Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pearl Jam, "Lightning Bolt". Coraz starsi, wciąż kapryśni [RECENZJA PŁYTY]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Pearl Jam, Lightning Bolt, wyd. Monkeywrench/Universal 2013, cena: ok. 50 zł
Pearl Jam, Lightning Bolt, wyd. Monkeywrench/Universal 2013, cena: ok. 50 zł Universal Music
Z jednej strony czas leci nieubłaganie i trudno liczyć na to, że kiedykolwiek jeszcze zagrają tak samo jak dwadzieścia lat temu. Z drugiej nie sposób jednak obrażać się na Pearl Jam, że starzeją się tak szlachetnie jak na „Lightning Bolt”.

Upychanie Pearl Jam w jakiekolwiek ramy, mniej elastyczne od niedefiniowalnych granic terminu „rock”, przestało mieć sens jeszcze przed końcem lat 90. minionego wieku. Ci, którzy przez cały czas wysuwają pod adresem grupy z Seattle grunge'owe roszczenia, prawdopodobnie sami skazują się na pasmo rozczarowań, bo Eddie Vedder ani myśli przejmować się czyimiś życzeniami. Za to jak każdy lekko kapryśny artysta, realizuje swoje. I tak już od dziesięciu płyt.

„Lightning Bolt” nie jest spójną płytą. Myślę zresztą, że Pearl Jam zawsze byli bardziej zespołem konkretnych piosenek niż albumów postrzeganych jako całość. I na swym dziesiątym dziele również nie wahają się korzystać z tej swobody. Czy to w singlowym „Mind Your Manners”, gdzie duch punk rocka zlewa się z lekko heavymetalowymi patentami, czy w niesamowicie eterycznym „Pendulum”, które pulsuje łudząco podobnie do „Push the Sky Away” Nicka Cave’a i The Bad Seeds – słyszę żywioł, niekoniecznie zaś dozgonną wierność jednej konwencji.

Wprawdzie raz po raz Pearl Jam puszcza oko do tych, którzy pamiętają czas flanelowych koszul, lecz kiedy to robi, zachowuje należyty umiar. Najlepszego przykładu dostarcza w otwierającym płytę „Getaway”, dozując napięcie od wdzięcznie wijącego się głównego motywu, aż do imponującego wyładowania w podwójnym refrenie, który dwie dekady temu kwalifikowałby utwór na płytę „Vs.”. Innym razem Amerykanie zbliżają się nieco do klimatu dokonań Temple Of The Dog („Yellow Moon”), jednak to wciąż tylko jeden z wielu odcieni „Lightning Bolt”. Bo poza tym mamy tu jeszcze między innymi powerballadę („Sirens”), a nawet solidnie bujającego bluesa w „Let the Records Play”.

Podoba mi się tekstowe wyważenie tej płyty. Bo choć przez liryki przemawia solidny bagaż doświadczeń, Vedder nie zapomina o tym, by od czasu do czasu uderzyć w nieco mocniejszy ton. Raz dyskutuje z religijnym fanatyzmem wkraczającym na jego terytorium, by kiedy indziej w poruszająco prosty sposób wyznać miłość bliskiej osobie. Cały on.

Nie ma się co łudzić, że „Lightning Bolt” przeszyje jak tytułowa błyskawica rockowy firmament, sprawiając, że Pearl Jam dokona ekspansji podobnej do tej sprzed lat. Sami wybrali drogę muzycznych outsiderów już dawno temu. Lepsza jednak wolność na uboczu niż konieczność tworzenia w klatce ze złota.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski