Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć bez winy, bez kary i bez ciała

Agnieszka Świderska
28-letnia Beata Kotwicka-Iwanowska zaginęła 18 lutego 2004 roku. Tego dnia tylko jej mąż Rafał widział ją żywą
28-letnia Beata Kotwicka-Iwanowska zaginęła 18 lutego 2004 roku. Tego dnia tylko jej mąż Rafał widział ją żywą archiwum
Rafał był ostatnią osobą, która 11 lat temu widziała Beatę żywą. I pierwszą osobą, która mogła ją zabić. Jeżeli to zrobił, zabrał tajemnicę ze sobą do grobu. Grobu Beaty i jej nienarodzonego dziecka wciąż nie udało się znaleźć.

Zbrodnia doskonała nie istnieje. Żaden morderca nie jest w stanie zatrzeć za sobą wszystkich śladów. Zbrodnia doskonała to błąd. To nieujawnione albo niewykorzystane ślady. A jeżeli nie popełniono żadnego błędu? To mogłoby oznaczać, że zaginiona 11 lat temu poznanianka Beata Kotwicka-Iwanowska padła ofiarą zbrodni doskonałej. Przed I Wydziałem Cywilnym Sądu Rejonowego w Zielonej Górze toczy się właśnie postępowanie o uznanie jej za zmarłą. Beata, gdyby żyła, ma czas do 4 listopada, by zgłosić się do sądu i potwierdzić, że żyje. To samo mogą zrobić osoby, które mają o niej jakiekolwiek informacje. W to, że takie osoby istnieją, nikt nie wierzy. Nikt nie wierzy również w to, że żyje Beata i żyje jej dziecko. Kiedy zaginęła w lutym 2004 roku, miała 28 lat i była w czwartym miesiącu ciąży.

- Tą ciążą wydała na siebie wyrok - twierdzi Maciej Szuba, były komendant poznańskiej policji, który badał tę sprawę jako prywatny detektyw. - Rafał, jej mąż, nie cierpiał dzieci. Nie mówił o nich inaczej niż bachory. Unikał nawet towarzyskich spotkań, na których były osoby z dziećmi. Drażniły go. Denerwowały. W jego świecie nie było miejsca na dziecko.

W jego świecie to on był na pierwszym miejscu. On i jego chęć imponowania. Dzisiaj o takich jak on mówi się gadżeciarze. Wtedy nazywano ich szpanerami. Razem z Beatą prowadzili biuro nieruchomości. Przez pewien czas mieli nawet biuro w Warszawie. Rafał codziennie pokonywał drogę do stolicy swoim jeepem Grand Cherokee. Nie było wtedy autostrady. Droga zajmowała nawet pięć godzin. To wystarczająco dużo czasu, żeby ponapawać się zazdrosnymi spojrzeniami innych kierowców.

Beata wydała na siebie wyrok, kiedy zaszła w ciążę. W świecie Rafała nie było miejsca na dziecko. Nie cierpiał dzieci

- On taki młody i w takim samochodzie. Imponowało mu to, że policjanci, którzy zatrzymywali go za prędkość, zazdrościli mu tego. Chełpił się tym - wspomina Maciej Szuba.

„My się po prostu za mocno kochamy”
Codziennie wyjazdy Rafała do stolicy sporo kosztowały, a biuro nie przynosiło spodziewanych zysków. Trzeba było je zamknąć. Iwanowski wrócił do prowadzenia wspólnie z żoną biura w Poznaniu. Czy byli szczęśliwi? Byli małżeństwem od sześciu lat, spodziewali się pierwszego dziecka. Ojciec Beaty dbał, by jego jedynej córce niczego nie brakowało. To on kupił im mieszkanie w Poznaniu, samochód, pomógł rozkręcić firmę. W oświadczeniu dla telewizji już po zaginięciu Beaty, Rafał napisał, że na pewno może wykluczyć odejście żony do innego mężczyzny: „My się po prostu za mocno kochamy, zbyt dużo planowaliśmy”. Odpierał zarzuty teścia, że usunął Beatę ze swojej drogi. Nigdy do niczego się nie przyznał. Nigdy na niczym nie dał się przyłapać. Nie było dowodów, żeby go oskarżyć. Nikt, kto zajmował się tą sprawą, nie wierzy jednak w jego niewinność.
- Wykluczam, że jeżeli to Rafał był sprawcą, śmierć Beaty była wypadkiem. To było zabójstwo zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Dlatego nie wierzę, że Beata zniknęła 18 lutego około godziny 15, wychodząc rzekomo do klienta. Nie żyła już przynajmniej dzień wcześniej. Jeżeli to Rafał zabił, a podpowiada mi to mój policyjny nos, musiał zabezpieczyć sobie wystarczająco dużo czasu, by pozacierać wszystkie ślady. I przygotować odpowiedzi na niewygodne pytania. To był typowy matematyczny, ścisły umysł. Wszystko musiało się u niego zgadzać, wszystko pasować. Tylko on mógł przyłapać samego siebie na błędzie. Nikt inny. Był jak dobry szachista, który potrafi uprzedzić każdy ruch przeciwnika. W tym przypadku to był nasz ruch - mówi detektyw Maciej Szuba.

Przed pierwszą wizytą policjantów w mieszkaniu na ul. Św. Rocha dokładnie wysprzątał mieszkanie karcherem. Sprzątał je kilka razy dziennie.

- Za każdym razem czuć było silny zapach detergentów - mówi detektyw. - Był pewien, że usunął każdy ślad. Dlatego znalezienie śladów krwi wytrąciło go z równowagi. Na zbyt krótko jednak, by znaleźć w nim pęknięcie. Tłumaczył się, że Beata dostała krwotoku. Nikt poza nią nie mógł tego potwierdzić, a śladów krwi było za mało, by ustalić coś więcej.

Ojciec Beaty zaangażował także do sprawy jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. To on na oczach rodziny rzucił Rafałowi w twarz oskarżenia „Panie Rafale, to pan zabił”. Ten natychmiast zaprzeczył. „Co mi pan tu opowiada”.

- Kilka osób w życiu przyznało mi się do zabójstwa - mówi Maciej Szuba. - To odbywa się jak w konfesjonale. W ciszy, w skupieniu, w swoistym majestacie przesłuchania. To, co zrobił Jackowski, to była szopka. To Rafał trzymał w ręku karty, a nie Jackowski.

W punkcie wyjścia
Klienta na osiedlu Lecha, do którego Beata miała wyjść tamtego popołudnia, nigdy nie odnaleziono. Nikt tamtego dnia nie spotkał jej na ulicy. Nikt z nią nie rozmawiał. Do nikogo nie dzwoniła. Nikt nie widział jej żywej. Oprócz Rafała. Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania żywej bądź martwej nie przyniosły żadnego rezultatu. Przeczesano każdy metr osiedla, każdy metr rzeki, każdą studzienkę w mieście. Ekipa Macieja Szuby sprawdzała nawet stare grobowce w okolicach Świebodzina, skąd pochodziła Beata i Rafał. Przesłuchano setki osób. Badano każdy trop. Każdy prowadził donikąd.

-Po jedenastu latach wciąż jesteśmy w punkcie wyjścia - mówi Maciej Szuba. - Beata wyszła z domu i jej nie ma. Są tylko hipotezy. Nie ma żadnych faktów. Wciąż nurtuje mnie pytanie, gdzie jest ciało Beaty? Mam dość karkołomną teorię na ten temat. Gdy zaginęła, trwała jeszcze budowa mostu św. Rocha, co skojarzyłem dopiero później. Nie było wcale tak trudno przenieść i ukryć tam ciało. Niewielkie i drobne. Beata ważyła tylko 45 kilogramów. Jej grób może się też znajdować w ogromnym kompleksie leśnym wokół Świebodzina. Tylko przypadek może sprawić, że znajdziemy jej ciało i poznamy zagadkę jej śmierci.
Tajemnica Rafała
Przez wiele tygodni sprawa Beaty nie schodziła z pierwszych stron gazet.

- Zniknęła kobieta w ciąży. Policja potraktowała tę sprawę priorytetowo. Pracowało przy niej bardzo wiele osób. Wszyscy byli mocno zaangażowani. Nie sądzę, by cokolwiek zostało przeoczone. Tym bardziej, że wszyscy patrzyli im na ręce - mówi Agnieszka Smogulecka, była dziennikarka „Głosu Wielkopolskiego”, który opisywała historię zaginięcia Beaty.

Ona także nie wierzy w to, że Beata wciąż żyje, że zniknęła po to, że w nowym miejscu i pod nowym nazwiskiem rozpocząć nowe życie.

- Były różne hipotezy i wszystkie upadały. Z wyjątkiem jednej. Wersji, że za zniknięciem Beaty stoi jej mąż. Nigdy nie było jednak na to mocnych dowodów. Tylko domysły - mówi Agnieszka Smogulecka.

Pamięta Rafała jak przyniósł do redakcji zdjęcie Beaty.

- Na początku nie rzuciło mi się to w oczy, ale kiedy policja zaczęła go typować jako potencjalnego sprawcę, wróciło tamto wrażenie, które po sobie pozostawił. Był dziwny. Chłód pomieszany z samokontrolą. Spięty i na dystans. Tak jakby cały czas się pilnował - mówi Agnieszka Smogulecka.

- Rozmawiałem z wieloma osobami, które straciły najbliższych, albo ich los był nieznany - mówi Krzysztof M. Kaźmier-czak, dziennikarz „Głosu”, który pracował wtedy w „Gazecie Poznańskiej”. - W tych ludziach był ból, rozpacz, niepokój. Tymczasem Rafał być beznamiętny. Policjanci, z którymi rozmawiałem, mówili, że nie okazywał żadnego zaniepokojenia. Człowiek, któremu zaginęła żona, i to żona w ciąży, zachowywał się tak, jakby nic szczególnego się nie stało.

W kilka tygodni po zaginięciu Beaty Rafał poznał i związał się z inną kobietą.
- Kiedy zapytałem o nią, powiedział, że każdy ma prawo do swojego życia - mówi Krzysztof M. Kaźmierczak. - On nie szukał pocieszenia. On już układał sobie życie, jakby wiedział, że Beata nigdy nie wróci. Taką wiedzę mógł mieć tylko ktoś, kto ją zabił albo zlecił jej zabicie. Mówi się, że nie ma zbrodni doskonałej, ale ta zbrodnia taką była.

I nikt już tego nie zrobi. Kilka lat po śmierci Beaty Rafał wmieszał się w handel narkotykami. Prokuratura miała już gotowy przeciwko niemu akt oskarżenia, ale do procesu i skazania nigdy nie doszło. 18 kwietnia 2011 roku Rafał powiesił się w wynajmowanym mieszkaniu. Nie zostawił żadnego listu. Żadnego wyzwania winy.

- To nie byłoby w jego stylu - mówi detektyw.

Dla Macieja Szuby zbrodnia doskonała nie istnieje.

- Ale śmierć Beaty to była zbrodnia niemal doskonała. Bez dowodów i bez ciała. Zabójca na pewno jednak gdzieś popełnił błąd. Odnalezienie zwłok Beaty byłoby przełomem - mówi detektyw.

Z ogłoszenia sądowego:
„Próby skontaktowania się z zaginioną i jej poszukiwania przez członków rodziny i znajomych nie przyniosły żadnego rezultatu. Do odnalezienia zaginionej bądź ustalenia okoliczności zaginięcia Beaty Kotwickiej-Iwanowskiej nie doprowadziły także czynności procesowe prowadzone w toku postępowania prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową Poznań - Nowe Miasto w Poznaniu”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski