTW funkcję sekretarza zarządu.

- Od razu poczułam, że UTW jest dla mnie jak tlen niezbędny do życia - mówi.

Uczestniczy w zajęciach rekreacyjnych na basenie, poznaje tajniki tańca towarzyskiego w sekcji tanecznej. Ponadto dba o to, aby nie zaniedbywać kondycji intelektualnej i przez cały czas zdobywa nowe umiejętności, doskonaląc znajomość języka angielskiego oraz obsługę komputera.

Obydwoje z mężem uczestniczą także aktywnie w pracy sekcji kulturalno - humanistycznej. To ich wspólne małżeńskie hobby. Często wyjeżdżają do opery łódzkiej oraz uczestniczą w imprezach lokalnych. Ponadto z wielką przyjemnością podróżują.

- Dopiero teraz, w jesieni życia, mając na to czas, odkrywamy piękno naszego kraju - mówi pani Aleksandra Kiermasz.
Nadzwyczaj aktywnej pani Aleksandrze to jednak nie wystarcza. Zajęcia w UTW łączy z obowiązkami ławnika sądowego oraz sędziego okręgowego lekkiej atletyki. Przyznaje, że najbardziej lubi sędziowanie, bo jest to praca w środowisku dzieci i młodzieży.

Mimo tych rozlicznych zajęć znajduje oczywiście czas na zajmowanie się najmłodszym wnukiem, który po lekcjach przychodzi do babci na obiady i czeka na mamę.

Przykład pani Aleksandry dowodzi aż nadto, że życie na emeryturze może być ciekawe i fascynujące, pod jednym wszakże warunkiem, że sami będziemy tego chcieć.

Kupił komputer, bo chciał zobaczyć drzewo genealogiczne

Telefonuję (oczywiście na komórkę) do Juliusza Brawaty - rocznik 1933. Po dłuższej chwili odbiera i tłumaczy, że był zajęty, bo sprawdza coś w internecie. Dziś nie ma czasu na spotkanie, bo jeszcze popracuje na komputerze, a potem jedzie w kilka miejsc załatwić pilne sprawy. Oczywiście sam kieruje samochodem, bo motoryzacja to jedna z jego pasji. Ostatnią i największą jest jednak genealogia.

- Jak pracował, na wszystko miał czas. Teraz jest stale zajęty - komentuje jego żona Zofia.

Pan Juliusz przyznaje, że przodkami zainteresował się dość późno, bo w latach 70. Wtedy stworzył pierwsze, miniaturowe drzewo genealogiczne. W końcu lat 90. wspólnie z dwoma kuzynami zaczęli grzebać głębiej w przeszłości. Wspólnie wyszukane informacje trafiły do mieszkającego w Warszawie Janka. Ten je zebrał w całość i tak powstało drzewo genealogiczne z blisko tysiącem osób!

- W 2001 roku musiałem kupić pierwszy komputer, żeby to drzewo zobaczyć - wyjaśnia pan Juliusz.

Od tego czasu szuka informacji o przodkach i to dość skutecznie, skoro dotarł do testamentu Piotra Brawaty i Zofii Brawacianej z 1631 roku! O 30 lat młodsza jest informacja o Janie Brawacie, wójcie Wieru-szowa, skąd pochodzi cały ród. Do niedawna był przekonany, że do Kalisza na przełomie XIX i XX wieku przybyli pierwsi członkowie rodziny - jego dziad i brat dziadka.

- W genealogii nie ma nic ostatecznego. Mam już Brawatów kaliskich urodzonych 30 lat wcześniej - mówi z satysfakcją.
Jest nie tylko genealogiem-amatorem i współzałożycielem Kaliskiego Towarzystwa Genealogicznego "Kalisia", ale także autorem publikacji, również naukowych choćby w ostatnim "Roczniku Kaliskim".

Gdy z pasją opowiada o starych dokumentach i historycznych poszukiwaniach, trudno uwierzyć, że całe życie przepracował jako energetyk - w kaliskiej Elektrowni, Wistilu, Chłodni i WPEC-u.

O pasji motoryzacyjnej wspomniałem. Przed obecnym mercedesem A, miał znacznie bardziej oryginalne auta, m.in. syrenki 101 i 103, dwa moskwicze, a jeszcze wcześniej legendarne motocykle - dekawkę Sahara i SHL-kę. Dziś już nie uczestniczy w rajdach, ale cieszy się, że wnuk zrobił prawo jazdy. Ma dwóch wnuków i dwie wnuczki, którzy go chętnie odwiedzają, nie tylko w Dniu Dziadka. Ma nadzieję, że przejmą po nim genealogiczną pasję.

Życie w czterech ścianach przed telewizorem, to nie dla mnie...

Tak twierdzi pani Daniela Sztrajt z Tłokini Wielkiej zapytana o to, czy warto wciąż udzielać się społecznie, zamiast sobie odpocząć.

- Nie wyobrażam sobie innego życia! - mówi pani Daniela. - Trzeba być wśród ludzi, czuć się potrzebną, to dodaje energii i siły. Nie można żyć tylko dla siebie.

Pani Daniela wychowała czworo dzieci, które już od dawna mają swoje rodziny. Ma też dziewięcioro wnucząt w wieku od 34 do 1o lat i pięcioro prawnucząt. Rodzina jest dla niej najważniejsza i zawsze może liczyć na swoich bliskich, ale ma też własne zainteresowania.

- Już przed laty, jak tylko trochę odchowałam dzieci, zaczęłam udzielać się w Kole Gospodyń Wiejskich i tak zostało do dziś. Należę także do zespołu śpiewaczego ,,Opatowianie". Raz w tygodniu mamy próby, wyjeżdżamy z występami, poznajemy nowych ludzi. No i należę do Stowarzyszenia Ludzi Dobrej Woli Ziemi Kaliskiej! A od 12 lat prowadzę także kronikę naszego KGW w Opatówku.

Na potwierdzenie tych słów pani Daniela pokazuje kronikę, strona po stronie. A w niej skrupulatnie odnotowane i opatrzone zdjęciem wszystkie wydarzenia.

- Na szczęście sił mi jeszcze nie brakuje - dodaje. - Latem wszędzie jeżdżę na rowerze, nawet na próby do Opatówka. No i zajmuję się moim ukochanym ogródkiem. Zimą w wolnych chwilach haftuje serwety, makatki. Dzieci czasem mnie pytają: "potrzebne ci to?" No pewnie, że tak! Trzeba żyć dla innych i z innymi!

Pobiegł do Watykanu, zaprosić Jana Pawła II

Do historii na pewno przejdzie jako kaliszanin, który pobiegł do Watykanu, żeby zaprosić do odwiedzenia Kalisza Jana Pawła II. Nawet gdyby Andrzej Jabłoński (rocznik 1936) bardzo się starał, to i tak na zawsze pozostanie w ludzkiej pamięci jako maratończyk, mimo że za bieganie wziął się stosunkowo późno.

Sportowcem był "od zawsze", ale jako nastolatek zaczynał "karierę" jako kolarz kaliskiej Gwardii. Do czynnego uprawiania sportu wrócił w 1979 roku, zachęcony do biegania przez legendarnego Tomasza Hopfera. W 1980 roku, a więc wieku 44 lat zadebiutował w Maratonie Warszawskim. Tak mu się to spodobało, że przez kolejnych 30 lat przebiegł 135 maratonów i 35 biegów dłuższych! Najwięcej wspomnień ma oczywiście z Nowego Jorku, ale to w Poznaniu startował od początku i wygrywał kolejne kategorie wiekowe. Zresztą w tabelach wszech czasów wśród 60- i 70-latków na różnych dystansach wszędzie jest w czołówce. Po raz ostatni pokonał maraton w 2011 roku jako 75-latek! Potem biegał nadal, choć przyznaje, że problemy ze zdrowiem spowodowały, że przesiadł się na rower, z którym zaczynał sportową przygodę. Nie oznacza to, że w bieganiu powiedział ostatnie słowo...

Ja po prostu muszę być wciąż aktywna...

Marianna Bigosińska z Kalisza wychowała dwoje dzieci, ma czworo wnucząt i czworo prawnucząt. Kto jak kto, ale ona na pewno nie jest zwyczajną babcią. Kto ją poznał, ten wie, że to wulkan energii na... szpilkach.

- Ja nie wyobrażam sobie innego życia, muszę być wciąż aktywna - mówi Marianna Bigosińska. - Od 30 lat prezesuję Ognisku Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej "Ogrody". To moja pasja. Wciąż organizujemy jakieś festyny osiedlowe, gry i zabawy dla dzieci i młodzieży, spotkania. Ja czuję, że żyję, kiedy z tymi dziećmi śpiewam i tańczę...

Pracę pani Marii (tak wszyscy na nią mówią) docenili najmłodsi kaliszanie i w 2012 roku uhonorowali ją Orderem Uśmiechu. Trudno wyliczyć, ile przez te lata dostała dyplomów, nagród czy listów gratulacyjnych. Wciąż wesoła, optymistyczna i pełna dobrej energii zamierza jeszcze wiele zrobić.

- Od wielu lat współpracujemy z panią dyrektor Szkoły Podstawowej nr 12 - dodaje moja rozmówczyni. - Na przykład zawsze w wakacje mamy możliwość korzystania z terenu szkoły. Organizujemy tam akcje "Wakacje blisko domu". W tym roku też tak będzie!

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski