Zabawne, że na powroty gwiazd popu święcących największe sukcesy dekadę temu, czeka się dziś tak, jak miłośnicy rocka wyczekują kolejnych płyt Bowiego czy Depeche Mode. Prawie zawsze wyczekiwane comebacki są co najwyżej solidną obroną pozycji i brakuje w nich błysku dawnego geniuszu. Tak jest z Pharrellem, który przecież pierwsze skrzypce w popowej produkcji grał 10 lat temu i tracił na znaczeniu wraz z obniżaniem się średniego poziomu głównego nurtu. A jednak w 2013 roku, w wyniku precyzyjnej strategii, na nowo zaczął rozdawać karty. Wyczuł zmęczenie EDM-owym popem i powrócił nie zmieniając nic w stylu, który przyniósł mu fortunę.
Sławiący kobiety album "Girl" (świetna okładka!), będący pewnym rozgrzeszeniem za seksistowski tekst "Blurred Lines", brzmi momentami jak stworzony za wciśnięciem magicznego guzika wypluwającego beaty złożone z gitar, bębnów i dęciaków, ale i tak okazuje się porcją solidnego r&b. Hicior "Happy" trochę irytował mnie jako nachalny poprawiacz humoru, zbudowany wokół bez przerwy powtarzanego umiarkowanie fajnego motywu (w 24-godzinnej wersji repetycja została zresztą doprowadzona do absurdu - w którą sekundą by nie kliknąć, z dużym prawdopodobieństwem z głośników popłynie dokładnie do samo), ale już "Come Get It Bae" to kolejny udany hołd dla Prince'a, "Gust of Wind" wciąga smykami zaaranżowanymi przez Hansa Zimmera (!), a "Gush" przypomina o utworach produkowanych dla Timberlake'a i Snoop Dogga. Każdy kawałek potrafi zająć na chwilę lub na dłużej, co może wystarczyć, by znów dyktować warunki na popowym bezrybiu.
Pharrell Williams
"Girl"
I Am Other, 2014
ocena: 6/10
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?