Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieść o pierwszej wyprawie - po wyprawkę

Agnieszka Goździejewska
Agnieszka Goździejewska, przyszła mama
Agnieszka Goździejewska, przyszła mama Fot.Archiwum
Zaczyna się trzeci trymestr a ja jeszcze nie mam nic dla mojego syna. Panika w sercu, panika w oczach. Ale - zgodnie z dobrą kobiecą praktyką: na problemy - najlepsze zakupy.

Podejście pierwsze. Wielka hala ze wszystkim, co dzieciom potrzebne i tym, co nie potrzebne, ale kosztowne. Na ścianie akcesoria rodem z magicznych sklepów w grach RPG. Smoczki, troczki, separatory, potwory i zmory - i ja w środku tego, stoję mała ruda z wielkim brzuchem. Stoję jak przed ścianą wspinaczkową i patrzę od góry do dołu na te buteleczki, grzechoteczki, bajery-rowery.

Oddycham. Mijam tę kolorową ścianę. Idę dalej. Wstępuję w las wieszaków. Na nich, jak listki na perfekcyjnych drzewach, dyndają śpiochy, poł-śpiochy, kaftaniki, body, pajace i inne części dziecięcej i niemowlęcej garderoby. Małe misie i żyrafki uśmiechają się z pluszowych sweterków. Szukam rozmiaru 56… 58… "newborn"… Nie ma.

Odwracam się, a za mną kolejny - tym razem ciuchowy Mount Everest - ale jest też przewodniczka. Więc pytam panią o pierwsze ciuszki dla chłopczyka, którego jeszcze nie ma, ale który będzie. Pani wprawnym ruchem rozkłada przede mną trzy stertki. Na jednej body z długim rękawem, na drugiej - z krótkim, na trzeciej - pajace.

- No dobra! - mówię sobie w głowie - Nie bierz wszystkiego na raz…
Bodziaki (tak nazwała je pani ekspedientka, więc czuję się przez znajomość tego jednego słowa bardziej świadoma matką) z sówką. Granatowe w grochy na plecach. Jeszcze jedne w małe króliki. I jeszcze jedne - w miśki. Zastanawiam się, czemu właściwie nie ma takich z listkami marihuany, małymi czaszkami albo przynajmniej w gitary Fendera… I czemu większość z tych ciuszków jest w jasnych kolorach… Może to tylko kwestia prania, a może… - Sześćdziesiąt trzy czterdzieści - głos pani kasjerki przerywa moje przemyślenia dotyczące niemowlęcej mody. Płacę. Wychodzę. Bogatsza o trzy rzeczy do "szafy" mojego syna i nowe słowo w matczynym słowniku.

Podejście drugie. Do hali na razie nie wrócę. Zobaczę, co jest gdzie indziej. Wędruję ulicą Polną, kupiłam już spódnicę dla brzuchatych mam i idę do kolejnego sklepu z ubrankami. "Likwidacja. Kup 3 w cenie 2". Pięknie! Wybór już nie przytłacza tak, jak za pierwszym razem. Teraz za to nie mogę się zdecydować - zielone czy niebieskie pajace. Fason taki sam. A, niech będą zielone. Do tego jeszcze komplecik z czapeczką i body w paski. Zapowiadam pani, że jeszcze wrócę. I idę przez miasto, jak matka-Terminator-Schwarzenegger z poczuciem dobrze wypełnionej misji. Choć wiem, że to dopiero początek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski