- Prawie wszystkie te osoby to mieszkańcy okolic Kórnika, którzy spożywali zarażoną pasożytem włośnia kiełbasę z surowego mięsa. Jedna pochodzi z Nowego Tomyśla - mówi Cyryla Staszewska, rzeczniczka prasowa Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Sąd: Weterynarz i wytwórca wędlin oskarżeni za zarażenie włośnicą
Chodzież: Zakażeni włośniem trafili do szpitala
Pacjenci trafili do szpitali w Poznaniu na początku tego tygodnia z objawami podobnymi do grypy.
- Mieli wysoką gorączkę, bóle brzucha, mięśni, biegunkę. Te objawy pojawiły się kilkanaście dni po spożyciu mięsa - tłumaczy dr Elżbieta Kacprzak, z-ca ordynatora oddziału chorób tropikalnych i pasożytniczych. - Stan pacjentów jest stabilny, choć nie można niczego przesądzać, bo minęła dopiero doba od czasu, kiedy trafili na nasz oddział.
Chorzy są jednak w szoku i podkreślają, że mięso, które spożyli, miało certyfikat świadczący o tym, że
jest zdrowe.
- Od lat jadam mięso od tego znajomego leśniczego. Nie wiem, jak coś takiego mogło się stać - mówi pani Małgorzata, która zarażoną włośniem kiełbasą częstowała koleżanki z pracy. - Zaczęło się od biegunki. Trafiłam do szpitala na ul. Kurlandzką. Stamtąd odesłano mnie jednak do domu i kazano leżeć w łóżku. Gdy mój stan się nie poprawiał, trafiłam tutaj.
- Od półtora tygodnia chorowałam, miałam opuchnięte oczy, mięśnie bolały mnie tak, że nie mogłam wstać. Lekarze przepisali mi środki przeciwgorączkowe - dodaje pani Agnieszka.- Głowili się też, skąd złe wyniki badań krwi. Dopiero gdy jeden z nich zapytał, czy w ostatnich trzech tygodniach jadłam wyroby z dziczyzny, wszystko było już jasne. Przyznałam, że kiełbasą częstowała mnie koleżanka w pracy. Natychmiast trafiłam do szpitala w Poznaniu.
Okazuje się jednak, że sam leśniczy przekazał próbkę mięsa do laboratorium. Zgodnie z prawem bowiem, nawet jeśli przeznaczone jest na własny użytek, musi zostać przez lekarzy prześwietlone. Efekt?
- Nie stwierdzono w niej obecności włośni - mówi Ireneusz Sobiak, powiatowy lekarz weterynarii. - Pobierzemy próbki do badania w laboratorium i sprawdzimy, jak to możliwe, że w zbadanym już mięsie był jednak pasożyt. Wtedy będziemy wiedzieć, czy lekarz, który je badał, popełnił błąd.
To jednak nie jedyny przypadek włośnicy w ostatnich latach. W maju 2010 roku chodzieski sanepid doliczył się aż 40 osób, które jadły skażoną dziczyznę. Wiosną tego roku jej ognisko wykryto zaś w okolicach Trzcianki. W Poznaniu ostatni taki przypadek miał miejsce w 2005 roku. Wtedy na rynek dopuścił je lekarz, który nie miał uprawnień do wydawania certyfikatu.
Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?